Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 48

Tuż przed czwartą po południu, kiedy szykowali się do wyjścia, Derkhan objęła i przytuliła mocno najpierw Isaaca, a potem Yagharka. Wahała się tylko przez ułamek sekundy, zanim przycisnęła do siebie garudę, który wprawdzie nie odwzajemnił gestu, ale i nie odsunął jej siłą.

– Zobaczymy się na miejscu – szepnęła.

– Wiesz, co masz robić? – upewnił się Isaac. Derkhan skinęła głową i popchnęła go w kierunku drzwi.

Grimnebulin przystanął i westchnął ciężko, wiedząc, że teraz czeka go najtrudniejsza część zadania. Spojrzał na Andreja, który leżał wciąż spętany i sparaliżowany strachem, rozglądając się szeroko otwartymi oczami sponad zaślinionego i zasmarkanego knebla.

Musieli go przenieść, i to tak, żeby nie narobił hałasu.

Naradził się w tej sprawie z Yagharkiem, szepcząc, aby nie przerazić starca. Nie mieli środków usypiających, a Isaac nie był biotaumaturgiem; nie potrafił przytknąć palców do czaszki Andreja i tak po prostu na jakiś czas wyłączyć jego świadomości.

Byli więc zmuszeni odwołać się do bardziej barbarzyńskich metod znanych Yagharkowi.

Garuda pomyślał przelotnie o arenach, na których dla wprawy toczył „mleczne walki” – takie, w których jedyną karą za przegraną był ból, podporządkowanie lub utrata przytomności, nie zaś śmierć. Przypomniał sobie techniki, które wtedy ćwiczył na ludziach i innych istotach.

– To starzec! – syknął ostrzegawczo Grimnebulin. – Do tego umierający… Jest słaby. Bądź delikatny.

Yagharek podszedł wolno do chorego mężczyzny, który wpatrywał się w niego zmęczonym, pełnym lęku wzrokiem.

Chwilę później garuda przyklęknął na jedno kolano i lewą ręką unieruchomił głowę Andreja, który wybałuszył oczy z przerażenia i mimo duszącego knebla próbował krzyczeć. Isaac nie mógł się oprzeć temu spojrzeniu: patrzył, dręczony poczuciem winy, na starego człowieka, który musiał w tym momencie wierzyć, że jego życie za moment dobiegnie końca.

Prawy łokieć Yagharka zakreślił w powietrzu krótki łuk i z brutalną precyzją huknął w miejsce poniżej potylicy starca, tam gdzie głowa stykała: się z karkiem. Z krtani Andreja wyrwało się krótkie, stłumione szczeknięcie, podobne do odgłosu wymiotowania. Jego oczy odwróciły się białkami na zewnątrz, a powieki opadły bezwładnie. Yagharek nie pozwolił, by głowa chorego odchyliła się w niekontrolowany sposób. Przez moment jeszcze dociskał kościsty łokieć do sflaczałej skóry, w myśli odliczając sekundy.

Wreszcie poczuł, że ciało Andreja zwiotczało całkowicie.

– Obudzi się – oznajmił. – Może za dwadzieścia minut, a może za dwie godziny. Muszę go obserwować. Będę mógł powtórzyć ten zabieg, ale trzeba uważać. Jeśli przesadzimy, jego mózg umrze z niedokrwienia.

Razem z Isaakiem owinęli nieruchomego Andreja w brudne szmaty i chwycili go pod ramiona, tak by stał pomiędzy nimi. Wyniszczone wieloletnią chorobą ciało było szokująco lekkie.

Zgodnym krokiem przeszli kawałek dalej i wolnymi rękami chwycili wspólnie wór ze sprzętem. Unieśli go ostrożnie, z nabożeństwem, jak relikwię albo ciało świętego.

Nadal mieli na sobie absurdalne, żebracze przebrania. Ciemna twarz Isaaca, widoczna pod obszernym kapturem, usiana była strupami po niedawnym, brutalnym goleniu. Yagharek owinął swoją głowę jeszcze szczelniej, pozostawiając między szmatami jedynie wąską szczelinę na wysokości oczu. W śmierdzących łachmanach wyglądał jak trędowaty, który usiłuje ukryć rozpadające się ciało.

