Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wyglądało na to, że przedstawiciele większości ras reagują na dreamshit w podobny sposób. Nikt nie wiedział, skąd pochodził, ale wszyscy wychwalali pod niebiosa jego niewiarygodne właściwości. Zgadzali się też w jeszcze jednej kwestii: był to narkotyk wyjątkowo kosztowny, a w dodatku jego cena stale rosła. To jednak wcale nie wpłynęło na zmianę ich nawyków. Artyści podkreślali quasi-mistyczny charakter swoich doświadczeń z dreamshitem. Isaac krzywił się na te słowa (oczywiście nie przyznał się do jednorazowej przygody z narkotykiem) i odpowiadał, że tajemnicza substancja nie jest niczym więcej niż silnym onejrogenem i że stymuluje ośrodki snu w taki sam sposób, w jaki herbata oddziałuje na zmysły wzroku i węchu.

Sam jednak nie wierzył w to, co mówił. Nie zdziwił się więc, kiedy jego teoria spotkała się z gwałtowną krytyką.

– Nie wiem, jak to się dzieje, Zaac – zasyczała z powagą Thighs Growing – ale dzięki dreamshitowi można dzielić się snami… – W tym momencie pozostali goście stłoczeni w ciasnej loży Zegara i Koguta w komiczny sposób jak na komendę skinęli głowami. Isaac z satysfakcją odgrywał rolę niedowiarka, choć w gruncie rzeczy w pełni zgadzał się z opiniami znajomych. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o niezwykłej substancji – najlepiej od Lemuela Pigeona lub Lucky’ego Gazida, gdyby ten jeszcze kiedyś pojawił się na horyzoncie – lecz zbyt mocno pochłaniała go praca nad teorią kryzysu. Jego zainteresowanie narkotykiem, którym karmił gąsienicę, pozostało więc tymczasem mieszaniną ciekawości, niepokoju i ignorancji.

Pewnego dnia, pod koniec meluara, wpatrywał się z troską w apatycznego więźnia obszernej klatki. Wiedział już, że jest on czymś więcej, niż tylko wyjątkowo dużą gąsienicą. Wiedział, że ma przed sobą potwora. Nie lubił go za to, że był tak cholernie interesujący. Gdyby nie to, zapomniałby o nim już dawno.

Drzwi za plecami Isaaca otworzyły się ze zgrzytem i w promieniach słońca ukazała się postać Yagharka. Rzadko, bardzo rzadko zdarzało się, by garuda pojawiał się w pracowni przed zmierzchem. Spłoszony widokiem Isaac zerwał się na równe nogi i gestem zaprosił gościa na górę.

– Yag, przyjacielu! Dawno się nie widzieliśmy! Zaczynałem już dryfować myślą… Potrzebny mi jesteś, zagrzewasz mnie do boju. Chodź do mnie. – Yagharek bez słowa wspiął się po schodach. – Skąd wiesz, kiedy Lub i David wychodzą z laboratorium, co? – spytał Isaac. – Obserwujesz nas, cwaniaku? Do licha, Yag, musisz skończyć z tym czajeniem się w zaułkach jak jakiś bandzior.

– Chciałbym z tobą pomówić, Grimnebulin. – W głosie Yagharka słychać było niezwykłe dlań wahanie.

– Wal, chłopie. – Isaac spoczął na krześle i spojrzał na niego z oczekiwaniem. Wiedział już, że garuda nie lubi siadać.

Yagharek zdjął płaszcz, odpiął drewniany szkielet imitujący skrzydła i stanął przed uczonym z rękami złożonymi na piersiach. Isaac rozumiał, że jest to przejaw bodaj największego zaufania, na jakie jego klient potrafił się zdobyć: ukazywał mu swoje zdeformowane ciało, nie ukrywał niczego. Grimnebulin pomyślał nawet, że to coś w rodzaju komplementu.

Yagharek jeszcze przez moment patrzył na niego z ukosa.

– W nocnym mieście, w którym teraz żyję, mieszkają ludzie, Grimnebulin. Istoty różnych ras, nie tylko szumowiny…

– Nigdy nie twierdziłem, że… – zaczął Isaac, lecz Yagharek uciszył go nerwowym ruchem głowy.

