Powoli i ostrożnie, drżąc na całym ciele na wspomnienie pseudośmierci Magesty Barbile, Isaac wypełzł ze studzienki.
Nie odrywał oczu od lusterek wbudowanych w hełm. Prawie nie dostrzegał odbarwionej starością ściany, która rozciągała się za nimi. Widział jedynie złowrogą sylwetkę ćmy, której odbicie drżało nieznacznie przy każdym jego kroku.
Gdy tylko wynurzył się z otworu, bestia nagle przestała się poruszać. Uniosła wysoko głowę i rozwinęła swój olbrzymi język. Czułki sterczące z ciemnych oczodołów obracały się niepewnie na wszystkie strony. Isaac wolno ruszył w kierunku ściany.
Ćma natychmiast kiwnęła głową. „Musi być jakiś przeciek” – pomyślał uczony. „Pewnie gdzieś pod obrzeżem hełmu przepływają szczątki myśli i uczuć, nieznacznie barwiąc psychosferę. Ślad jednak nie jest wystarczająco mocny, by bestia potrafiła zlokalizować źródło”.
Kiedy Isaac stanął przy ścianie, z otworu w podłodze wychynął Shadrach. Obecność drugiej potencjalnej ofiary znowu wywołała reakcję ćmy, ale poza niespokojnym poruszeniem czarnego cielska nie wydarzyło się absolutnie nic.
Teraz w wylocie tunelu pojawiły się kolejno trzy konstrukty. Czwarty pozostał w dole, pilnując szybu. Automaty ostrożnie stanęły na posadzce i wolno ruszyły w stronę ćmy, która odwróciła się w ich stronę, jakby chciała je obserwować nie istniejącymi oczami.
– Zdaje się, że potrafi wyczuć ich fizyczny kształt i śledzić ich ruchy, podobnie jak nasze – szepnął Isaac. – Ale bez psychicznego tropu nie może… nie może uznać żadnego z nas za świadomą formę życia. Dla niej nie różnimy się zbytnio od innych przedmiotów, takich jak drzewa kołyszące się wietrze.
Ćma stanęła naprzeciwko trzech zbliżających się pomału konstruktów, które rozdzieliły się nagle, by zajść ją z trzech stron równocześnie. Nie spieszyły się zbytnio, toteż bestia nie wyglądała na zaniepokojoną, ale zdradzała pewne objawy zainteresowania.
– Teraz – szepnął Shadrach. Razem z Isaakiem zaczęli powoli wybierać z tunelu kryte metalową siatką rury, które łączyły się z ich hełmami.
Kiedy otwarte końcówki rurek były blisko powierzchni, ćma ożywiła się wyraźnie. Przeskakiwała o kilka stóp do przodu i zaraz wracała, by pilnować świeżo złożonych jaj, klekocąc zębami w budzący grozę sposób.
Isaac i Shadrach odliczali bezgłośnie, patrząc sobie w oczy.
Na „trzy” wyszarpnęli ze studzienki końcówki swoich rur. Jednym, możliwie gładkim ruchem zakręcili nimi nad głowami i cisnęli je w daleki – odległy o piętnaście stóp – kąt pokoju.
Ćma dostała szału. Syczała i skrzeczała groźnie, wyginając grzbiet w pałąk i nadymając się potężnie. Jej egzoszkielet rozprostował się i zjeżył niezliczonymi, twardymi i ostrymi wypustkami.
Isaac i Shadrach bez słowa spoglądali w lusterka, podziwiając jej potworny majestat. Bestia zdążyła już rozpostrzeć skrzydła i teraz bajecznie kolorowe wzory pulsowały w stronę leżących na posadzce końcówek rur, próbując porazić je zniewalającą, hipnotyczną energią.
Isaac zmartwiał, obserwując w lusterkach niesamowite widowisko. Potwór skradał się w stronę wylotów zbrojonych przewodów krokiem drapieżnika, raz na czterech, raz na sześciu, a raz na dwóch łapach.
Shadrach pospiesznie pociągnął Grimnebulina w stronę kuli dreamshitu.
