Za chwilę usłyszysz dwie nazwy, ciekaw jestem, czy coś dla ciebie znaczą. Wiesz może co nieco o Suroch albo Cacotopic Stain?
Na długą chwilę zapadła cisza. Yagharek spoglądał spokojnie na pejzaż za oknem.
– Cacotopic Stain znam, oczywiście. Zawsze słyszy się tę nazwę w rozmowie o Momencie. Z reguły używa się jej na postrach. – Isaac nie umiał jeszcze rozróżniać nastrojów w głosie garudy, ale miał wrażenie, że tym razem słyszy przekorę. – Ale może należałoby wreszcie pokonać lęk? A jeśli chodzi o Suroch… Czytałem waszą historię, Grimnebulin. Wojna zawsze była… trudnym czasem.
Słuchając Yagharka, Isaac wstał i podszedł do półek z książkami. Przesunął kilka pochylonych tomów, nim znalazł cienki album w twardej oprawie. Otworzył go i podał garudzie.
– To kolekcja heliotypów – rzekł ponuro. – Wykonano je prawie sto lat temu. To właśnie one w wielkim stopniu przyczyniły się do tego, że zaprzestano w Nowym Crobuzon eksperymentów z Momentem. – Yagharek przyjął album i zaczął powoli, w milczeniu, przewracać kartki. – Miała to być tajna misja badawcza, której celem było oszacowanie skutków wojny wiek po jej zakończeniu – ciągnął Isaac. – Mała grupka milicji, paru naukowców i heliotypista wybrali się szpiegowskim sterowcem w górę wybrzeża, aby wykonać zdjęcia z powietrza. Niektórzy opuścili się na dół w rejonie Suroch, żeby zrobić zbliżenia. Sacramundi, heliotypista, był tak… zszokowany, że postanowił na własny koszt powielić komplet swoich prac w nakładzie pięciuset egzemplarzy. Za darmo rozprowadził je po księgarniach. Omijając burmistrza i Parlament, pokazał ludziom to, co sam widział. Burmistrz Turgisadi był siny z wściekłości, ale nie mógł nic zrobić. Zaczęły się demonstracje; teraz mówi się o nich: Rozruchy Sacramundiego w osiemdziesiątym dziewiątym. Wielu ludzi już o nich nie pamięta, ale wtedy omal nie doszło do obalenia rządu. Kilka wielkich koncernów finansujących program badania Momentu – największym był Penton’s, który do dziś zarządza kopalniami Arrowhead – wycofało się z obawy przed rewoltą i projekt upadł. Oto, mój przyjacielu – dodał po chwili milczenia, wskazując na heliotypy w albumie – dlaczego nie skorzystamy z energii Momentu.
Yagharek wolno przewracał kartki, przyglądając się utrwalonym w sepii obrazom ruin.
– Patrz – powiedział Isaac, dotykając palcem panoramy zgliszcz i tłuczonego szkła. – Heliotyp ten został wykonany z bardzo małej wysokości. Nieliczne szczątki widoczne na idealnie okrągłym placu gołej ziemi wyglądały na fragmenty wyjątkowo skomplikowanej konstrukcji. Tyle zostało z samego serca miasta. To tu w tysiąc pięćset czterdziestym piątym zrzucono bombę barwnikową. Władza mówiła wtedy, że w ten sposób położyła kres Wojnom Pirackim, ale szczerze mówiąc, Yag, owe wojny skończyły się ponad rok wcześniej, kiedy Nowe Crobuzon zbombardowało Suroch, używając Momentu. Bomby barwnikowe zrzucone dwanaście miesięcy później miały jedynie zatrzeć ślad po tym, co się stało… Tak się jednak złożyło, że jedna z nich wpadła do morza, a dwie nie wybuchły, ta zaś, która zadziałała jak należy, oczyściła tylko milę kwadratową w samym centrum miasta. Te fragmenty, które tu widzisz… – Isaac wskazał palcem pierścień szczątków okalający okrągłą równinę -…to początek obszaru, w którym zachowały się ruiny. Od tego miejsca zaczyna się obszar zaatakowany Momentem. – Grimnebulin gestem nakazał Yagharkowi przewrócić kartkę. Garuda wykonał polecenie i nagle coś zaskrzeczało w jego krtani. Uczony uznał, że to odpowiednik gwałtownego westchnienia. Spojrzał przelotnie na heliotyp i niespiesznie skierował wzrok ku twarzy Yagharka. – Te przedmioty na drugim planie, podobne do stopionych posągów, to niegdyś były domy, wiesz? – powiedział obojętnym tonem. – To, na co tak patrzysz, jest zdaniem ekspertów potomkiem kozy domowej. Podobno w Suroch trzymano kozy w charakterze zwierząt domowych. Może to drugie, dziesiąte, a może dwudzieste pokolenie po użyciu Momentu. Nie wiemy, jak długo żyją te… istoty. – Yagharek długo wpatrywał się w martwą postać uwiecznioną na heliotypie. – W objaśnieniu Sacramundi napisał, że musieli ją zastrzelić – kontynuował spokojnie Isaac. – Uśmierciła dwóch funkcjonariuszy milicji. Później próbowali zrobić jej sekcję, ale te rogi, które widzisz na brzuchu, nie były martwe, choć reszta ciała bez wątpienia już nie żyła. Walczyły, omal nie zabiły biologa. Widzisz ten pancerz? Spójrz, jakie dziwne sploty tkanki. – Yagharek wolno skinął głową. – Przewróć kartkę, Yag – powiedział uczony. – Jeśli chodzi o to stworzenie, to nikt nie ma bladego pojęcia, co to mogło być. Możliwe, że powstało spontanicznie po eksplozji Momentu. Moim zdaniem te mechanizmy, które tu widzisz, wzięło sobie z lokomotyw – dodał, stukając palcami w stronicę. – Tak… Najlepsze przed nami. Nie widziałeś jeszcze drzewa-karalucha i stad czegoś, co kiedyś mogło być ludźmi.
