Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Górna połówka ostatkiem sił próbowała pełznąć po zakurzonej posadzce. Rozszerzająca się szybko plama kwasu ogarnęła zwłoki leżących opodal kaktusów i zaczęła je rozpuszczać, parując i sycząc łakomie.

Ćma dotknęła dłońmi lepkiej brei, która jeszcze przed chwilą była jej potomstwem. Ani na chwilę nie przestawała rozpaczliwie wyć.

Isaac odpełzał w pośpiechu, obserwując bestię w lusterkach wstecznych. Kierował się w stronę Shadracha, który wciąż zwijał się na betonie, pojękując z bólu.

Wreszcie zobaczył, że istota odwraca się z sykiem i wysuwając jęzor, szuka swej niedoszłej ofiary. Rozpostarłszy skrzydła, ruszyła w stronę Shadracha.

Isaac rozpaczliwie starał się dotrzeć do niego jako pierwszy, ale nie starczyło mu sił. Ćma wyprzedziła go bez wysiłku i teraz mógł jedynie odwrócić się, by nie stracić jej z oczu.

Obserwował z przerażeniem, jak drapieżca dopada Shadracha i stawia go pionowo. Półprzymknięte oczy najemnika świeciły białkami; był ogłuszony bólem i zalany krwią.

Niemal bez zmysłów, zaczął ześlizgiwać się po nierównej ścianie. Ćma rozciągnęła szeroko jego ramiona i nim Isaac zorientował się, o co chodzi, wbiła w nadgarstki Shadracha dwa długie, zębate ostrza, dziurawiąc kości, cegły i beton.

Przyszpilony do muru najemnik i pełznący tyłem Isaac wrzasnęli jednocześnie.

Podtrzymując ciało Shadracha mackami, ćma wyciągnęła swe pseudoludzkie ręce i dotknęła palcami powiek mężczyzny. Isaac krzyknął ostrzegawczo, ale półprzytomny awanturnik nie zrozumiał. Z wysiłkiem wodził oczami po skąpo oświetlonym pokoju, szukając przyczyny potwornego bólu, który rozsadzał jego ramiona.

I wreszcie zobaczył rozpostarte skrzydła ćmy.

Uspokoił się nagle, a bestia wygięła grzbiet – skwierczący jeszcze i dymiący po nieskutecznym ataku konstruktu – i pochyliła się nad zdobyczą, zaczynając makabryczną ucztę.

Isaac celowo odwrócił głowę, by nie patrzeć, jak długi język wdziera się do ust Shadracha i wysysa z nich resztkę gasnącej świadomości. Z trudem przełknął ślinę, podniósł się i ostrożnie zaczął iść tyłem w stronę studzienki i tunelu. Zaciskał zęby, próbując zapanować nad coraz silniejszym drżeniem łydek. Ucieczka była jego jedyną szansą na uratowanie życia.

Starał się nie słuchać siorbania i mlaskania, lubieżnych odgłosów rozkoszy oraz cichego kapania śliny lub krwi, które dobiegały z odległości kilku kroków. Uparcie i powoli szedł w stronę jedynego wyjścia z izby.

Zbliżając się do otworu studzienki, zauważył zwój krytej metalem rurki, która nadal leżała spokojnie w kącie pod ścianą, przeciwległym końcem wciąż jeszcze umocowana do jego hełmu. Odmówił w duchu krótką modlitwę. Jego mentalna esencja rozlewała się po pokoju, zatem ćma musiała wiedzieć, że w pobliżu znajduje się druga świadoma istota. Im bliżej był wylotu tunelu, tym bliżej był wylotu rurki. Gdyby bestia zainteresowała się drugą emanacją, nie miałaby teraz kłopotów z odnalezieniem jej prawdziwego źródła.

A jednak… Isaac czuł, że jest bliski sukcesu. Ćma była tak pochłonięta żerowaniem, a może raczej wywieraniem zemsty na nieszczęsnym Shadrachu, że nie zwracała najmniejszej uwagi na obecność drugiej przerażonej istoty. Grimnebulin mógł więc minąć ją i skierować się wprost ku wyłożonej cegłami studzience.

Kiedy jednak stanął na krawędzi, gotów opuścić się bezszelestnie w ciemną czeluść i wraz z ocalałym konstruktem popełznąć ku wolności, jak najdalej od tego gniazda koszmarów i jak najdalej od Szklarni, poczuł pod stopami nagłe drżenie.

Spojrzał w dół.

Z tunelu dobiegał odgłos pospiesznego chrobotania zbrojnych w pazury stóp. Hałas był coraz głośniejszy, i przerażony Isaac odruchowo odsunął się od otworu, drżąc równie mocno jak betonowa posadzka izby.

