– I co niby, kurwa, mamy tu robić? – spytał Sirius.
Zaan usiadł na pozłacanym najmniejszym palcu stopy Pierwszego Boga. Ledwie zdołał się wdrapać.
– Masz się modlić i dziękować za poratowanie od zarazy.
– No przecież, psiamać to ty powstrzymałeś zarazę.
– Nie ma sprawy. Możesz paść na mordę przede mną.
Sirius roześmiał się. Usiadł na zydlu należącym do najwyższego kapłana. Odruchowo już zsunął nogi razem, kolano przy kolanie. Spódniczka była naprawdę idiotycznym strojem dla mężczyzny. Zaan cieszył się, że jego nie obowiązywała tysiącletnia tradycja i pozwolono mu dalej nosić płaszcz.
– Co robimy dalej? – spytał Sirius.
– Ciężka sprawa – mruknął Zaan. – Skoro Zakon wywołał zarazę, żeby cię zabić, to teraz nie popuści. Musimy ich czymś zająć.
– Niby czym?
– Musimy wywołać wojnę.
– Ja cię… Z kim?
– Najłatwiej z Luan.
– No przecież trwa od tysiąca lat!
– Ale teraz to będzie inna wojna. Totalna.
– To znaczy… jaka?
– Widzisz. Stosunek przerywany na granicy, zwany dotąd wojną, nikogo nie obchodzi tak naprawdę. To świetna okazja, żeby wielkie rody napchały sobie kabzę na przemycie. Ale z tym trzeba skończyć. Trzeba zniszczyć Luan, bo to ostoja siły Zakonu.
– I damy radę? – Sirius uśmiechnął się sceptycznie, a Zaan w myślach postanowił nagrodzić sowicie jego nauczycieli za to, że potrafili nauczyć tego muła strojenia tak skomplikowanych min.
– Nie. Mika jednak już namotał Królestwa Północy. Jedzą nam z ręki. My dwaj musimy pojechać do Arkach. Oni też walczą z Luan od lat. Ale teraz damy im pieniądze. Damy im nasze wielkie koneksje. Opętałem tam już jednego faceta, nazywa się Biafra i dużo może. Oni mają nóż na gardle. Skoczą za nas w ogień, bo jesteśmy ich, w pewnym sensie, naturalnym sojusznikiem. Zrobią, co będziemy chcieli.
– Ale po co?
– Kurde balans! Zakon nas zapieprzy! Musimy wejść do Luan i zabić tam wszystkich. Wtedy Zakon będzie psem bez zębów.
Sirius tylko potrząsnął głową. Potem ukrył twarz w rękach.
– Zaan… – szepnął. – Po coś my tu przyszli?
– Tu? To znaczy gdzie?
– No tu. Po coś my to książęctwo brali? Na jakiego ciula żeśmy tu przyleźli?
Zaan zaskoczony przez dłuższą chwilę nie wiedział, co powiedzieć. A Sirius kontynuował.
– Psiamać, mamy więcej złota niż komukolwiek mogłoby się przyśnić. Ale… Cośmy narobili, stary? Cośmy narobili??? Kurwa, dzięki nam stolica Troy została wybita przez zarazę, my knujemy, mordujemy skrycie, a teraz, kurwa, zamierzasz zabić całe Luan! Tylko po to, żeby każdy skryba świątynny w przyszłości znał twoje imię? Na chuj? Człowieku, opamiętaj się! Naprawdę chcesz zabić setki tysięcy ludzi, tylko po to, żeby cię pamiętali???
– Teraz już nie mamy wyjścia – mruknął Zaan, przygryzając wargi. – Już nie uciekniemy.
– No to się sami zabijmy – krzyknął Sirius. – To tylko dwie osoby. A nie setki tysięcy! Kurwa!!! Wyobraź sobie te wszystkie płaczące mamusie… bo im synków zabijemy! Ja nigdy nie miałem matki. Ty jesteś moim bratem i ojcem jednocześnie. Ale teraz zamierzasz spalić pół świata dla jakiejś głupoty!
– Musimy…
– Gówno musimy! – eksplodował Sirius. Wyjął ukryty w rękawie sztylet. – Chcesz? – spytał.
– Chcę co?
– Otwórz sobie żyły. I ja też otworzę. Umrzemy tutaj. Będą cię pamiętać, Zaan. Będą cię wielbić, bo powstrzymałeś zarazę. Jak chcesz napiszę dokument, że to ty. Że jesteś zbawcą ludzkości. Za tysiąc lat ludzie będą składać ofiary pod twoimi pomnikami. To jest ważne! Nikt, kurwa, nie będzie wiedział, że to przez naszą głupotę ta zaraza wybuchła. Będą cię wielbić przez tysiące lat! Zaan… zatrzymajmy się tutaj!
– Nie. Teraz już nie możemy!
– Gówno nie możemy! Zabijmy się. Tylko dwa trupy. A nie setki tysięcy! Tylko dwa.
Wyciągnął sztylet w stronę Zaana.
– A Orion? A twoje siostry, Maghrea i Amaltea? Zapieprzą ich, jak się wyda, co narobiliśmy! Nie kochasz swoich nowych sióstr?