Trzy zamaskowane postacie przypominały karawanę włóczęgów, wędrowną trupę bezdomnych żebraków.

Stanąwszy przy drzwiach, Isaac i Yagharek odwrócili się jeszcze, by gestem pożegnać Derkhan. Grimnebulin spojrzał na Pengefinchess, która obojętnie przyglądała się ich poczynaniom. Z wahaniem skinął ręką i uniósł brwi, jakby chciał zapytać: „Czy jeszcze się zobaczymy? Pomożesz nam?” Kobieta-vodyahoi machnęła płetwiastą dłonią w niezobowiązującym geście pożegnania i spuściła wzrok.

Isaac zacisnął zęby i odwrócił się.

Po chwili zaczęli z Yagharkiem niebezpieczną wędrówkę przez miasto.

Nie zaryzykowali przeprawy po moście kolejowym. Bali się, że któryś z nadgorliwych maszynistów mógłby zrobić coś więcej, niż zatrąbić na nich syreną lokomotywy i buchnąć parą z kotła. Mógłby na przykład przyjrzeć się im, zapamiętać i zameldować przełożonym na stacjach Sly albo Bazarze Śliny, a może i Perdido, że trzej głupcy wdarli się na tory i zmierzają wprost ku katastrofie.

Nie mogli sobie pozwolić na spotkanie z milicją. Wybrali więc drogę w dół, po stromej skarpie, z całych sił podtrzymując ciało Andreja, które za wszelką cenę pragnęło stoczyć się ku pustemu, twardemu chodnikowi.

Upał był dokuczliwy, ale jeszcze znośny. Wywoływał dziwne wrażenie, jakby czegoś w mieście brakowało. Było tak, jak gdyby słońce wyblakło, a jego promienie zabrały ze sobą cienie i chłód budynków, czyniąc architekturę nierzeczywistą. Gorące powietrze tłumiło nawet dźwięki, odbierając im głębię brzmienia. Isaac pocił się i klął z cicha pod warstwą pleśniejących już szmat. Czuł się tak, jak gdyby utknął w niejasnym, niewyraźnym śnie o upalnym popołudniu.

Prowadząc między sobą Andreja, jakby był ich przyjacielem rażonym mocą taniego napitku, podążali ulicami w stronę mostu Cockscomb.

W tych stronach byli intruzami. Gdyby mieli wędrować zaułkami Dog Fenn, Badside, Ketch Heath czy innych slumsów, byliby w zasadzie niewidzialni.

Rozglądając się nerwowo, weszli na most. Na brukowanej jezdni i chodnikach panował gwar i ruch. Straganiarze i klienci obrzucali trzech przybyszów obelgami i nie szczędzili im złośliwych docinków.

Yagharek na wszelki wypadek opierał rękę na splocie nerwów i arterii krwionośnych w szyi Andreja, gotów zacisnąć palce, gdy tylko starzec zacznie odzyskiwać przytomność. Isaac nie przestawał mruczeć pod nosem, a potoki przekleństw przypominały postronnym słuchaczom bredzenie mocno pijanego osobnika.

– No dalej, skurwielu – powtarzał, spięty i zmęczony. – Dalej, dalej. Sukinsynu. Ścierwo. Draniu… – Isaac nie wiedział nawet, komu dedykuje te barwne wiązanki.

Szli po moście niezbyt szybkim krokiem, z coraz większym wysiłkiem dźwigając nieprzytomnego kompana i worek z bezcennym sprzętem. Ludzie rozstępowali się przed nimi, szydząc i narzekając na smród. Isaac i Yagharek nie mogli jednak pozwolić sobie na to, żeby nieprzyjazne odzywki przerodziły się w otwarty konflikt. Gdyby któryś ze znudzonych miejscowych oprychów zechciał dla rozrywki zabić któregoś z wędrownych żebraków, misterny plan zakończyłby się katastrofą.

Wreszcie dotarli szczęśliwie do końca mostu Cockscomb, na którym czuli się szczególnie narażeni na atak, jakby na otwartej przestrzeni słońce celowo wyłuskiwało ich kształty z tłumu, i zeszli w uliczki Petty Coil. Miasto zamknęło za nimi swe usta i znowu byli bezpieczni.

