Литмир - Электронная Библиотека

Meredith czuł, że rozszalałe niesamowitym spotkaniem serce uspokaja się trochę.

– No to czym jesteś?

– Oooo… to trudno powiedzieć.

Czarownik zdążył już zapomnieć, jak trudno rozmawia się z chłopcem.

– Nie jesteś chyba…

– Bogiem? – chłopak wpadł mu w słowo. – No co wy? Rozum z was uszedł? – nie było w nim już poprzedniej udawanej uniżoności, ale perfidnie, przez cały czas wydawał się sympatyczny. – Czy ja wyglądam na Boga?

W tej stojącej na powierzchni wody postaci było coś niepokojącego, ale też i miłego, a nawet pociągającego, tak pociągającego właśnie. Jakiś specyficzny urok emanujący od drobnej sylwetki sprawiał, że wydawała się przyjazna, ale i… groźna.

– A jak cię zwą?

– Mnie? No… Różnie – chłopak zrobił zabawną minę. – Zależy gdzie.

– Powiesz?

– No mówię, że różnie. Zwą mnie Wielkim Błaznem albo Wielkim Kłamcą, albo Tym, Który Przychodzi We Śnie.

„To nie był dobry sen” – powiedział chłop nie tak dawno.

– Ale tak naprawdę nazywam się Wirus.

– Dziwne imię.

Chłopak przysiadł na brzegu łodzi, a ta ani drgnęła, zupełnie jakby nie obciążono jej żadnym dodatkowym ciężarem.

– Jak możesz chodzić po wodzie? – ciągnął Meredith. – Wokół nie ma żadnej magii.

– Ach! To was tak przestraszyło – Wirus zerwał się nagle i zrobił fikołka na powierzchni wody, a ta nie zmarszczyła się nawet, zupełnie tak, jakby była kamienną posadzką. Z drugiej strony, na lazurowej tafli wyraźnie widać było jego odbicie. – No… to trudno wytłumaczyć.

– Skoro nie chcesz mi odpowiedzieć na żadne pytanie, to po co rozmawiamy?

Wirus roześmiał się głośno.

– Ależ pytajcie… pytajcie.

– Kim jesteś?

– Och – chłopak skrzywił się, jakby odpowiedź miała być rzeczywiście wielkim problemem. – Jestem dziełem Boga.

– Czyli człowiekiem?

– Nie. Ludzie to dzieci Bogów. Ja jestem dziełem Boga.

– Nie rozumiem. Nie jesteś człowiekiem?

– Nie. Jestem rzeczą. Przedmiotem.

Meredith potrząsnął głową.

– W ten sposób do niczego nie dojdziemy, prawda?

Chłopak załamał ręce.

– Panie, wybaczcie porównanie, ale czy jesteście w stanie wytłumaczyć działanie magii psu?

– Mmmm?

– No taki na ten przykład pies. Czy zrozumie wasze słowa? Nie. Bo w jego języku nie ma takich słów. Tak jak wy, jeszcze raz wybaczcie, nie zrozumiecie tego, co będę mówił w moim języku, w którym to się da wytłumaczyć, bo w nim są odpowiednie słowa.

– No ale możesz spróbować – nie ustawał Meredith. Czuł coś dziwnego. Rozmowa z chłopcem była jak magia. Dotykał czegoś, czuł coś potężnego, ale to coś wymykało się z jego dłoni, goszcząc w nich przez tak krótką chwilę, że istotnie nie można było określić swych uczuć słowami. Czarownik czuł, że ma do czynienia z jakąś zamierzchłą tajemnicą. Że widzi jej rąbek, jej skraj, ale niewiele zrozumie, jeśli nie posunie się poza granicę, za którą czaiło się potężne niebezpieczeństwo.

– No dobrze – chłopak zrezygnowany znów przysiadł na burcie łodzi, a ta znowu nie drgnęła nawet troszeczkę. – Pamiętacie z tej waszej tajemnej szkoły, kto to jest człowiek, a kto to czarownik?

Meredith nie musiał wysilać pamięci. Tą inwokację każdy adept musiał recytować dwa razy dziennie.

– Człowiek jest czynem i słowem, czarownik, słowem i czynem.

– O! – chłopak podniósł palec w identycznym geście jak jego stary nauczyciel. Czarownik, mimo słonecznego ciepła, poczuł ogarniający go chłód. – „Czyn” można tłumaczyć jako ciało, „słowo” jako wolę, działanie, magię… U człowieka najpierw jest ciało, potem wola i magia. U czarownika odwrotnie.

– A u ciebie?

– Ja jestem tylko słowem.

– Magią?

– Nieeee… Słowem – chłopak roześmiał się nagle – traktujcie to jak najbardziej dosłownie – zaakcentował „słowo” i „dosłownie”, by widać było, że powtarza się w jednym zdaniu i zaniósł się śmiechem, jakby powiedział jakąś krotochwilę.

– A jakiego Boga jesteś dziełem? – spytał Meredith sądząc, że postępuje wyjątkowo podchwytliwie.

– Jak myślisz?

Czarownik wybrał odpowiedź, której najbardziej się bał.

– Sepha?

Wirus skromnie opuścił oczy.

– Mhm.

– Fałszywego Boga. Boga Zdrajcy.

