– Biorąc pod uwagę zeszłoroczne zbiory ziemniaków, należy na dzień dzisiejszy spodziewać się wzrostu wskaźników potencjalnego… – Adam patrzył tępo w telewizor.
Siadłam przy nim i wyłączyłam pudło. Spojrzał na mnie nieprzytomnie.
– Kiedy robiłeś to opracowanie Herlingera?
– W czwartek w nocy. Był poniedziałek. W piątek odpowiadałam na listy.
Skończył się papier do drukarki, nową ryzę przyniósł Adam w sobotę, bo byli na zakupach z Tosią. Mój mózg wpadł w drżenie od wysiłku.
Sobota, sobota… Zmieniłam toner w drukarce, bo umiem… Poskładałam wszystkie gazety z całego tygodnia i wyniosłam do komórki, żeby były do palenia na zimę. Zrobiłam porządek przy naszym miejscu pracy. Mogło mi się coś zaplątać w te cholerne gazety, jakieś opracowanie czy co. Może myślałam, że to brudnopis. Były tam jakieś kartki, może moje, a może nie. Nie czytałam, czytałam artykuł o tym, co myślą mężczyźni, kiedy pierwszy raz, bo Tosia do stosu makulatury dołożyła,,Cosmo”. Było to dużo ciekawsze niż jakaś metoda psychologiczna. Myśleli zresztą beznadziejnie – czy na przykład mają wyjść od razu po albo czy ich nie zawiedzie ta drogocenna końcówka układu myślącego, albo czy ona nie będzie miała za długich nóg, bo wtedy nie mogą się kochać na pieska. I to wszystko w piśmie dla nieletnich dziewcząt! Całe szczęście, że nikt nie drukował takich rzeczy, jak ja byłam jeszcze młodsza niż w tej chwili, bo do dzisiaj byłabym dziewicą. Więc nie przyglądałam się zbytnio tym bradnopisom, bo byłam pod wrażeniem. Ale były tam jakieś kartki… nie moje… chyba… Nabrałam tej przykrej pewności, że to ja jednak jestem przyczyną kłopotów mojego ukochanego.
– Są w komórce, na stercie gazet do spalenia – powiedziałam.
Adam zerwał się jak oparzony i pobiegł do ogrodu. Wrócił po chwili, trzymając w ręku jakieś pokreślone maszynopisy.
– Jesteś kochana! – ucałował mnie serdecznie. – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
Nie miałam ochoty mu przypomnieć, że gdyby mnie nie było, to nikt by mu nie usunął opracowania sprzed nosa – w mężczyźnie zaczynam coraz bardziej cenić przymioty charakteru. Uśmiechnęłam się niemrawo.
– Spodnie też się znajdą…
– A tam spodnie! – krzyknął radośnie Adam i zaczął przerzucać maszynopis, dość sfatygowany. – Przecież miałem je w ręku tuż przed twoim przyjściem… muszą tu gdzieś być…
Trochę mi się zrobiło dziwnie, a jakiś dreszcz przeczucia, niedobrego, przeszył moje trzewia.
Co chciałeś z nimi zrobić? – Starałam się, żeby w moim głosie nie zabrzmiał niepokój.
Wyprać! Przecież jadę za dwa tygodnie!
Rzuciłam się do łazienki. Pralka wspaniałe podgrzała do osiemdziesięciu stopni moją białą bieliznę, jasną pościel i dwa białe szlafroki. Otworzyłam drzwiczki – gorąca woda wylała się szerokim szarym strumieniem.
– O psiakrew – filozoficznie powiedział Adaś, dostrzegając wśród szarawych szlafroków, i szarawej pościeli czarną parę sztruksów. – Chyba nie nastawiałaś na gotowanie… Spodni się nie gotuje. To ja pójdę zobaczyć, co z tą skrzynią biegów. – 1 zniknął.
Zabrałam się do wycierania podłogi w łazience. Wpakowałam szarawe rzeczy z powrotem do pralki, wsypałam na ful proszku, który wszystko w telewizji doprowadza do nieskazitelnej bieli, a spodnie Adama włożyłam do miednicy. Zaraz siadł na zamkniętej muszli klozetowej i przyglądał mi się uważnie, kiedy prałam w ręku cudze spodnie. Patrzył na mnie z pełnym zrozumieniem, sfinksik kochany. Jestem tego samego zdania co on – posiadanie partnera wystawia nas zawsze na ciężkie próby.
Dlaczego mężczyzna nie chce żyć dłużej?
Siedzę w ogrodzie i przyglądam się ostatnim podrygom lata. Za chwilę, za moment zachmurzy się na całe miesiące, albowiem żyję w niesprzyjającym klimacie, nie tak jak pogodni Grecy i Rzymianie.