– Większość nocy spędzam w odosobnieniu, ale czasem wychodzę na ulice i rozmawiam z tymi, którzy mimo alkoholu, samotności i prochów wciąż jeszcze mają ostre umysły. – Isaac chciał powiedzieć: „Mówiłem ci przecież, że możemy znaleźć dla ciebie przyzwoity nocleg”, ale ugryzł się w język. Przede wszystkim chciał wiedzieć, dokąd zmierza opowieść garudy. – Jest tam pewien człowiek, bardzo wykształcony i zawsze pijany. Nie jestem pewien, czy uważa mnie za realną postać czy tylko za powracającą halucynację. – Yagharek odetchnął głęboko. – Rozmawiałem z nim o twoich teoriach, o kryzysie, i nie ukrywałem podniecenia. A on odpowiedział… a on odpowiedział: „Dlaczego nie pójdziecie na całość? Dlaczego nie użyjecie Momentu?” – Na długą chwilę zapadła absolutna cisza. Wreszcie Isaac pokręcił głową z irytacją i głębokim niesmakiem. – Przyszedłem więc, żeby zadać ci pytanie, Grimnebulin – odezwał się Yagharek. – Dlaczego nie użyjemy Momentu? Próbujesz stworzyć od podstaw nową naukę, podczas gdy energia Momentu istnieje, a techniki korzystania z niej są znane… Pytam cię jako ignorant, Grimnebulin. Dlaczego nie sięgniesz po Moment?

Isaac westchnął ciężko i potarł policzki dłońmi, na poły zirytowany, na poły zaniepokojony, gotów natychmiast przerwać tok myślenia garudy. Spojrzawszy w twarz przybysza, uniósł dłoń w ostrzegawczym geście.

– Yagharku… – zaczął, lecz w tej samej chwili rozległo się głośne stukanie do drzwi hali.

– Jest tam kto? – zawołał wesoły głos. Yagharek zesztywniał, a Isaac poderwał się z krzesła. O tej porze raczej nie spodziewał się niczyjej wizyty.

– Kto pyta? – odkrzyknął, pędząc po schodach na dół.

Jakiś mężczyzna wcisnął głowę w uchylone drzwi. Wyglądał sympatycznie, niemal absurdalnie sympatycznie.

– Witam łaskawego pana. Ja w sprawie konstruktu.

Isaac potrząsnął głową. Nie miał pojęcia, o czym mówi obcy człowiek. Obejrzał się przez ramię, ale nie zobaczył już Yagharka, który przezornie odstąpił nieco od krawędzi platformy. Mężczyzna stojący w drzwiach podał Grimnebulinowi wizytówkę.

NATHANIEL ORRIABEN

NAPRAWA I WYMIANA KONSTRUKTÓW

JAKOŚĆ I TROSKA ZA ROZSĄDNĄ CENĘ.

– Wczoraj zjawił się u mnie pewien pan. Zdaje się, że nazywał się… Serachin – powiedział przybysz, zerkając na druk zlecenia. – Mówił, że jego konstrukt sprzątający… eee… model EKB4C zaczyna wariować. Podejrzewał zawirusowanie. Miałem przyjść jutro, ale skończyłem wcześniej jedną robótkę w sąsiedztwie i pomyślałem, że zajrzę tu – a nuż kogoś zastanę. – Mężczyzna uśmiechnął się promiennie i wsadził ręce w kieszenie pomazanego smarem kombinezonu.

– Taa… – mruknął Isaac. – No cóż, to nie najlepsza pora.

– Jasne. Twoja decyzja, drogi panie, tylko że… – Mechanik urwał i rozejrzał się, jakby miał zdradzić Isaacowi wielki sekret. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, odezwał się znacznie cichszym głosem: – chodzi o to, że być może nie będę mógł przyjść tutaj jutro, jak umawiałem się z panem Serachinem. – Twarz mężczyzny wyrażała nieudaną parodię bezbrzeżnej rozpaczy. – Gdybym jednak mógł wejść teraz, zająłbym się swoją robotą gdzieś w kącie, po cichutku. Naprawa potrwa z godzinę, jeśli zdołam ją wykonać tutaj. Jeżeli nie, zabiorę maszynę do warsztatu. Za pięć minut będę wiedział, czy awaria jest poważna. Ale jeśli nie zajmę się tym teraz, to obawiam się, że będę musiał przesunąć termin co najmniej o tydzień.

