Isaac nie zareagował na słowa Lemuela. Mierzył przenikliwym wzrokiem konstrukt, który poruszał się nieznacznie w niemal ludzkim zakłopotaniu.
– Skąd wiedziałeś, Isaacu? – zawołała Derkhan. Grimnebulin uniósł palec i wolno skierował go w stronę maszyny.
– Dostałem cynk. David nas zdradził – dodał szeptem. – Mój kumpel. Piłem z nim setki razy, pracowałem, demonstrowałem… a ten skurwiel mnie sprzedał. I nie wiedziałbym o tym, gdyby nie uprzedził mnie ten cholerny konstrukt! – Isaac zajrzał w obiektyw maszyny. – Rozumiesz mnie? – wyszeptał z niedowierzaniem. – Jesteś po mojej stronie?… Czekaj, przecież masz receptory głosu, prawda? Obróć się. Obróć się, jeśli rozumiesz, co do ciebie mówię.
Lemuel i Derkhan spojrzeli po sobie znacząco.
– Isaac, chłopie… – odezwał się Pigeon pobłażliwym tonem, ale nie dokończył zdania, skonsternowany.
Powoli i z rozmysłem konstrukt obrócił się wokół własnej osi.
– Co on robi, do ciężkiej cholery? – syknęła Derkhan. Isaac odwrócił się w jej stronę.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział cicho. – Słyszałem o czymś takim, ale nie przyszło mi do głowy, że to naprawdę możliwe… Zdaje się, że miał wirusa, prawda?… K. I., Konstrukt Inteligentny… Nie wierzę własnym oczom… – Pomrukując z cicha, znowu spojrzał na automat. Derkhan i Lemuel podeszli bliżej, Yagharek zaś podążył za nimi po krótkiej chwili zastanowienia. – To niemożliwe – stwierdził znienacka Isaac. – Jego maszyna nie jest wystarczająco złożona, by tworzyć niezależną myśl. To po prostu niemożliwe. – Konstrukt opuścił wysięgnik i cofnął się do najbliższej kupy kurzu. Przeciągnął po niej ostrą końcówkę ramienia, tworząc czytelny napis:
„Możliwe”.
– Co to ma znaczyć?! – krzyknął Isaac. – Potrafisz czytać i pisać?! Ty… – Uczony potrząsnął głową i opanował się szybko. – Skąd wiedziałeś? – spytał rzeczowo. – I dlaczego mnie ostrzegłeś?
Dość szybko stało się jasne, że z wszelkimi wyjaśnieniami trzeba będzie poczekać. Kiedy Isaac wpatrywał się w napięciu w obiektyw maszyny, Lemuel spojrzał na zegar i drgnął niespokojnie. Było późno.
Przekonanie Isaaca, że nadszedł najwyższy czas na ewakuację z laboratorium, zajęło Lemuelowi i Derkhan dobrą minutę. Wreszcie jednak dotarło do niego, że warto wykorzystać ostrzegawczy cynk, nawet jeśli jego pochodzenie nie było do końca jasne.
Był zdezorientowany. Protestował bez przekonania, ciągnął za sobą konstrukt, życzył Davidowi piekielnych mąk, pokrzykiwał bojowo i z profesjonalną ciekawością spoglądał na gruntownie odmieniony automat sprzątający. Ponaglenia ze strony Derkhan i Isaaca nie pomogły mu wziąć się w garść.
– Tak, David to skończony gnój. Tak, ten konstrukt to skończony cud – stwierdziła pojednawczo Derkhan. – Ale nic z tego nie wyniknie, jeśli nie wyniesiemy się stąd natychmiast.
Rozdrażnienie Isaaca sięgnęło zenitu, kiedy konstrukt poparł kobietę, na jego oczach kaligrafując na brudnej podłodze: „Później”.
Umysł Lemuela działał najszybciej.
– Znam jedno miejsce w Gidd, gdzie możemy się schronić – powiedział. – W każdym razie wystarczy na jedną noc; potem będziemy dalej planować.
Po chwili krążył już z Derkhan po laboratorium, zbierając przydatne przedmioty do toreb, które znaleźli w kredensie Davida. Nie mieli wątpliwości, że nigdy już nie powrócą w tę okolicę.