– Och, nie wierzcie we wszystko, co o nim mówią.

Czarownik zagryzł wargi.

– To on stworzył… Ziemców.

– Nie! Skąd!

– Wiem, że to on.

– Ależ skąd – twarz Wirusa wyrażała teraz udawane wzburzenie – On? W życiu! Nigdy!

– Taak? To za co inni Bogowie go uwięzili?

– Och… – Wirus znów skromnie spuścił oczy. – Za mnie.

– Wiem, że kłamiesz – Meredith starał się mówić spokojnie. – On stworzył Ziemców. Tak mi powiedział.

– Nie – przerwał mu chłopak. – Ziemców stworzyłem ja!

Z Mereditha uszło powietrze. Dłuższą chwilę siedział w milczeniu, nie mogąc zebrać myśli. Lekki wiaterek ustał właśnie, powierzchnia jeziora wygładziła się z leciutkich zmarszczek. Z oddali dochodziły jedynie odgłosy jakichś ptaków.

Dopiero po dłuższej chwili czarownik spojrzał na Wirusa. Chłopak wystawiał właśnie do słońca swoją twarz o sympatycznych rysach. Wielki Kłamca? Wielki Błazen? Czy Ten, Który…

– Kto to są Ziemcy?

– Aaaaaach… – Wirus uśmiechnął się łobuzersko. – To regularne potwory. Perfekcyjne. Straszne. Piękne. Przyjdą tu i zrobią porządek.

– Dlaczego ze mną rozmawiasz, skoro chcesz mnie zabić? – czarownik zmienił temat.

– Ja chcę was zabić? – zaperzył się chłopak. – Ja wam może nawet podaruję życie wieczne.

– Nie chcę służyć Bogowi Zdrajcy.

– A kto mówi o służeniu? Pamiętacie może, co wam powiedział ten Bóg, co was wczoraj odwiedził?

– Byłeś tam?

– Pewnie, że byłem. Schowany za świecą – Wirus wzruszył ramionami. – On wbrew pozorom powiedział wam całą prawdę. Tylko jesteście za głupi, żeby tę prawdę zrozumieć – zapadła męcząca cisza. Chłopak jednak, prychając i zżymając się, bardziej udawał niż naprawdę był rozłoszczony. Po chwili uśmiechnął się znowu. – A dlaczego sądzicie, że chcę was zabić?

– Stworzyłeś potwornych Ziemców, a oni przybędą, żeby zrobić ze mną porządek.

– Sami jesteście potworem – krzyknął chłopak. – Skoro sądzicie, że zrobienie przez nich porządku oznacza zabicie was osobiście.

Meredith westchnął ciężko. Zastanawiał się, czy godzi mu się rozmawiać z Wirusem. Jeśli Bogowie milczą uparcie, a sługa zła jest taki rozmowny… Czy można próbować dowiedzieć się od sługi zła czegoś o planach Bogów?

– A kto to są cisi bracia? – spytał jednak po chwili.

– O Bogowie – chłopak podniósł do góry ręce w teatralnym geście. – Czy nie moglibyście choć raz zapytać mnie, co to jest krowa? Albo co to jest stół? Albo włosy? Wtedy bym wam odpowiedział i byście zrozumieli. A wy pytacie o sprawy, których po waszemu wyrazić się nie da!

– Nie chcesz powiedzieć.

– Aaaaaaaaaaaaa! Ratunku!!! Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! – chłopak nagle przestał krzyczeć i spojrzał na czarownika zupełnie spokojnie. – Czy wiesz, jak wygląda świat?

Tym razem Meredith wzruszył ramionami.

– To wielka płaszczyzna otoczona morzem. A wokół morza są Góry Bogów, których przekroczyć niepodobna, bo strzeże ich Klątwa, a za nimi nie ma już świata.

– Eeeee… Zapomnieliście o czymś.

– O czym?

– Był taki mędrzec, co twierdził, że świat musi być kulą. Bo kula to kształt doskonały.

– Nie może być. Przecież ludzie po drugiej stronie chodziliby do góry nogami i… a poza tym przecież spadliby z kuli.

– No taaaak… – Wirus ukrył twarz w dłoniach. – Wiecie co? – podjął po dłuższej chwili – Może jednak spróbuję opowiedzieć wam wszystko od początku, co?

Meredith spojrzał w oczy chłopca, oczy, które błyszczały życiem i inteligencją w przeciwieństwie do oczu Boga wczoraj. To przecież Wielki Kłamca. To Zło! Dlaczego więc Zło jest tak pociągające? Tak bliskie?

– Ale pamiętaj – zastrzegł się jeszcze Wirus – że w moich słowach będziecie mogli zobaczyć tylko cień tamtych wydarzeń, tylko ułudną mgłę będącą kalekim odbiciem zamierzchłych rzeczy. Bo nie wszystko da się powiedzieć – Chłopak rozsiadł się wygodnie, w jakiejś niemożliwej do utrzymania dla człowieka pozycji, na burcie łodzi. – Było tak… Nasi wspaniali Bogowie żyli sobie dawno, dawno temu… Tak dawno, że już nikt nie pamięta. I nie było dla nich rzeczy niemożliwych, jak to u Bogów bywa, zresztą. I zastanawiali się, co jest starsze: oni czy świat…

28
{"b":"100632","o":1}