– Babskie gadanie.
– No dobra – Zaan wychylił zawartość swojego kubka, wziął z misy ogórek i nabrał na niego sporą porcję kapusty. – Nie wszystkich – odgryzł prawie połowę trzymanej w dłoni porcji i przez chwilę żuł w milczeniu; – Może jakiś zbój siedzi w lesie do własnej śmierci, na co nie za długo trzeba czekać. Zamróz w kości wchodzi i… – Zaan właściwie mówił o sobie. Miał czterdzieści lat i coraz większy reumatyzm. Jeśli tylko wiał wiatr ból nie opuszczał go przez cały czas. Był stanowczo za stary na obozowanie pod gołym niebem, był za stary na zbójowanie, za stary na konną jazdę. Z popękanej od mrozu skóry na zewnętrznej stronie nadgarstków stale sączyła się krew. Oczy łzawiły bez przerwy, uszy piekły i coś w nich dzwoniło. Jedynie suchy kaszel nie był jeszcze za bardzo dokuczliwy. Jeszcze.
– I co?
– I ginie z głodu – Zaan dokończył przerwaną myśl.
– Eeeee… Zbójcy byli i będą.
– Posłuchaj mnie. Zbójcy, owszem, są. Tylko pomyśl o jednym. Albo zbój siedzi w lesie i łupi chłopów na drodze – wtedy przeżyje długo. Tylko co u chłopów zrabuje? Albo kradnie w osadach. A takich łapią. Prędzej czy później.
– Gościniec i kupcy przemierzają. Nie tylko chłopi.
– Taaaak. W konwojach z czeladzią, a jak znaczniejsi to i z wojskiem opłaconym u księcia. We dwóch nie poradzimy. A jak kupę zbójów zbierzemy i konwój złupimy, to wrzawa będzie i sam książę przeciw nam ruszy – Zaan zagarnął palcami resztę kapusty – a przeciw wojsku księcia nikt tu nie strzyma – włożył kapustę do ust.
– Eeeee… – Sirius zaczerpnął kubek gorzałki i podniósł do ust. – Że nas na stryku powieszą… – zagryzł ogórkiem – tośmy se na początku powiedzieli – przez chwilę jeszcze krzepka gorzałka wstrząsała nim, nie pozwalając mówić. – Mała strata.
– Mała i nie mała.
Sirius spojrzał na niego badawczo.
– Znaczy… O co się rozchodzi?
– Myślałem ostatnio…
– O czym?
– Raczej o kim – Zaan również zaczerpnął kubek gorzałki. – Był, dawno, dawno, człowiek imieniem Cheelos.
– Bogowie, co za imię.
– To było daleko stąd. I naprawdę dawno. Otóż Cheelos był zwykłym poddanym, ani szlachcic, ani mieszczanin, co prawda kształcony, ale tylko rzemieślnik. Wiedział, że przeminie, jak wszyscy. Że o nim zapomną, że zapomną nawet imienia jego księcia, jeśli tylko minie wiele lat od jego śmierci. A on chciał żyć. Żyć wiecznie.
– Psiamać!
– Nie tak jak myślisz. Chciał, żeby jego imię było pamiętane, i pamiętane, i pamiętane.
– I co? Wziął się za zbójowanie?
Zaan roześmiał się cicho.
– A jak się nazywał ten zbój, co go pół roku temu stracili w książęcym grodzie?
Sirius wzruszył ramionami.
– Nie wiem. A był jaki stracony?
– Nie wiem – Zaan rozłożył ręce. – No i widzisz.
Mina Siriusa świadczyła, że nie do końca pojmuje wywód swojego giermka.
– No, ale wracając do Cheelosa. On pewnej, suchej nocy wyszedł za miasto, tak, żeby wiatr mieć zza pleców i podpalił kilka domów. Wiatr rozprószył ogień i całe miasto zgorzało do rana.
Sirius pokręcił głową z podziwem.
– To ci zbój. Ile ludzi niewinnych potracił… No ale, co z tego miał?
– Czekaj. Następnego dnia rano grodzki książę, rada i kapłani wszystkich zebrali i ogłaszają, że jak kto znajdzie tego, co kura puścił, to nagroda wielka oczekuje. Na to Cheelos wystąpił wobec i rzekł, że on to sprawił.
– Psiamać! Sam na siebie doniósł?! – Sirius zaczerpnął kolejny kubek gorzałki, której pozostało tyle tylko, że musiał przechylić garniec. – On coś na umyśle słabował, nie? – wychylił gorzałkę i zagryzł mięsem. – Zaraz, a może sam za siebie nagrodę chciał wziąć? Tylko na co mu przed śmiercią?
Zaan uśmiechnął się lekko.
– On wymyślił inaczej. Ale po kolei. Książę spytał go, a dlaczego dopuścił się takiej zbrodni. A na to Cheelos, że zrobił to, by imię jego pamiętano przez wieki.
– He! No i co?
– No i go zatłukli, a książę, rada i kapłani zapowiedzieli ludowi, że odtąd imię zbójcy ma być zapomniane na zawsze.
