Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 9

Po drugiej stronie miasta, w ciemnych zaułkach Echomire i ruderach Badside, ponad zaniedbanymi kanałami, w Zakolu Smogu i pośród rozpadających się posiadłości w Barrackham, w wieżach Tar Wedge i nieprzyjaznych, betonowych lasach Dog Fenn, rozprzestrzeniało się szeptane słowo: „Ktoś płaci za skrzydlate istoty…”

Niczym bóg, Lemuel tchnął życie w ową wiadomość i kazał jej lecieć. Zastępy drobnych opryszków słyszały ją z ust handlarzy narkotykami, straganiarze przekazywali ją byłym dżentelmenom, a lekarze o wątpliwej reputacji dostawali ją za pośrednictwem ochroniarzy.

Zamówienie Isaaca dotarło błyskawicznie do najdalszych zakątków nawet najbardziej zapomnianych slumsów, wędrując pośród wytworów alternatywnej architektury, w kloaczne doliny miasta.

Były to miejsca, gdzie umierające domy chyliły się nad podwórzami, drewniane kładki łączące ich ściany zdawały się organicznymi tworami, a ulicami snuły się wynędzniałe zwierzęta pociągowe, resztką sił ciągnące wozy z towarami trzeciego gatunku. Zrujnowane mostki ponad rowami, którymi płynęły nieczystości, przypominały złamane, martwe kończyny. Wiadomość od Isaaca torowała sobie drogę w każdym terenie, docierając do adresatów choćby i kocimi ścieżkami.

Skromne ekspedycje śmiałków z miasta jechały linią Sink na południe, do stacji Feli, i pieszo wyruszały do Rudewood. Poszukiwacze maszerowali wzdłuż zapomnianych torów tak długo, jak się dało, skacząc po drewnianych podkładach naziemnej linii i wreszcie mijając pusty, bezimienny dworzec na skraju lasu. Opuszczone perony już dawno przegrały walkę z bujną zielenią. Dmuchawce, naparstnice i pędy dzikich róż znalazły drogę przez żwirową podsypkę torów i grubym kobiercem przykryły szyny. Drzewa porosłe bluszczem pojawiały się najpierw z rzadka, by już po chwili otoczyć coraz bardziej nerwowych intruzów gąszczem konarów i liści.

Szli z workami, procami i wielkimi sieciami. Przeciskali swe niezdarne, ukształtowane przez miasto cielska przez splątaną gęstwinę korzeni i pni, pokrzykując, potykając się i niepotrzebnie łamiąc gałęzie. Daremnie wypatrywali ptaków, których śpiew dezorientował ich, jakby dobiegał ze wszystkich stron jednocześnie. Bez celu próbowali szukać analogii między miastem a tym nieskończenie obcym królestwem: „Jeżeli nie zabłądziłeś w Dog Fenn – mawiali niektórzy, nie mając pojęcia, jak bardzo się mylą – to już nigdzie nie zabłądzisz”. Kręcili się w kółko, na próżno wypatrując wysokiej wieży milicji w Vaudois Hill, skutecznie zasłoniętej przez drzewa.

Niektórzy nie powrócili. Większość zjawiła się w mieście z pustymi rękami, wściekle drapiąc oparzenia, ukąszenia i skaleczenia. Równie dobrze mogli wyprawić się na poszukiwanie duchów. Byli jednak i tacy, którzy triumfowali – schwytanie przerażonego słowika czy zięby za każdym razem witały okrzyki niedorzecznie dzikiej radości. Szerszenie na pożegnanie zatapiały swe harpuny w ciałach prześladowców, lądując w słoikach i garnkach. Jeżeli miały szczęście, zadowolony łowca nie zapomniał o wywierceniu dziurek w pokrywce.

Wiele ptaków i jeszcze więcej owadów zginęło. Te, które przetrwały, trafiły do miasta rozpościerającego się zaraz za linią ostatnich drzew.

Na ulicach Nowego Crobuzon także trwały łowy: dzieci wspinały się po murach, by wyciągać jaja z gniazd uwitych w dawno zatkanych rynnach. Zamknięte w pudełkach od zapałek kokony, gąsienice i larwy, które do tej pory służyły im jako towar wymienialny jedynie na pęczek drutu czy kawałek czekolady, teraz zyskały wartość wyrażoną w pieniądzu.