W naszym klimacie człowiek musi się męczyć, i na dodatek lato się skraca coraz bardziej i ustępuje miejsca zimie. Jak z takim klimatem wejdziemy do Europy? Nie mam bladego pojęcia, kto się na to zgodzi. Październikowe słońce już tak nie grzeje, marcinki rozwinęły się, najbardziej lubię te ciemnoniebieskie, trwają dzielnie do pierwszych mrozów. Z niewiadomych powodów uchowały się trzy jasnożółte bratki, przy których Potem wygląda niezwykle dekoracyjnie, choć czarny kot, jak mawia Moja Mama, powinien siedzieć w nasturcjach. Dynie wyszły spod płotu prawie do połowy ogrodu, liście im się pomięły, nie mam pojęcia, co mam zrobić z tyloma dyniami, ale wielkie żółte kule wyglądają nieziemsko. Chyba się starzeję, bo nie wydaje mi się rozsądne rozstawanie się z Adamem na całe pół roku. Ciekawa jestem, czyby pojechał, gdybym się nie zgodziła? Agnieszka twierdzi, że nie po to się żyje razem, żeby się sprawdzać, tylko żeby się wspomagać i chronić nawzajem swoje bolesne miejsca.
Gdyby mi ktoś zaproponował wyjazd za granicę, na pewno nie wyjechałabym w takim momencie. Ale może dla mężczyzny najważniejsza jest jednak praca, a dopiero potem kobieta. Może powinnam się z tym pogodzić. Ale znowu w świetle badań najlepszych uczonych świata – mężczyźni żonaci żyją dłużej średnio o sześć lat niż nieżonaci. Podobnych podobieństw nie zarejestrowano w przypadku zamężnych kobiet. Ciekawe dlaczego? Chyba Adamowi powinno zależeć na tym, żeby żyć dłużej.
O czym myślisz? – Adam przysunął sobie ratanowy fotel (meble używane, dziewięćdziesiąt pięć złotych) i usiadł koło mnie.
Zastanawiam się, czy chcesz żyć dłużej – powiedziałam nieopatrznie, ponieważ mnie zaskoczył.
Dłużej niż kto?
Dłużej niż jakiś nieżonaty mężczyzna, który żyje krócej niż żonaty – wyjaśniłam.
– Aha. – Przyjął do wiadomości i zamilkł.
Chodzi mi o to, że mężczyźni żyją dłużej.
Niż kto?
Adam jednak chciał rozmawiać, a ja westchnęłam ciężko. Ula pojęłaby w dwie sekundy, o czym mówię, a mężczyznom trzeba wszystko wyjaśniać.
– Niż nieżonaci.
– Ale krócej niż kobiety.
Boże drogi, weź i porozmawiaj rozsądnie z mężczyzną swojego życia.
– Krócej, ale dłużej. Zależy, jaką zależność się bada. W stosunku do kobiet krócej, ale w stosunku do siebie dłużej.
– W jakim stosunku do siebie? Jutka, o czym ty mówisz?
O tobie – rozzłościłam się. – Nie dość, że wyjeżdżasz, to jeszcze mnie zaczepiasz. Idzie jesień, jestem przytłoczona rzeczywistością.
Mnie też jest trudno się z tobą rozstać, naprawdę. – Adam pochylił się i wziął mnie za rękę.
Mnie akurat jest wszystko jedno, wcale nie jest mi ciężko, jestem dojrzałą kobietą, wiem, że wybory życiowe nie zawsze są po naszej myśli, umiem pogodzić się z rzeczywistością i niech mi nie mówi, że mi jest trudno! Nie mam piętnastu lat, żebym czepiała się złudzeń i cierpiała tylko dlatego, że zostaję w tym okropnym zimnym klimacie sama! A poza tym nie sama, tylko z Tosią, którą kocham najbardziej na świecie, i Borysem, i kotami, i przyjaciółmi, i w ogóle nawet się nie obejrzę, jak te pół roku minie. Nie wytrzymam, nie chcę już nic wytrzymywać…
– Będę pisał o wszystkim, pół roku minie jak z bicza trząsł. I będę tęsknił. Właściwie już tęsknię. Poradzisz sobie, prawda?
Jasne, że sobie poradzę. Zawsze sobie radzę, rolą kobiety w naszej rzeczywistości jest radzić sobie oraz radzić też wszystkim innym, myślę i czuję, że zaraz się poryczę jak jakaś głupia małolata.
– Jutka. – Adam mnie przytula i tak strasznie bym chciała, żeby nigdzie nie jechał, żebyśmy zaczęli normalnie żyć, żeby Tosia nareszcie miała dobrą rodzinę na miejscu, żeby naprawił skrzynię biegów i żebym codziennie gotowała na trzy osoby, a nie na dwie. – Jutka, wszystko zależy od nas, prawda? Tylko nie walcz z Tosia, ona ma teraz trudny okres, matura to pierwszy prawdziwy egzamin życiowy… daj jej oddychać, ja jestem zabukowany na powrót na początku kwietnia, w maju będziemy opijać zwycięstwo Antoniny nad szkolnymi upiorami, w czerwcu będziemy opijać utratę wolności, a potem już z górki… I tak sobie pomyślałem, może na święta Bożego Narodzenia przyjechałybyście do mnie? Za czterysta dolarów można kupić bilety… Przysłałbym zaproszenia… Rozważ to…