Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 37

Przez cały następny gorący, lepki dzień miasto tonęło w złych emocjach, wywołanych upałem i nocnymi koszmarami.

Świat przestępczy obiegła elektryzująca plotka: Mama Francine została zamordowana. Znaleziono ją nad ranem z trzema wystrzelonymi z kuszy bełtami w piersi. Jeden z kontraktowych zabójców dostał tysiąc gwinei od zadowolonego pana Motleya.

Z kwatery głównej Cukrowego Gangu zmarłej Mamy Francine w Kinken nie dochodziły żadne wieści, choć bez wątpienia między najważniejszymi postaciami grupy wybuchła już wojna o schedę po szefowej.

W całym mieście znajdowano kolejne ciała pogrążonych w letargu. Pomału rodziła się panika. Nocne koszmary nie ustawały i niektóre gazety zaczynały już łączyć tajemniczą epidemię złych snów z serią ponurych znalezisk – otępiałych ludzi spoczywających na stołach pod strzaskanymi oknami, leżących na ulicach albo wciśniętych między budynki przez niewyjaśnioną siłę, która spadła na nich z nieba. Na twarzach ofiar widywano śluz zalatujący gnijącymi cytrusami.

Plaga śpiączki dotknęła wszystkie świadome rasy, a także prze-tworzonych. Znajdowano ludzi, kheprich, vodyanoich i wyrmenów, a nawet nielicznych garudów i przedstawicieli innych, jeszcze rzadziej spotykanych ras.

W St Jabber’s Mound poranne słońce wyłuskało z ciemności masywne, blade członki nieruchomego trowa. Oddychał z trudem, leżąc twarzą w bryle ukradzionego mięsa. Zapewne opuścił kanały ściekowe w poszukiwaniu pożywienia i został napadnięty w drodze powrotnej.

W East Gidd wezwani na miejsce milicjanci zobaczyli jeszcze dziwaczniejszą scenę. W krzakach otaczających Bibliotekę Gidd znaleziono dwa ciała. Młoda ulicznica była naprawdę martwa – krew uszła z jej ciała dwoma otworkami po zębach wbitych w jej szyję. Leżał na niej nieprzytomny, szczupły i doskonale znany mieszkańcom dzielnicy właściciel niedużej, dobrze prosperującej fabryki włókienniczej. Jego usta i broda były zbrukane krwią dziewczyny. Puste oczy – żywe, ale pozbawione duszy – wpatrywały się w słońce.

Szybko rozniosła się wieść, że Andrew St Kader nie był tym, za kogo go uważano, ale znacznie większe przerażenie wzbudził fakt, że nawet wampiry padają ofiarą „połykaczy umysłów”. W mieście zawrzało. Czy te tajemnicze istoty, zarazki, duchy lub demony były wszechmocne? Czy ktokolwiek mógł stawić im czoło?

W Nowym Crobuzon zapanowały zamęt i rozpacz. Nieliczni obywatele pisali listy do rodzin i przyjaciół z okolicznych wiosek. Zamierzali opuścić miasto, uciec ku wzgórzom i dolinom na południu i wschodzie. Jednakże miliony po prostu nie miały dokąd pójść.

*

Gorączkę letniego dnia Isaac i Derkhan przetrwali w małej szopie przy torach.

Kiedy zjawili się w pobliżu wiaduktu, przekonali się, że konstruktu nie było już w skrytce, w której go zostawili. Nie było też żadnego śladu, który wskazywałby miejsce jego pobytu.

Lemuel opuścił ich, by szukać kontaktu ze swymi współpracownikami. Z niepokojem myślał o włóczeniu się po mieście, w chwili gdy szuka go zapewne cała milicja Nowego Crobuzon, ale z drugiej strony nie podobała mu się izolacja od naturalnego środowiska. Zdaniem Isaaca nie podobała mu się także nie ukrywana rozpacz jego i Derkhan po stracie Lin. Ku jego zaskoczeniu, Yagharek również ich opuścił.

Derkhan zaczęła wspominać. Co chwila przepraszała, że tak się rozkleja, co wprawiało ją w jeszcze bardziej ckliwy nastrój, ale nie potrafiła przestać. Opowiadała Isaacowi bez końca o swych nocnych rozmowach z Lin, o kłótniach o prawdziwą naturę sztuki.