Zdarzały się wypadki. Dziewczynka ścigająca gołębia pocztowego należącego do jej sąsiada spadła z dachu i roztrzaskała sobie czaszkę. Starzec poszukujący larw był żądlony przez rozjuszone pszczoły tak długo, aż jego serce przestało bić.

Mnożyły się kradzieże rzadko spotykanych ptaków i innych zwierząt latających. Niektórym udawało się wyrwać na wolność. Do powietrznego ekosystemu nad Nowym Crobuzon na krótko dołączyli nowi drapieżcy i nowe ofiary.

Lemuel znał się na swojej robocie. Inni zapewne sięgnęliby jedynie w głębiny, ale nie on. Pośrednik dopilnował, by o zamówieniu złożonym przez Isaaca dowiedzieli się też mieszkańcy lepszych dzielnic: Gidd, Canker Wedge, Mafaton, Nigh Sump, Ludmead i Crow.

Urzędnicy i lekarze, prawnicy i radni, restauratorzy i osoby niezmuszone trudnić się jakimkolwiek zajęciem… nawet funkcjonariusze milicji zaczęli działać. Lemuel często (choć zazwyczaj niejawnie) korzystał z pomocy szanowanych obywateli Nowego Crobuzon. Podstawowymi różnicami między elitą a bardziej zdesperowaną częścią społeczności były, jego zdaniem, kwota, za jaką opłacało się pracować, oraz skłonność do ryzyka. W tym przypadku w salonach i jadalniach dobrych domów słyszało się ostrożne głosy zainteresowanych.

*

W samym sercu Parlamentu trwała debata o podatkach w sektorze biznesu. Burmistrz Rudgutter siedział na swym tronie w królewskiej pozie i miarowo kiwał głową, podczas gdy jego zastępca, MontJohn Rescue, tubalnym głosem prezentował stanowisko partii Pełne Słońce i agresywnie wymachiwał palcem w stronę ogromnej, wysoko sklepionej sali. Co pewien czas mówca milkł, aby poprawić gruby szalik, który nosił na szyi mimo ciepła.

Radni drzemali ukradkiem, spowici leniwie wirującym obłokiem kurzu.

We wszystkich pozostałych częściach olbrzymiego gmachu, w skomplikowanym labiryncie korytarzy, przejść i łączników, które zaprojektowano chyba specjalnie po to, by jak najłatwiej było zgubić się w nich na zawsze, krzątały się energicznie legiony sekretarzy i gońców. Wąskie tunele i klatki schodowe z polerowanego marmuru łączyły się z większymi ciągami komunikacyjnymi. Z wielu z nich praktycznie nie korzystano, nawet ich nie oświetlano. Jednym z takich właśnie wąskich korytarzy wędrował starszy człowiek ciągnący za sobą rozlatujący się wózek.

Z dala od gwaru niosącego się od strony głównego wejścia do budynku Parlamentu zebrał siły, by wciągnąć ładunek na górę po stromych schodach. Korytarz był niewiele szerszy od wózka; minęło sporo niełatwych minut, zanim mężczyzna dotarł na wyższe piętro. Zatrzymał się na moment i otarł pot sponad brwi i ust, po czym ruszył dalej wznoszącym się lekko korytarzem.

Daleko przed nim pojawiła się ukośna smuga światła słonecznego, wdzierająca się z bocznej odnogi korytarza. Doszedłszy do niej, skręcił i natychmiast poczuł na twarzy przyjemne ciepło. Blask sączył się z niewielkiego świetlika oraz z okien w pozbawionym drzwi gabinecie na końcu korytarza.

– Dzień dobry panu – zaskrzeczał starzec, stając na progu.

– Dzień dobry – odpowiedział mężczyzna siedzący za biurkiem.

Biuro było niewielkie, kwadratowe, a przez jego wąskie, przyciemniane okna widać było Griss Feli oraz łuki estakady linii kolejowej Sud. Za przeciwległą ścianą rozciągała się panorama z ciemną bryłą głównego gmachu Parlamentu na pierwszym planie. Obok okien widać było wbudowane w mur małe, przesuwne drzwiczki. W kącie leżała sterta skrzynek.