Yagharek postępował metodycznie. Odwracał kolejne strony, bacznie przyglądając się zdjęciom wykonanym zza węgła lub z powietrza. Jego oczom ukazywał się stopniowo kalejdoskop mutacji i aktów przemocy, okrutnych wojen prowadzonych przez niepojęte monstra na niczyjej ziemi, pokrytej żużlem i szczątkami architektury rodem z koszmarnego snu.
– Milicjantów było dwudziestu. Oprócz nich polecieli trzej naukowcy, Sacramundi i paru inżynierów, którzy w ogóle nie schodzili na ziemię. Siedmiu funkcjonariuszom, Sacramundiemu i jednej chymiczce udało się odlecieć z Suroch. Niektórzy z ocalałych dostali się pod wpływ Momentu.
Zanim powrócili do Nowego Crobuzon, jeden z milicjantów zmarł. Drugiemu wyrosły macki w miejscu oczu. Ciało badaczki znikało pomału każdej nocy. Nie było krwi, nie było bólu… po prostu gładko obrębione dziury w brzuchu, ramieniu i gdzie popadło. Wybrała śmierć.
Isaac pamiętał, że po raz pierwszy słyszał tę historię opowiadaną przez pewnego profesora historii jako barwną anegdotę. Zainteresował się nią wtedy, zaczął wertować stare notatki i artykuły z gazet. Historia odeszła w zapomnienie, stała się środkiem emocjonalnego szantażu wobec dzieci: „Bądź grzeczny, bo jak nie, to wyślę cię do Suroch, gdzie mieszkają potwory!” Minęło półtora roku, nim Grimnebulin zdobył kopię raportu Sacramundiego i kolejne trzy, zanim zdołał zapłacić za nią żądaną cenę.
Wydawało mu się, że potrafi odczytać niektóre myśli, które pojawić się musiały gdzieś pod nieruchomą skórą Yagharka. Każdy nieortodoksyjnie myślący student na pewnym etapie rozwoju miewał podobne idee.