Isaac stanął pod ścianą, obojętny i odrętwiały. Szklistym wzrokiem gapił się w przestrzeń, wolno kręcąc głową z niedowierzaniem.
Lemuel spojrzał na niego z ukosa.
– Isaacu! – zawołał. – Idź, przejrzyj swoje graty. Mamy niespełna godzinę. Wynosimy się stąd, więc bądź łaskaw ruszyć dupę!
Grimnebulin machinalnie skinął głową i po chwili ruszył schodami w górę. Zatrzymał się na szczycie i rozejrzał po swojej platformie. Wyraz smutku i niedowierzania nie znikał z jego twarzy.
Po kilku sekundach dołączył do niego bezszelestny Yagharek. Stanąwszy za Isaakiem, ściągnął z głowy kaptur.
– Grimnebulin – wyszeptał na tyle miękko, na ile pozwalała mu na to budowa ptasiej krtani. – Myślisz o swoim przyjacielu, Davidzie.
Isaac odwrócił się gwałtownie.
– To nie był mój przyjaciel – odparował.
– Był. A teraz zastanawiasz się nad jego zdradą. – Isaac nie odzywał się przez kilka chwil. Wreszcie skinął głową. – Ja znam zdradę, Grimnebulin – zagwizdał Yagharek. – Znam ją dobrze. I… współczuję ci.
Isaac odwrócił się i energicznym krokiem wszedł do swojej części laboratorium. Do wielkiej torby podróżnej wrzucił na pozór przypadkową plątaninę drutów, ceramiki i szkła, po czym zarzucił sobie zasznurowany ładunek na plecy.
– Kiedy to spotkała cię zdrada, Yag? – zapytał wyzywająco.
– Nigdy. To ja zdradziłem. – Mężczyzna zatrzymał się i odwrócił w stronę garudy. – Wiem, co zrobił David. I dlatego ci współczuję.
Isaac wpatrywał się w Yagharka ze zdziwieniem, niewiarą i żalem.
*
Milicjanci zaatakowali dwadzieścia po siódmej.
Rozległ się donośny huk i drzwi otworzyły się na oścież. Trzej funkcjonariusze wpadli do środka, w biegu porzucając masywny taran.
Uciekający David pozostawił za sobą nie zablokowane drzwi, czego nie spodziewali się milicjanci. Próbowali sforsować przeszkodę, której nie było – teraz wpadali na siebie i przewracali się groteskowo, niesieni własnym impetem.
Na moment, nim trzej funkcjonariusze pozbierali się i stanęli na nogi, zapanowała konsternacja. Oddział milicjantów na zewnątrz budynku gapił się bezmyślnie na to, co się stało, a Derkhan i Lemuel odpowiadali im równie tępym spojrzeniem. Isaac mierzył wzrokiem trzech intruzów.
I nagle wszyscy zaczęli działać.
Milicjanci stojący na ulicy odzyskali rozum i popędzili w stronę drzwi. Lemuel przewrócił na bok masywne biurko Davida i przykucnął za tymczasową osłoną jego blatu, by naładować dwa długolufowe pistolety. Derkhan pobiegła w jego stronę, zygzakując i kryjąc się za sprzętami. Yagharek zasyczał drapieżnie i odsunął się od barierki okalającej platformę, znikając z pola widzenia milicjantów.
Isaac jednym ruchem ściągnął z laboratoryjnego stołu dwie wielkie butle z bezbarwnym płynem i szerokim łukiem cisnął je jak granaty ponad barierką, w stronę atakujących funkcjonariuszy.
Trzej, którzy niepotrzebnie szturmowali drzwi taranem, zdążyli właśnie stanąć na nogi, gdy spadł na nich deszcz szkła i substancji chymicznych. Jedna z ciężkich butli roztrzaskała się o hełm milicjanta, który padł na podłogę jak rażony gromem i znieruchomiał, zalany krwią. Ostre jak brzytwa odłamki szkła posypały się na zbroje stojących obok. Obaj dostali się w chmurę kropel żrącego płynu i sekundę później zaczęli wrzeszczeć jak opętani, gdy chymikalia przedostały się przez pochłaniacze masek i zaatakowały wrażliwą skórę twarzy.
Nie rozległ się ani jeden strzał.