Spotykali podobnych do siebie żebraków podążających tropem co bogatszych obywateli, bandytów z kolczykami w uszach, tłustych lichwiarzy i kobiety o wymalowanych ustach. Andrej drgnął lekko i Yagharek na moment wyrzucił z umysłu wszelkie uczucia, gotów w każdej chwili użyć rąk.

Na szczęście znowu mieli przed sobą zaułki. Oddalali się od głównych ulic wszędzie tam, gdzie było to możliwe, ginąc w mrocznych przejściach. Przemykali pod sznurami z mokrym praniem, łączącymi tarasy po przeciwnych stronach wąskich alejek. Obserwowani byli przez kobiety i mężczyzn odzianych jedynie w bieliznę, którzy wylegiwali się leniwie na balkonach, flirtując z sąsiadami i sąsiadkami. Mijali zapomniane, przepełnione śmietniki i studzienki ściekowe bez pokryw. Dzieci wychylały się z okien i pluły na nich bez złości albo rzucały drobne kamyki i uciekały.

Jak zawsze, trzymali się linii kolejowej. Dotarli do niej w pobliżu Dworca Sly, gdzie pociągi jadące ku Polom Salacusa opuszczały linię Sud. Kryli się pod łukami, które wiły się nie najkrótszą drogą nad kocimi łbami Spit Hearth. Niebo nad hałaśliwymi tłumami przechodniów zaczynało już czerwienieć. Arkady, splamione olejem i sadzą, porośnięte były miniaturowym lasem pleśni, mchu i nielicznych roślin pnących. Roiło się między nimi od jaszczurek, owadów i aspisów szukających schronienia przed upałem.

Isaac i Yagharek przystanęli w brudnej, ślepej uliczce opodal betonowo-ceglanych podpór wiaduktu. Odpoczywali, słuchając nerwowych odgłosów miejskiego życia.

Andrej był lekki, lecz mimo to zaczynali odczuwać ciężar jego ciała, jakby z każdą sekundą przybierał na wadze. Rozciągali teraz obolałe ramiona i barki, oddychając głęboko. Zaledwie o kilka stóp dalej tłumy wynurzające się z budynku stacji mijały ich tymczasową kryjówkę.

Odpoczęli i chwycili w odwrotny sposób ciężary, gotowi do dalszej drogi bocznymi uliczkami, w cieniu linii Sud, w stronę serca miasta – gmachu, którego nie widzieli jeszcze ponad dachami okolicznych domów; w stronę Szpikulca i pozostałych wież Dworca Perdido.

Isaac zaczął mówić. Opowiedział Yagharkowi o tym, co jego zdaniem miało się wydarzyć tej nocy.

Derkhan przemykała chyłkiem między górami odpadów na wysypisku w Griss Twist, kierując się ku siedzibie Rady Konstruktów.

Isaac uprzedził wielki Konstrukt Inteligentny, że zjawi się u niego kobieta, a ona wiedziała, że maszyna już na nią czeka. Na myśl o tym czuła się jakoś dziwnie.

Zbliżając się do placu, przy którym ukrywała się Rada, usłyszała szmer przyciszonych głosów. Zesztywniała na moment, a potem wyciągnęła pistolet i sprawdziła, czy porcja prochu spoczywa na panewce.

Skradała się ostrożnie, starając się nie zdradzić swojej obecności najcichszym nawet szelestem. U wylotu tunelu śmieci zobaczyła wycinek placu i zaraz potem w jej polu widzenia pojawił się na moment jakiś człowiek. Podeszła bliżej.

Po chwili zza sterty odpadów wychynęła inna postać. Był to odziany w roboczy kombinezon mężczyzna, uginający się nieco pod wielkim ciężarem: dźwigał na szerokich ramionach masywny zwój czarno izolowanego kabla, który zdawał się dusić go jak olbrzymi wąż.

Derkhan wyprostowała się i odetchnęła z ulgą. Nie musiała obawiać się milicyjnej zasadzki. Śmiało ruszyła na spotkanie z Radą Konstruktów.

Gdy tylko znalazła się na placu, zadarła głowę, by upewnić się, czy na niebie nie widać rządowych sterowców. Dopiero wtedy rozejrzała się po okolicy i otworzyła usta ze zdumienia, widząc skalę operacji, którą zorganizował konstrukt-olbrzym.

144
{"b":"94924","o":1}