Z donośnym hukiem z głębin tunelu wystrzelił małpi konstrukt. Grzmotnął z impetem w solidne cembrowanie studzienki i instynktownie usiłował wspiąć się ku górze, ale siła zderzenia była tak ogromna, że oba metalowe ramiona zostały wyrwane z zawiasów.

Buchając ogniem i dymem, maszyna próbowała podnieść się na nogi, ale w tej samej chwili w jej korpus wbił się pysk pędzącej tunelem ćmy. Skomplikowany mechanizm, upakowany w blaszanej puszce, rozpadł się na tysiące kawałków.

Bestia wyskoczyła ze studzienki i przez boleśnie długi moment Isaac spoglądał wprost w jej potężne, bojowo rozpostarte skrzydła.

Minęło wiele chwil przerażenia i rozpaczy, zanim skamieniały ze strachu uczony zdał sobie sprawę, że nowo przybyła ćma zignorowała go i potykając się o cuchnące zwłoki, popędziła w stronę zniszczonych jaj. W biegu kręciła łbem i klekotała zębami w upiornej parodii żalu i bólu.

Isaac znowu przypadł płasko do ściany, obserwując w lusterkach spotkanie dwóch bestii.

Druga ćma szeroko rozsunęła szczęki i z jej czarnej gardzieli wyrwał się przeciągły, jazgotliwy pisk. Pierwsza po raz ostatni zaciągnęła się esencją umysłu Shadracha i porzuciła bezużyteczne, zmasakrowane i bezwładne ciało. Cofnęła się nieco i wraz ze swą siostrą pochyliła się nad bezkształtną masą, która nie tak dawno była jeszcze bryłą dreamshitu i skupiskiem jaj.

Bestie stanęły tak, aby dotykać się koniuszkami rozpostartych skrzydeł i rozciągniętych na wszystkie strony kończyn. Znieruchomiały i czekały.

Isaac wolniutko wpełzł do studni, zbyt przerażony, by zastanawiać się, co właściwie robią ćmy i dlaczego bez powodu zignorowały fale jego umysłu, bez przerwy sączące się z leżącej w kącie rury. Nie przestawał jednak wpatrywać się tępo w obraz przekazywany przez lusterka, nie pojmując znaczenia tego, co widział. Nagle przestrzeń wokół niego zmarszczyła się nieznacznie i zakrzywiła, a potem coś w niej wykwitło – w ciasnocie ceglanej sztolni nad struchlałym Grimnebulinem pojawił się Tkacz.

Isaac rozdziawił usta ze zdumienia. Wielki pająk pochylił się nad nim w wąskiej studzience i błysnął szeregiem ciemnych oczu. Zaalarmowane ćmy wyprężyły się nagle.

…GRYMAŚNY I NEBULARNY ZNOWU JESTEŚ ZNOWU RAZEM…

Charakterystyczny głos zaszumiał tuż nad uchem Isaaca. Nad tym uchem, którego już nie było.

– Tkacz! – jęknął uczony i omal nie zaczął szlochać. Potężny stwór skoczył w górę i wylądował na czterech odnóżach, gestykulując dziwacznie kończynami zbrojnymi w chitynowe noże.

…ZNALAZŁEM ROZPRUWACZY SIECI ŚWIATA NAD NAPUCHŁYM BĄBLEM SZKŁA I ZATAŃCZYŁEM KRWIOŻERCZY DUET Z KAŻDĄ CHWILĄ BARDZIEJ BRUTALNY LECZ NIE MOGĘ ZWYCIĘŻYĆ KIEDY CZTERY PRZECIWKO MNIE… – opowiadał Tkacz, krocząc w stronę swej zdobyczy. Isaac nie był w stanie ruszyć ręką ani nogą. Nie przestawał wpatrywać się w lusterka, w których odbijała się scena niezwykłego pojedynku. -… UCIEKAJ UKRYJ SIĘ MÓJ MAŁY JESTEŚ ZDOLNY POTRAFISZ NAPRAWIAĆ ROZDARCIA I ŁATAĆ JE SPRAWNIE JEDNA PRZYBYŁA PO CIEBIE A TY ZMIAŻDŻYŁEŚ JĄ JAK ZIARNO LECZ TERAZ PORA UCIEKAĆ ZANIM WSZYSTKIE OSIEROCONE SIOSTRYBRACIA INSEKTY ZJAWIĄ SIĘ TU ABY OPŁAKIWAĆ POMIOT KTÓRY POMOGŁEŚ STRAWIĆ…

Isaac zrozumiał, że pozostałe ćmy są już w drodze. Tkacz ostrzegał go, że wyczuły zagładę swych jaj i spóźnione powracały, by bronić gniazda.