– Yag – powiedział miękko. – Nie użyjemy Momentu. Pewnie myślisz sobie: „Przecież używamy młotków, chociaż niektórzy ludzie giną od uderzenia”. Mam rację? Co? „Rzeki od czasu do czasu wylewają, zabijając tysiące ludzi, ale mogą też napędzać turbiny”. Zgadłem? Zaufaj mi… Mówię ci to jako ktoś, kto dawno temu uważał, że Moment to fascynująca rzecz… Ale to nie jest narzędzie. Nie młotek i nie woda. To… To złowroga siła. Nie mówimy tu o energii kryzysowej, rozumiesz? Wybij to sobie z głowy. Energia kryzysowa to podstawa całej prawdziwej fizyki. A Moment w ogóle nie należy do fizyki. Nikt nie wie, czym on właściwie jest. Wiadomo tylko, że jest stuprocentowo patologiczną siłą. Nie wiem, skąd się wziął, dlaczego się pojawia i gdzie znika. Żadne zasady nie mają tu zastosowania. Nie można tak po prostu uruchomić tej energii – no, można próbować, ale skutki widziałeś przed chwilą. Nie można z nią igrać, nie można jej ufać, nie można jej zrozumieć, a najpewniejsze jest to, że nie ma najmniejszych szans na to, żeby ją kontrolować. – Isaac z irytacją pokręcił głową. – Jasne, że prowadzono eksperymenty w tym kierunku. Niektórym wydaje się, że opracowali metodę ochrony przed negatywnymi skutkami, a potęgowania pozytywnych – i może jest w tym odrobina prawdy. Ale nigdy jeszcze nie przeprowadzono eksperymentu z Momentem, który nie zakończyłby się… płaczem, mówiąc łagodnie. Moim zdaniem w związku z tą siłą powinno się prowadzić badania tylko w jednym kierunku: jak jej uniknąć. Trzeba ją jakoś powstrzymać albo spieprzać jak Libintos ze smokowcami na ogonie. Pięćset lat temu, kiedy otworzyła się rozpadlina Cacotopic Stain, pojawiła się w miarę łagodna burza Momentu, zbliżająca się w te strony z północnego wschodu, od strony morza. Przez krótki czas szalała nad Nowym Crobuzon. – Isaac umilkł i pokiwał głową. – Oczywiście nie był to kataklizm na miarę Suroch, ale wystarczył, by masowo rodziły się zdeformowane dzieci, nie mówiąc już o zdumiewających zmianach w krajobrazie. Wszystkie „skażone” budynki kazano rozebrać – moim zdaniem całkiem słusznie. To wtedy podjęto decyzję o zbudowaniu wieży chmur. Nikt już nie chciał być skazanym na łaskę lub niełaskę aury. Niestety, dziś maszyny w wieży już nie działają i będziemy mieli przesrane, jeśli w okolicy znowu pojawią się przypadkiem prądy Momentu. Na szczęście z upływem wieków takie rzeczy zdarzają się coraz rzadziej. Szczyt aktywności minął około roku tysiąc dwusetnego.
Isaac zaczynał gestykulować z ożywieniem, coraz bardziej zapalając się do nowego zadania: tłumaczenia Yagharkowi prawdy i odwodzenia go od niedorzecznych pomysłów.
– Wiesz, Yag, kiedy ludzie zdali sobie sprawę, że coś się święci na południowych stepach – a nie trzeba było wiele czasu, by zorientowali się, że powstał tam gigantyczny uskok naładowany Momentem – wiele się mówiło o tym, w jaki sposób można przywołać tak wielką potęgę. Minęło pół milenium, a dyskusje nadal trwają! Ktoś ochrzcił to miejsce Cacotopic Stain i ta nazwa jakoś się przyjęła. Pamiętam, jak mówiono mi w college’u, że to strasznie populistyczne określenie, bo Cacotopos to „Złe Miejsce”, czyli nazwa nacechowana moralnie, a przecież Moment to ani dobra, ani zła siła i tak dalej. Chodzi o to, że… Oczywiście, jest to prawda, na pewnym poziomie rozważań. Moment nie jest zły… jest bezrozumny, pozbawiony motywu działania. Takie jest moje zdanie, choć wielu myśli inaczej. Jednakże mimo całej prawdziwości tego stwierdzenia, dla mnie zachodnia część Ragamoll rzeczywiście jest Cacotopos. To potężny pas lądu, który znajduje się całkowicie poza naszą kontrolą. Nie ma takich sztuczek taumaturgicznych, nie ma odpowiednich technik, które pozwoliłyby nam zrobić cokolwiek z tym miejscem. Możemy jedynie trzymać się z daleka i mieć nadzieję, że to kurewstwo samo kiedyś zniknie. To zakazany kraj, w którym roi się od calowców – ci wprawdzie żyją i w innych strefach, ale w obrębie działania Momentu są najwyraźniej wyjątkowo szczęśliwi – i innego draństwa, którego nawet nie chce mi się opisywać. Tak więc mamy tam siłę, która jest jawną kpiną z naszego świadomego, rozumnego bytu. I według mnie to właśnie jest coś naprawdę „złego”. Cholera, zrobiłbym z tego nawet definicję „zła”. Bo widzisz, Yag, mówię to z wielkim bólem, gdyż jestem pieprzonym racjonalistą, ale… Moment jest niepoznawalny. – Grimnebulin poczuł wielką ulgę, gdy zauważył, że Yagharek zaczyna kiwać głową. Uczony powtórzył ten gest z wielkim zapałem. – Jak widzisz, motywację mam jakby egoistyczną – mruknął z wisielczym humorem. – Nie chciałbym zaczynać eksperymentów, które mogą się skończyć… sam nie wiem czym, ale na pewno gruntowną zmianą tego, co znamy. To zbyt ryzykowna gra, Yag. Już lepiej trzymajmy się teorii kryzysu… A skoro już o niej mowa, to chciałbym ci coś pokazać.