Stanęli tak blisko rozsierdzonej i głodnej bestii, że bez trudu mogli jej dotknąć. Widzieli w lusterkach, jak wolno prze do ataku, niczym potężna, biologiczna machina wojenna. Kiedy ich minęła, zwinnie odwrócili się na piętach i ruszyli w stronę bryły dreamshitu, posuwając się raz przodem, raz tyłem, by nie tracić ćmy z oczu na dłużej niż sekundę.
Bestia przeszła obok konstruktów – przewróciła jeden z nich i nawet tego nie zauważyła, z furią bijąc na boki mocarną, kolczastą macką.
Isaac i Shadrach skradali się bezszelestnie, raz po raz zerkając w lusterka, by upewnić się, czy rzucone na przynętę rurki wciąż leżą tam, gdzie je zostawili. Dwa małpokształtne konstrukty śledziły bestię krok w krok, trzeci zbliżał się pomału do jaj.
– Szybciej – syknął Shadrach, ciągnąc Isaaca do podłogi. Uczony sięgnął po nóż i przez wlokące się w nieskończoność sekundy walczył z zapięciem pochwy. Wreszcie wydobył broń i po krótkim wahaniu wraził ją gładko w wielką, lepką masę dreamshitu.
Shadrach w napięciu spoglądał w lusterka. Ćma, śledzona przez inteligentne konstrukty, atakowała bezsensownie dwie leżące nieruchomo rurki.
Kiedy Isaac rozcinał nożem masę, w której złożone zostały jaja, bestia bezradnie wymachiwała rękami i językiem, próbując pochwycić wroga, którego świadomość tak doskonale i tak kusząco wyczuwała w pobliżu.
Grimnebulin schował dłonie do rękawów koszuli i zaczął rozciągać szczelinę, którą wyciął w bryle dreamshitu. Z wielkim wysiłkiem zdołał wreszcie rozerwać lepką masę.
– Szybciej – powtórzył Shadrach.
Dreamshit – surowy, nie zmieszany z bezwartościowymi dodatkami, przedestylowany i czysty – przesiąkał przez cienkie płótno i zaczynał drażnić skórę na dłoniach uczonego. Isaac pociągnął raz jeszcze i jego oczom ukazała się cenna zawartość ochronnej bryły: małe skupisko jaj.
Były owalne i przezroczyste, mniejsze od kurzych. Przez miękką, półpłynną skórkę Isaac dostrzegał drobne, zwinięte kształty larw. Podniósłszy głowę, gestem przywołał konstrukt stojący najbliżej.
W przeciwległym końcu pokoju ćma wreszcie podniosła z podłogi jedną z rurek i przyłożyła do pyska jej wylot, buchający silną emanacją ludzkiego umysłu. Potrząsnęła nią ze zdziwieniem, a potem rozchyliła szczęki i wysunęła obsceniczny, ruchliwy jęzor. Polizała raz końcówkę rurki, a potem wcisnęła w nią czubek języka, szukając źródła kuszącego smaku.
– Teraz! – zawołał Shadrach. Dłonie ćmy zaczęły przesuwać się po gęstej plecionce z metalu, szukając ciała, do którego należała ta zaskakująco długa wypustka. Twarz najemnika nagle stała się biała jak kreda. Mężczyzna rozstawił szeroko nogi i przygotował się na atak bestii. – Teraz, do wszystkich diabłów, teraz! – krzyknął. Isaac spojrzał na niego ze strachem.
Shadrach intensywnie wpatrywał się w lusterka. Lewą ręką mierzył za siebie z taumaturgicznie ulepszonego pistoletu, próbując wziąć na cel zbliżającą się ćmę.
Isaac miał wrażenie, że czas zwolnił nagle. Patrzył na odbity w lusterkach obraz sytuacji: na bestię z rurką w dłoniach i na absolutnie nieruchomą dłoń Shadracha, trzymającą pistolet, a także na konstrukty-małpy, czekające na rozkaz do ataku.
Raz jeszcze spuścił głowę i spojrzał na ohydny zlepek jaj, okrytych galaretowatym śluzem.
Otworzył usta i nabrał w płuca powietrza, by wykrzyknąć rozkaz dla konstruktów, ale w tej samej sekundzie ćma pochyliła się i pociągnęła za rurkę z potworną siłą.