Chwycił się mocniej krawędzi tunelu, gotów zniknąć w jego wnętrzu, ale jeszcze przez kilka sekund nie mógł się ruszyć, zafascynowany skomplikowanym tańcem przedziwnej gmatwaniny kończyn: walką Tkacza z ćmami.

Były to zmagania pierwotnych żywiołów, bój toczący się na płaszczyznach nie w pełni pojmowalnych przez człowieka. Na mglistą wizję składały się ruchy organicznych ostrzy i kolców, zbyt szybkie, by mogło je zarejestrować ludzkie oko, a także błyskawiczne skoki między niepojętymi wymiarami przestrzeni. Pomiędzy ledwie widocznymi ciałami przewalały się obłoki chymicznego ognia. Nie przerywając walki, Tkacz kontynuował swój nie kończący się monolog.

…OCH JAKŻE TO WSZYSTKO JAKŻE BUZUJE CAŁY MUSUJĘ W ŚRODKU JESTEM PIJANY ZATRUTY WŁASNYMI SOKAMI KTÓRE BĘDĄ FERMENTOWAĆ W TYCH SKRZYDLATYCH SZALEŃCACH…

Isaac przyglądał się temu wszystkiemu w głębokim otępieniu. A działy się rzeczy niezwykłe: zaczęło się od typowej wymiany ciosów, lecz wkrótce potem ćmy jęły nerwowo wysuwać języki, smakując otoczenie. Wreszcie skróciły dystans i zaczęły lizać długi odwłok Tkacza. Cofały się jak pijane i powracały, by znowu zaatakować.

Pająk raz po raz znikał z pola widzenia. Przez chwilę zadawał brutalne ciosy i przepadał bez śladu, by zaraz potem wrócić lekkim krokiem i zawirować na czubku ostro zakończonego odnóża, podśpiewując beztrosko i niewyraźnie.

Na skrzydłach ciem pojawiły się niezwykłe wzory, zupełnie niepodobne do tych, które Isaac widział wcześniej. Bestie lizały łakomie ciało pająka i dźgały je na oślep kolcami, nie zwracając uwagi na jego spokojny monolog.

…IDŹ JUŻ I POŁĄCZ SIĘ Z TWOIMI PODCZAS GDY JA PIJAK I ONI DWAJ MOI PIWOWARZY BĘDZIEMY SPRZECZAĆ SIĘ I RANIĆ PÓKI NIE STANĄ SIĘ TRIUMWIRATEM LUB WIĘCEJ A WTEDY UKRYJĘ SIĘ W BEZPIECZNYM MIEJSCU IDŹ JUŻ W STRONĘ KOPUŁY I DALEJ POZA GRANICAMI SCHROŃ SIĘ ZOBACZYMY SIĘ POŁĄCZYMY SIĘ GDY PRZYJDZIESZ NAGI PRZYJDZIESZ NAGI JAK NIEBOSZCZYK O ŚWICIE NAD RZEKĄ JA ZNAJDĘ CIĘ BEZ TRUDU ACH CÓŻ ZA KOLORY JAKIE ZAWIŁE WZORY KTÓRE DOBRZE WPASUJĄ SIĘ W MOJĄ PAJĘCZYNĘ ZAPLOTĄ SIĘ TAK PIĘKNIE TERAZ IDŹ JUŻ UCIEKAJ RATUJ SWOJĄ SKÓRĘ…

Szalona bitwa trwała. Isaac widział jednak, że Tkacz musi ustępować pola przeciwnikom. Energia pająka falowała, zanikała i powracała niczym ponury wicher, za każdym razem nieco słabsza. Uczony poczuł nagły atak przerażenia, kucnął w ceglanej norze i zaczął pełznąć przed siebie.

Przez dobrą minutę w wariackim tempie posuwał się po zasypanym ostrymi odłamkami dnie tunelu, kalecząc skórę na dłoniach i kolanach.

Wtem zobaczył przed sobą, za zakrętem sztolni, słabe światło. Przyspieszył i nagle wrzasnął z bólu i zdumienia, gdy jego dłonie trafiły na taflę gładkiego, rozpalonego metalu. Zawahał się na moment, a potem owinął dłonie wystrzępionymi rękawami koszuli. Jeszcze raz spojrzał z niedowierzaniem na przeszkodę, która go zatrzymała: podłoże, ściany i strop tunelu były wyłożone prasowaną stalą na odcinku co najmniej czterech stóp. Zmarszczył brwi, nic nie rozumiejąc z tej nagłej przemiany, a potem zebrał się w sobie i prześliznął szybko po polerowanym metalu, starając się nie dotykać go nagą skórą.

135
{"b":"94924","o":1}