Grimnebulin mówił niewiele, bawiąc się bezmyślnie elementami maszyny kryzysowej. Nie przerywał Derkhan. Od czasu do czasu wtrącał tylko pojedyncze zdania, w zamyśleniu błądząc oczami po pochyłych ścianach walącej się chaty.

Zanim poznał Lin, jego kochanką była Bellis – kobieta rasy ludzkiej, jak wszystkie jego poprzednie towarzyszki. Wysoka i blada, miała zwyczaj malować sobie usta sinopurpurową pomadką. Była doskonałą lingwistką. W końcu jednak znudziła się tym, co nazywała „hałaśliwością” Isaaca, i odeszła, łamiąc mu serce.

Cztery lata dzielące rozstanie z Bellis od spotkania z Lin wypełniły mu przygodne kontakty z kurwami i przelotne miłostki. Wszystko to ustało jednak mniej więcej rok przed pierwszą rozmową z młodą artystką rasy khepri. Pewnego wieczoru, w burdelu Mamy Sudd, Isaac odbył dramatyczną rozmowę z obsługującą go prostytutką. Zupełnie przypadkiem pochwalił szefową przytulnego zakładu, która tak dbała o swoje podopieczne, i ze zgrozą przekonał się, że dziewczyna nie podziela jego zdania. Rozdrażniona dziwka zapomniała o profesjonalnej obojętności i w ostrych słowach wyjawiła, co myśli o burdelmamie, która zostawiała jej zaledwie trzy stivery z każdego ciężko zarobionego szekla.

Zszokowany i zawstydzony Isaac umknął, nie zdjąwszy nawet butów. Zostawił dziewczynie podwójną zapłatę.

Od tamtej pory długo zachowywał czystość, ze zdwojoną energią angażując się w pracę. Wreszcie przyjaciel zaprosił go na otwarcie wystawy pewnej młodej artystki khepri, ponoć doskonale władającej techniką gruczołową. W małej, ponurej galerii po niewłaściwej stronie Sobek Croix, z widokiem na smagane wichrem zagajniki porastające wzgórza wokół parku, Isaac poznał Lin.

Uznał jej rzeźby za fascynujące i zależało mu na tym, żeby jej o tym powiedzieć. Wdali się w niezwykle powolną konwersację – artystka pisała odpowiedzi i pytania w notatniku, który zawsze nosiła przy sobie – ale irytujące tempo wymiany zdań nie przekreśliło jej niezwykłego uroku. Dość szybko opuścili towarzystwo miłośników sztuki i tylko we dwoje analizowali kolejno szokującą geometrię pokręconych postaci, które wyrzeźbiła Lin.

Zaczęli się spotykać, z czasem coraz częściej. Isaac ukradkiem uczył się języka migowego, toteż z każdym tygodniem rozmowy, które prowadzili, nabierały minimalnie szybszego tempa. Pewnego razu, gdy był już bardzo pijany i w nastroju do popisywania się, za pomocą gestu mozolnie przedstawił Lin sprośny dowcip. Obłapiał ją przy tym niezręcznie i bezceremonialnie, a skończyło się na tym, że wylądowali w łóżku.

Ich pierwsze, niełatwe zbliżenie przebiegło raczej niezręcznie. Pocałunki, które zwykle były wstępem do odważniejszych pieszczot, nie wchodziły w rachubę: żuwaczki Lin w mgnieniu oka odgryzłyby mu szczękę. W chwilę po szczytowaniu mężczyzna musiał użyć całej siły woli, by nie zwymiotować na widok ruchliwych głowoodnóży i drżących czułków. Lin z równie paraliżującą nerwowością poznawała jego ciało, spięta i sztywna. Kiedy Isaac ocknął się rano, poczuł obrzydzenie, ale wywołała je raczej świadomość dokonanego czynu, niż samo doświadczenie.

Zjadłszy nieśmiało śniadanie, Grimnebulin doszedł do wniosku, że zbliżenie z Lin było tym, czego naprawdę potrzebował.