Głos uczonego utonął w huku strzału ze skałkowego pistoletu i przeciągłym jęku Shadracha. Najemnik zwlekał z użyciem broni o ułamek sekundy za długo. Niesiona nie tylko wybuchem prochu, ale i taumaturgicznym zaklęciem kula z donośnym łomotem wbiła się w mur, a sam strzelec zakreślił w powietrzu płaski łuk. Pasek utrzymujący hełm na jego głowie pękł i żelazne naczynie z miedzianą armaturą spadło na podłogę, wyszarpując kabel łączący je z generatorem niesionym przez Isaaca. Wytraciwszy wysokość, Shadrach z hukiem runął na beton i potoczył się dalej, gubiąc przy okazji broń. Uderzył głową o posadzkę, zalewając krwią pokłady kurzu i śmieci.
Poderwał się natychmiast, z okrzykiem bólu i wściekłości, ściskając dłońmi głowę i próbując utrzymać równowagę.
Chaotyczne myśli Shadracha buchnęły nagle odżywczym strumieniem i ćma z gardłowym warkotem odwróciła się w jego stronę.
Isaac krzykiem poderwał konstrukty do ataku. Ćma zbliżała się do najemnika z zaskakującą szybkością, kiedy dwa podążające za nią automaty jednocześnie skoczyły na jej grzbiet. Z żelaznych głów buchnęły płomienie i ich cel zniknął na moment w kuli ognia.
Bestia zawyła z bólu i zaczęła smagać maszyny kolczastymi wyrostkami, ale nie przestała zbliżać się do Shadracha. Potężna macka owinęła się wokół szyi jednego z konstruktów i z przerażającą łatwością zerwała go z grzbietu. Metalowe ciało pomknęło w stronę ściany i zderzyło się z nią równie brutalnie jak przedtem hełm najemnika.
Z głośnym zgrzytem i rumorem maszyna rozpadła się na części, rozlewając na podłodze kałużę płonącego oleju, która popłynęła w stronę Shadracha. W potwornie wysokiej temperaturze żelazne szczątki zaczęły się topić, a betonowa posadzka – pękać.
Konstrukt stojący przy Isaacu plunął mocnym kwasem na jaja złożone przez ćmę. Elastyczne skorupki natychmiast zadymiły i rozpuściły się z sykiem.
Bestia wydała z siebie żałosny, rozdzierający ryk.
Zapomniała o Shadrachu i popędziła ku dalekiemu kątowi pokoju, gdzie pozostawiła swe nie narodzone potomstwo. W biegu biła niespokojnie ogonem – jedno z uderzeń dosięgło jęczącego najemnika, który raz jeszcze potoczył się po podłodze, rozmazując plamę własnej krwi.
Isaac z wściekłością wraził ciężki bucior w rozprutą otoczkę dreamshitu, miażdżąc coraz bardziej płynną zawartość jaj, zachwiał się i błyskawicznie zszedł z drogi szarżującej ćmie. Pośliznął się na rozpuszczonej kwasem masie i upadł. Na poły biegnąc, na poły pełznąc, ściskał w jednej dłoni i nóż, a w drugiej bezcenną maszynę, która ukrywała przed bestią emanację jego umysłu.
Ćma zawyła z bólu, gdy konstrukt siedzący na jej grzbiecie raz jeszcze bluznął ogniem wprost na jej skórę. Nie zatrzymując się, sięgnęła za siebie segmentowanymi ramionami i po omacku zaczęła szukać punktu zaczepienia na metalowym ciele automatu. Wreszcie znalazła jego manipulatory, chwyciła je mocno i oderwała maszynę od swych pleców.
Ciśnięty na beton konstrukt rozpadł się, sypiąc wokoło odłamkami szkła z rozbitych soczewek oraz deszczem zaworów i krótkich kabli z rozłupanego, żelaznego czerepu. Poobijane ciało z hukiem wylądowało na stercie śmieci i znieruchomiało. Ostatni automat cofnął się nieco, próbując wybrać odpowiedni dystans do ataku na oszalałego z wściekłości wroga.
Zanim jednak zdążył plunąć kwasem, dwie macki pokryte kostnymi wyrostkami wystrzeliły w jego stronę szybciej niż pejcze i bez trudu rozcięły go na pół.