Był to jeden z tych pokoi, które wystawały poza elewację budynku, na poziomie znacznie przekraczającym wysokość domów stojących po obu stronach rzeki. Pięćdziesiąt stóp niżej płynęły ciemne wody Wielkiej Smoły.

Dostawca wyładował z wózka paczki i pudła. Blady dżentelmen w średnim wieku przyglądał się temu, nie ruszając się z miejsca.

– Nie za wiele tego dzisiaj, proszę pana – mruknął starzec, rozcierając obolałe kości. Kiedy skończył, ruszył w drogę powrotną tym samym korytarzem, którym przyszedł. Odciążony wózek podskakiwał lekko na nierównościach kamiennej podłogi.

Urzędnik przejrzał szybko pakunki i wystukał na maszynie kilka krótkich notatek. Otwarłszy wielki rejestr zatytułowany „Nabytki”, przekartkował go i dokonał stosownych wpisów, każdy z nich poprzedzając datą. Wreszcie otworzył dostarczone paczki i sporządził listę dzienną, po czym powtórzył jej treść w wielkiej księdze.

„Raporty milicji: 17. Ludzkie przeguby: 3. Heliotypy (obciążające): 5”.

Mężczyzna sprawdził, dla którego departamentu przeznaczona była każda z kolekcji i rozdzielił je na dwie grupy. Kiedy jedna sterta przesyłek była wystarczająco duża, przełożył pakunki do skrzynki i zaniósł do drzwiczek w ścianie. Płyta o wymiarach cztery na cztery stopy odsunęła się ze świstem sprężonego powietrza, kiedy pociągnięciem dźwigni uruchomił tłok ukrytego mechanizmu. Obok wnęki znajdował się otwór na karty perforowane.

We wnętrzu obsydianowego pokrycia gmachu Parlamentu wisiała klatka, której otwarta klapa znajdowała się na wysokości kwadratowych, rozsuwanych drzwi. Równowagę zapewniały jej łańcuchy umocowane u góry i z boków; ich końce ginęły gdzieś poza zasięgiem wzroku urzędnika. Mężczyzna wrzucił skrzynkę z paczkami do otworu drzwi i posunął ją w stronę klatki, która zakołysała się łagodnie pod ciężarem.

Kiedy zwolnił blokadę, klapa zamknęła się z hukiem, zabezpieczając ładunek ze wszystkich stron drucianą plecionką klatki. Urzędnik zatrzasnął drzwi ścienne i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej plik grubych kart programujących, z których każda nosiła czytelne oznaczenia: „Milicja”, „Wywiad”, „Skarb Państwa” i wiele innych. Wybrawszy jedną z nich, wsunął ją w szczelinę obok drzwi.

W ścianie coś zabrzęczało. Miniaturowe, czułe cięgła zareagowały na nacisk. Napędzane parą – dostarczaną rurami z podziemnych kotłowni – maleńkie koła zębate przesunęły się wzdłuż karty. Tam, gdzie napotkały otwory i nacięcia, zapadały się nieco i zamierały na moment, przekazując stosowny sygnał w głąb mechanizmu. Gdy zakończyły swój przebieg, kombinacja zer i jedynek przyjęła formę binarnej instrukcji, która siecią przewodów z parą i poprzez kable popłynęła ku ukrytym maszynom analitycznym.

Klatka wyrwała się nagle ze swej przystani i rozpoczęła gładką, choć odrobinę chwiejną podróż pod okrywą Parlamentu. Wędrowała ukrytymi tunelami w górę lub w dół, czasem na boki lub na ukos, przeskakując gwałtownie na coraz to nowe łańcuchy. Utrzymywała kurs przez pięć sekund, trzydzieści, dwie minuty lub dłużej, aż wreszcie z hukiem anonsującym przybycie zatrzymywała się na dzwonie zawieszonym przy innych kwadratowych drzwiach. Skrzynka została odebrana przez urzędników w punkcie przeznaczenia; tymczasem za ścianą biura tego, który ją wysłał, pojawiła się już nowa, pusta klatka.

24
{"b":"94924","o":1}