– No to mu się nie udało… Zaraz – Sirius zorientował się chwilę później. – To niby skąd znasz jego imię?
– Właśnie. Cheelos myślał tak: jeśli uczyni zbrodnię, o której nikomu się nie śniło, to będą go pamiętali, ale nie przez wieki. Wymyślił, że sam musi się przyznać i powiedzieć, dlaczego to zrobił. Wtedy jako karę dla niego na pewno naznaczą zakaz pamiętania. A jak ludowi dać zakaz… Toż zawsze inaczej postąpi. To był wolny człowiek. Absolutnie wolny!
– Eeeee… Wolny jak go zatłukli… Jakby spylił w las, to może by mu się udało.
Zaan potrząsnął głową.
– Pewien mędrzec powiedział, że człowieka nie można uczynić bardziej wolnym niż jest sam z siebie. Żaden las, żadne więzienie nie uczyni nikogo bardziej lub mniej wolnym niż był przedtem.
Sirius popatrzył na Zaana z pewną podejrzliwością.
– Znaczy… Chcesz w jakimś grodzie czerwonego kura puścić?
– Nieeeee! Ale jak ktoś się poważy na coś niemożliwego, na coś co… no… nie może być w żadnym razie, to w pamięci żyje przez wieki, nawet jak go końmi rozwłóczą.
– Eeeee… Tego twojego… jak mu tam? Pierwsze słyszę.
Zaan wzniósł oczy ku powale.
– W jednym mu się nie udało – mruknął. – Chciał, żeby pamiętał go lud, a znają go właśnie ludzie wykształceni.
Przerwało mu wejście karczmarza, który niósł spory kocioł. Postawił go na środku koślawego stołu i położył obok dwie drewniane łyżki.
– Panie – zwrócił się do Siriusa, wskazując na parujące naczynie – ino go mieczem nie mieszajcie, bo wam stępieje. Taki gulasz ostry!
Sirius uśmiechnął się zadowolony.
– A parobków masz? – spytał.
– Juści, mam.
– Aby mocnych?
Gospodarz dopiero teraz zrozumiał i rzucił się z powrotem do izby. Po chwili wrócił, stawiając przed gośćmi nowy garniec z gorzałką.
– Oni służbę swoją znają. Mocni! Nie uronią was na schodach jaśni panowie, jak was będą nieść do izb na nocleg – szybko sprzątał niepotrzebne naczynia. – Nie uronią. Możecie być spokojni, jasny panie!
Karczmarz wycofał się w ukłonach, a Sirius i Zaan wzięli się za gulasz. Chłopca jednak wyraźnie coś męczyło w głębi duszy. Jadł szybko, ledwie dmuchając na zawartość drewnianej łyżki. Po chwili sięgnął po kubek i zaczerpnął gorzałki.
– Skoro nie chcesz puścić kura w grodzie… nie chcesz zbójować po osadach… – wychylił zawartość jednym haustem i przez chwilę siedział w milczeniu, usiłując pogodzić w sobie gorący gulasz z zimną gorzałką. – To co chcesz?
Zaan odchylił się na ławie, otarł usta i również napełnił swój kubek. Przez chwilę patrzył na pobielone ściany, ledwie co okopcone łuczywem, potem spojrzał na chłopca.
– Myślę, żeby zrobić coś znacznego – wychylił zawartość swojego kubka i uśmiechnął się szeroko. – Coś, na co nikt jeszcze się nie ważył.
– Ty… ty… – głowa chłopca z pewnym trudem utrzymywała pionową pozycję. Prawdę mówiąc chwiała się na boki coraz bardziej. A mimo to drewniana łyżka regularnie nabierała gęstą strawę i niosła w górę choć z trafieniem prosto do ust były już pewne problemy. – Ja słyszałem… Nie myśl sobie… U pisarza gminnego…
– Co słyszałeś?
– Ty się cofnąłeś i… powiedziałeś mu swoje imię!
Zaan pokiwał głową. To co wtedy zrobił dziwiło jego samego. Jakby to nie on sam uczynił. Ale potem… Potem myślał nad tym długo, nie mogąc spać w przeraźliwie zimnej, ośnieżonej kniei.
– A tak. Powiedziałem – przełknął kęs strawy. Najwyraźniej nie szło mu to tak szybko jak chłopcu. – Powiedziałem, jakby się nie udało…
– Jakby co?
– Jakby się nie udało, to niech przynajmniej wiedzą kto próbował.
Sirius jednak nie mógł zrozumieć. Dłuższą chwilę marszczył brwi usiłując nadać swej twarzy jak najmądrzejszy wyraz ale nie przyniosło to spodziewanego efektu. Olśnienie nie nastąpiło. Zniechęcony machnął ręką i znowu napełnił swój kubek.
– A co chcesz zrobić? – spytał.
– Chcę być zbójem nad zbóje, oszustem nad wszystkich oszustów! Chcę dokonać czegoś, czego nikt nie dokonał.