– Odpierdol się! Niech będzie i pięć trupów. Ciągle to nie jest sto tysięcy. Ciągle to nie jest milion. Ja cię pieprzę… Cośmy, kurwa, narobili?! Same trupy i sieroty!
– Teraz wojna – powiedział rzeczowo Zaan. – Nie ma już przed tym ucieczki.
– Ale, kurwa, po co??? Niech im będzie, żeśmy przegrali. Że jesteśmy cienkie patyczki. Dobra. Niech mnie uważają za durnia. Ale jeśli to ma uratować te tysiące mamuś beczących nad grobami synków, to chyba warto, co?
– Nie. Już nie możemy. Zachwialiśmy równowagą sił w królestwie Troy. Teraz… albo my, albo oni.
– No to niech oni wygrają! A my się zabijmy i oszczędźmy w ten sposób te stosy zwłok, które narobimy! Możemy jeszcze powstrzymać śmierć, która kroczy naszym tropem z duuuuuużą kosą w ręku! Możemy jeszcze zmyć z jej gęby ten głupi uśmiech szczęścia!
– Już nie.
– Pierdol się! Nie masz racji – Sirius wyciągnął sztylet w stronę Zaana. – Chcesz?
– Nie – odparł Zaan. – Jeszcze nie. Choć jestem na to gotowy.
– No to, na co czekasz?
– Na oklaski! Pierdol się sam, tchórzu!
Sirius wściekły nagle podskoczył do Zaana i oparł mu ostrze sztyletu o szyję. Na wysokości tętnicy.
– Mnie nazwałeś tchórzem??? Mnie?
– No pchnij! I pierdol się sam!
– Zaan, kurwa, jesteś jakby moim ojcem! Zaan!
– No pchnij, tchórzu! Zrób to!
– Zaan, kurwa! Zaan! Zaan…
– Pchnij tchórzu. No już. Bez wahania.
– Kocham cię, durniu!
– Ja też cię kocham.
– Szlag… – Sirius opuścił sztylet. – Zdaje się, że dwóch facetów właśnie wyznało sobie miłość w świątyni… To chyba zakazane przez prawo.
– Chyba tak.
Sirius znowu usiadł na zydlu. I znowu przycisnął kolano do kolana.
– Pieprz się palancie. Nienawidzę cię!
– Szybko zmieniasz uczucia – Zaan masował sobie draśniętą ostrzem szyję.
– Dupek!!!
– Idiota!
Roześmieli się obaj.
Sirius jednak nie należał do osób, które mnożą trudności. Wprost przeciwnie. On je raczej niwelował.
– To co? Zabijamy setki tysięcy ludzi?
– No.
– Niech cię szlag trafi!
– To już Zakon chciał osiągnąć. Ale… mu się nie udało.
Zaczęli ryczeć ze śmiechu. Chichotali tak, że mogło to być słyszalne nawet na dziedzińcu. Bogowie! Przyjaźń między dwoma mężczyznami. Tego się nie da osiągnąć z żadną kobietą. To jest prawdziwa przyjaźń.
– Co robimy?
– Zapieprzymy wszystkich w Luan – nowy ryk śmiechu.
– Niby jak?
– Musimy zrobić przewrót tutaj, bo nam nie pozwolą ruszyć do prawdziwego boju. Na szczęście Armia Domowa już praktycznie nie istnieje. Orion robi machloje, a potem przewrót. Musi. Musi przeżyć. Lecimy na Zachód, ale tym razem do Syrinx. I Zakon jest psem bez zębów.
– Jesteś kompletnym kretynem.
Nagle zza pomnika Pierwszego Boga ukazał się Wielki Książę Orion.
– On w ogóle nie jest kretynem – książę wskazał na Zaana. – On jest bardzo inteligentnym człowiekiem.
Zaan struchlał, wyobrażając sobie, co mógł podsłuchać Wielki Książę. Runął na kolana. Chyba niepotrzebnie. Orion, jak się okazało, musiał usłyszeć tylko ostatnie zdania.
– On ma rację – powiedział. – Teraz albo nigdy… A to znaczy „teraz” synu! – podrapał się w brodę. – Aaaaaaaaa… Musimy wykorzystać niepowtarzalną szansę. On dobrze myśli. On to ma ładnie w głowie poukładane.
– Co masz na myśli ojcze?
– Teraz albo nigdy! A to naprawdę znaczy „teraz”. Bo nie wiem, gdzie jest „nigdy”…
Orion skinięciem palca poderwał Siriusa z zydla i Zaana z podłogi. Sam zajął zydel pierwszego kapłana i założył nogę na nogę.
– Emmmm… Powiedz, co sobie wymyśliłeś, człowieku w czarnym płaszczu, którego opinie tak bardzo zacząłem ostatnio cenić.
– Musimy z Siriusem udać się do Arkach. Musimy nakłonić ich Królową do wojny z Luan. Ale wojny totalnej. Tam w wojsku są same dziewczyny. Wymyślili sobie, że skoro mają tak mało ludności, to mężczyźni będą produkować wszelkie dobra, a baby walczyć, żeby nie umniejszać potencjału. Armia do dupy. Ale jak im damy pieniądze…