Isaac podbiegł do półek z odczynnikami i zaczął w przemyślany sposób wybierać kolejne słoje, łącząc chymikalia wedle strategii maksymalnych zniszczeń. „Dlaczego nie strzelają?” – przemknęła mu przez głowę niepokojąca myśl.
Ranni funkcjonariusze zostali wyprowadzeni na ulicę, a ich miejsce zajął zwarty oddział pancernych, z żelaznymi tarczami w dłoniach. Rozglądali się uważnie przez okienka ze zbrojonego szkła, osłaniając dwóch agentów sposobiących się do ataku z użyciem żądeł kheprich.
„Chcą nas wziąć żywcem!” – pomyślał Isaac. Żądło mogło bez trudu zabić człowieka, ale nie musiało. Gdyby Rudgutter życzył śmierci tym, którzy spotkali się w starym magazynie, wysłałby przeciwko nim oddział żołnierzy z karabinami skałkowymi i kuszami, a nie dwóch przedstawicieli elitarnej jednostki – ludzie władający bronią kheprich byli niezwykłą rzadkością.
Isaac rzucił podwójny ładunek roztworu żelaznego i destylatu sangwimorfu, ale intruzi byli szybcy. Szklane pojemniki roztrzaskały się o tarcze, a milicjanci rozpierzchli się, by uniknąć skażenia.
Dwaj strzelcy, ukryci za ich plecami, uruchomili wirujące, kolczaste rzutki.
Żądła – mechanizmy zegarowe o skomplikowanej budowie, tradycyjną broń kheprich – mieli umocowane do pasów. Były to skrzynki wielkości niedużych toreb, do których podłączono z dwóch stron długie sznury: grube druty owinięte metalowym splotem i pokryte izolującą gumą, w razie potrzeby rozciągające się na ponad dwadzieścia stóp. W odległości dwóch stóp od końców przewodów znajdowały się polerowane, drewniane uchwyty, które funkcjonariusze mocno ściskali w dłoniach. Końcówki sznurów wirowały z zawrotną prędkością, migocąc złowrogo. Isaac wiedział, że mogą to być kłębki ostrych metalowych kolców. Używano rozmaitych końcówek: niektóre wykonywano z kawałka litego żelaza, inne, o skomplikowanej konstrukcji, rozkładały się jak mordercze kwiaty w chwili, gdy trafiały w cel. Wszystkie trafiały do celu z niesamowitą precyzją, przebijały pancerz i skórę i zawijały się bezlitośnie wokół rozprutego ciała.
Ukryta za przewróconym biurkiem Derkhan przytuliła się do Lemuela. Isaac zniknął w głębi platformy, by poszukać amunicji. Korzystając z chwili spokoju, dziennikarka uniosła się na ugiętym kolanie i wyjrzała ponad krawędzią blatu, mierząc z wielkiego pistoletu.
Nacisnęła spust i w tym samym momencie jeden z funkcjonariuszy uruchomił swoje żądło.
Derkhan była dobrym strzelcem. Kula trafiła w wizjer jednej z żelaznych tarcz, który uznała za słaby punkt milicyjnej obrony. Nie doceniła jednak jego wytrzymałości. Szkło zbielało, pokryte siateczką tysięcy mikropęknięć, ale nie rozpadło się, dzięki wtopionym w nie drutom miedzianego zbrojenia. Trzymający tarczę milicjant zachwiał się nieco i zaraz odzyskał równowagę.
Po ruchach funkcjonariusza z żądłem widać było, że jest ekspertem w swym rzemiośle.
Zakręcił ramionami młynka, wprawnie manipulując przyciskami ukrytymi w rękojeściach. Uwolnione sznury prześlizgnęły się przez otwory w drewnie i pchane siłą odśrodkową pomknęły w dal jak szare, metaliczne błyskawice.
Przewód rozwijał się z wnętrza skrzynek i przenikał przez otwory w rękojeściach prawie bez tarcia, bez trudu tnąc powietrze i zmierzając nieomylnie do celu. Kolczaste rzutki zakreśliły symetryczne łuki i z ogromną siłą wbiły się z boków w korpus Derkhan. Kobieta krzyknęła z bólu i zachwiała się. Pistolet wysunął się z zesztywniałych nagle palców i z klekotem upadł na podłogę.