Przygodne stosunki z przedstawicielami odmiennych ras nie należały do rzadkości, lecz Isaac nie był przecież jednym z tych pijanych młodzieńców, którzy w ramach poszukiwania przygód odwiedzali burdele obcych.

Zdał sobie sprawę, że chyba jest zakochany.

Teraz zaś, kiedy poczucie winy, niepewność i strach minęły, gdy opuścił go atawistyczny niesmak, a pozostało tylko prawdziwe, głęboki uczucie, siłą odebrano mu kochankę. Wiedział, że już nigdy jej nie zobaczy.

Czasem w ciągu dnia wyobrażał sobie (nie mógł na to nic poradzić), jak Motley, ten prawie nikomu nieznany, a jednocześnie wszechmocny bandyta, wyrywa skrzydła z głowy Lin.

W takich chwilach zaczynał jęczeć, a Derkhan próbowała go pocieszać. Często płakał, czasem dyskretnie, a czasem przeraźliwie głośno. Wył z rozpaczy.

„Błagam” – modlił się do bogów ludzi i kheprich – „Solentonie i Jabberze… i Siostro, i Artysto… powiedzcie mi, że nie cierpiała”.

Rozum jednak podpowiadał mu, że Lin musiała doświadczyć bicia i tortur, zanim ją zabito, a świadomość tego faktu sprawiała, że szalał z rozpaczy.

*

Lato siłą rozciągało światło dnia, jakby łamało je kołem. Każdy moment wlókł się apatycznie i wreszcie zapadał się w siebie. Czas łamał się i pełzł naprzód niekończącą się kolumną martwych chwil. Wyrmeni i ptaki wisieli w przestworzach jak drobiny brudu w wodzie. Kościelne dzwony wybijały zdawkowo i nieszczerze rytm pochwalnych pieśni na cześć Palgolaka i Solentona. Rzeki sączyły się leniwie ku wschodowi.

Było późne popołudnie, kiedy Isaac i Derkhan zauważyli powracającego Yagharka, okrytego płowiejącym płaszczem. Garuda nie zamierzał opowiadać o tym, gdzie był i co robił. Przyniósł żywność, którą podzielili się po równo. Isaac uspokoił się nieco; ukrył żal w głębi serca.

Po nieskończenie długich i monotonnych godzinach dziennej jasności zaczął się ruch: cienie spełzły po zboczach gór widocznych za miastem. Zachodnie ściany budynków zdążyły na krótko zabarwić się różem, zanim słońce schroniło się za skalistymi grzbietami. Pożegnalne smugi światła zaginęły w końcu na kamienistym trakcie Przełęczy Pokutnika. Niebo jarzyło się jednak czerwonawym blaskiem jeszcze długo po tym, jak słoneczna kula znikła za poszarpanym horyzontem. Zapadał zmrok, gdy do chaty na skarpie powrócił Lemuel Pigeon.

– Poinformowałem kilku kolegów o naszym położeniu – wyjaśnił. – Pomyślałem jednak, że błędem byłoby snucie planów, zanim stawimy się na wieczornym spotkaniu w Griss Twist. Mimo wszystko wiem, że możemy liczyć na pewną pomoc. Przypomniałem paru ludziom o przysługach, które są mi winni. Okazuje się, że w mieście przebywa paru zuchów, którzy podobno odbili ostatnio łup sporej bandzie trów w ruinach Tashek Rek Hai. Niewykluczone, że byliby zainteresowani dobrze płatnym zleceniem.

Derkhan spojrzała na pośrednika z nieukrywaną pogardą i wzruszyła ramionami.

– Wiem, że są to być może najwięksi twardziele w Bas-Lag – powiedziała z namysłem. – Tyle że ja im nie ufam. To poszukiwacze przygód. Uwielbiają niebezpieczeństwo i nie brzydzą się nawet rabowaniem grobów. Dla złota i mocnych wrażeń zrobią wszystko. Podejrzewam też, że gdybyśmy im powiedzieli, co właściwie zamierzamy zrobić, nie byliby tacy skorzy do pomocy. Przecież tak naprawdę sami nie wiemy, jak się zabrać do polowania na te przeklęte ćmy.

107
{"b":"94924","o":1}