– A niech to… Zgoda… Tylko uważaj, przyjacielu: mam ważne spotkanie tam na piętrze i absolutnie nie możesz mi przeszkadzać. Mówię poważnie. Rozumiemy się?

– Ależ oczywiście. Będę używał jedynie śrubokrętu i zawołam tylko raz, kiedy już będę wiedział, na czym stoimy. Dobrze?

– Dobrze. Mogę więc zostawić cię samego, mistrzu?

– Naturalnie. – Mężczyzna szedł już w stronę uszkodzonego konstruktu, dźwigając skrzynkę z narzędziami. Wychodząc rano z laboratorium, Lublamai włączył maszynę i uruchomił program sprzątania swojej części hali, ale jego nadzieje na czystość w miejscu pracy były płonne. Konstrukt kręcił się w kółko przez dwadzieścia minut i zatrzymał się, napotkawszy na swej drodze ścianę. Pozostał w tym miejscu przez kolejne trzy godziny, co pewien czas ćwierkając żałośnie i wymachując trzema pomocniczymi kończynami.

Mechanik podszedł do niego energicznym krokiem, pomrukując i cmokając jak niezadowolony rodzic. Obmacał manipulatory konstruktu i spojrzał na zegarek kieszonkowy, badając częstotliwość delikatnych skurczów. Zanotował coś w małym notesie. Obrócił maszynę przodem do siebie i spojrzał w jedną ze szklanych tęczówek. Powoli poruszał w powietrzu ołówkiem, obserwując reakcję mechanizmu sterującego sztucznym okiem.

Isaac przyglądał się nieuważnie jego poczynaniom, bardziej zainteresowany tym, co porabiał na górze Yagharek. „I jeszcze ta sprawa z Momentem” – pomyślał niespokojnie. „To nie może czekać”.

– Wszystko w porządku? – krzyknął niecierpliwie w stronę mechanika.

Mężczyzna otwierał właśnie skrzynkę, by wyjąć z niej pokaźny śrubokręt. Podniósł głowę i spojrzał na Isaaca.

– W porządku, szefie – odpowiedział i zasalutował śrubokrętem. Stanąwszy przed konstruktem, sięgnął ręką do włącznika na jego karku. Niespokojne popiskiwanie zamieniło się w pełen wdzięczności szept i po chwili umilkło. Mężczyzna zabrał się do odkręcania panelu w tylnej części „głowy” – chropowatej bryły szarego metalu umocowanej na szczycie cylindrycznego korpusu maszyny.

– To świetnie – mruknął Isaac i puścił się biegiem po schodach. Yagharek stał przy jego biurku, dobrze ukryty przed spojrzeniem z dołu. Uniósł głowę, widząc zbliżającego się Grimnebulina. – To nic takiego – odezwał się cicho uczony. – Mechanik przyszedł naprawić maszynę, której odbiła szajba. Zastanawiam się tylko, czy będzie słyszał naszą rozmowę…

Yagharek zamierzał coś powiedzieć, ale przeszkodziło mu głośne, nieco fałszywie brzmiące pogwizdywanie, które dobiegło gdzieś z parteru. Zastygł na moment w bezruchu, z idiotycznie otwartym dziobem.

– Zdaje się, że niepotrzebnie się martwiłem – rzekł Isaac i uśmiechnął się z zadowoleniem. „Robi to celowo! Chce dać mi do zrozumienia, że nie słucha, o czym tu mówimy. Uprzejmy człowiek” – pomyślał i skłonił głowę w niewidocznym podziękowaniu. Zaraz potem skierował myśli ku sprawie, z którą przyszedł do niego Yagharek, i natychmiast opuścił go dobry nastrój. Opadł ciężko na łóżko, rozczesał palcami gęste włosy i spojrzał na garudę. – Nigdy nie siadasz, Yag, prawda? – powiedział cicho. – Ciekawe, dlaczego. – Uczony umilkł, zabębnił palcami o skroń i zamyślił się. – Yag, przyjacielu… – odezwał się w końcu. – Na samym początku naszej znajomości zrobiłeś na mnie wrażenie opowiadaniem o waszej bibliotece, pamiętasz?

56
{"b":"94924","o":1}