Między przybyciem pierwszego okrętu a pojawieniem się ostatniego minęło dwadzieścia pięć lat. Powolne jednostki pozbawione napędu kierowane były ponoć wyłącznie przez khepri urodzone na morzu, gdyż pierwsze pokolenie uchodźców zdążyło wyginąć, nim na horyzoncie pojawił się nowy ląd. Córki uciekających nie wiedziały już nawet, przed czym szukają schronienia – umierające matki przekazały im tylko jedną wiadomość: muszą płynąć na zachód i nie wolno im zmieniać kursu. Opowieści o „Statkach Miłosierdzia” – nazwano je tak, bo wycieńczone istoty prosiły tylko o litość – docierały do Nowego Crobuzon z wielu krajów leżących na wschodnim wybrzeżu kontynentu Rohagi: z Gnurr Kett, z Wysp Jheshull, a nawet z dalekiego południa – z Shards. Niedobitki kheprich rozproszyły się, niesione chaotyczną siłą paniki.
W niektórych regionach dokonywano na uchodźcach straszliwych pogromów. W innych – na przykład w Nowym Crobuzon – witano ich z niechęcią, lecz bez oficjalnych aktów przemocy. Kobiety o owadzich głowach osiedlały się więc tutaj, znajdowały sobie pracę, płaciły podatki albo parały się przestępczym rzemiosłem. Dyskretna presja środowiska dość szybko wcisnęła je w ramy getta, a jednocześnie rzuciła na pastwę bigotów i bandytów.
Lin nie wychowywała się w Kinken. Urodziła się w młodszym i biedniejszym getcie zwanym Creekside – brudnej plamie na mapie północno-zachodniej części miasta. Odtworzenie i zrozumienie prawdziwej historii tych dwóch enklaw kheprich w Nowym Crobuzon było w zasadzie niemożliwe, potomkowie uchodźców bowiem systematycznie wymazywali z pamięci wszelkie istotne fakty. Tragiczne doświadczenie Pochłonięcia wywarło tak ogromny wpływ na psychikę ocalonych, że zdecydowali się zapomnieć o liczącej dziesięć tysięcy lat historii rasy. Przybycie do Nowego Crobuzon nazwali początkiem nowej rachuby czasu, zwanej Cyklem Miejskim. Kiedy nowa generacja kheprich upomniała się o swoje dziedzictwo, matki odmówiły przekazania wiedzy, a niektóre naprawdę zdołały wymazać ją z pamięci. W ten sposób historia rasy została pogrzebana w złowrogim cieniu ludobójstwa.
Dlatego niełatwo było Lin spenetrować sekrety owych pierwszych dwudziestu lat Cyklu Miejskiego. Kinken i Creekside były dla niej – oraz dla jej matki i jeszcze dwóch pokoleń wstecz – dziełem skończonym i gotowym.
W Creekside nie było Placu Posągów. Sto lat wcześniej była to ludzka dzielnica slumsów, a żuki przywiezione przez kheprich nie zrobiły nic, poza utrwaleniem na zawsze walących się domów w swej twardniejącej jak beton wydzielinie. Mieszkanki tej okolicy nie były artystkami, właścicielkami barów owocowych, starszymi roju czy choćby sklepikarkami. Miały złą reputację i przeważnie głodowały. Pracowały w fabrykach i kanałach, sprzedając swe usługi każdemu, kto chciał za nie płacić. Siostry z Kinken gardziły nimi za to.
W zapuszczonych uliczkach Creekside kwitły za to dziwaczne, a czasem i niebezpieczne idee. Grupki radykałów spotykały się w ukrytych salach, a wyznawcy mesjanistycznych kultów obiecywali wybrańcom zbawienie.
Wiele kheprich z pierwszej fali uchodźstwa odwróciło się od bogów czczonych w Bered Kai Nev – powodował nimi gniew wywołany biernością sił wyższych w obliczu tragedii Pochłonięcia. Jednak późniejsze pokolenia, nie znające prawdy o kataklizmie, powróciły do wiary. Od stu lat stare warsztaty i sale taneczne zamieniały się stopniowo w obiekty kultu. Nie brakowało jednak i takich mieszkanek Creekside, które zwracały się ku obcym bóstwom.
W zaułkach tej dzielnicy można było znaleźć świątynie większości wyznań. Czczono Wielką Matkę, Artystę Śliny, Łagodną Siostrę patronującą szpitalom i Twarde Siostry broniące wiernych. Jednak w odrapanych budach nad kanałami przemysłowych ścieków i w pokojach o zaciemnionych oknach wznoszono też modły do znacznie dziwniejszych bogów. Kapłanki poświęcały się służbie Elyktrycznemu Diabłu lub Powietrznemu Żniwiarzowi. Grupy zapaleńców wspinały się na dachy domów i wyśpiewywały hymny ku chwale Skrzydlatej Siostry, modląc się o lot. Inne, samotne i zdesperowane dusze – takie jak matka Lin – oddawały hołd Owadziemu Aspektowi.
Za właściwe i pełne tłumaczenie chymiczno-audiowizualnego kompozytu określającego przywiązanie i podziw, czyli imienia owego bóstwa, na język używany w Nowym Crobuzon, uważano sekwencję słów Owadzi/Aspekt/(męski)/(zdeterminowany). Nieliczni ludzie, którzy słyszeli o tej nadnaturalnej istocie, nazywali ją po prostu Owadzim Aspektem i w taki też sposób mówiła o niej Lin, kiedy w języku znaków opowiadała Isaacowi o swoim dzieciństwie.
Mając sześć lat, gdy wyrwała poczwarkę z kokonu i jej głowolarwa stała się głowoskarabeuszem, a tym samym nagle pojawiła się w niej świadomość z umiejętnością myślenia i porozumiewania się, Lin usłyszała od matki po raz pierwszy, że jest istotą upadłą. Ponura doktryna wiary w Owadzi Aspekt zakładała bowiem, że kobiety rasy khepri są przeklęte. Jakaś bliżej nieokreślona skaza charakteru pierwszej samicy sprawiła ponoć, że jej córki skazane zostały na trudne życie z niedorzecznie ukształtowanymi, miękkimi, niestabilnymi, dwunożnymi ciałami oraz umysłami pełnymi bezużytecznych połączeń składających się na jakże uciążliwą świadomość. Kobiety, zdaniem wyznawców Aspektu, straciły owadzią czystość boga i mężczyzny.
Matka Lin (która w swej dekadenckiej wierze wyrzekła się nawet imienia) wpoiła obu swym córkom przekonanie, że Owadzi Aspekt jest panem wszelkiego stworzenia, wszechmocną siłą znającą jedynie głód, pragnienie, ruję i satysfakcję. Twierdziła, że ów bóg był łaskaw wysrać wszechświat, pożarłszy najpierw pustkę w akcie kosmicznej kreacji – wszechświat tym czystszy i genialniejszy, że pozbawiony motywacji i świadomości. Lin i jej siostra nauczyły się czcić go z bojaźliwą gorliwością oraz gardzić własną świadomością i słabością swych miękkich, pozbawionych chityny ciał. Wpojono im też szacunek i chęć służby bezmózgim braciom.
Wspominając tamte czasy, Lin potrafiła już zapanować nad obrzydzeniem. Siedząc na parkowej ławce w Kinken, przypatrywała się przeszłości wolno rozwijającej się w jej umyśle. Ten akt stopniowego powrotu wydał jej się dowodem niemałej odwagi. Przypominała sobie między innymi tę chwilę, w której zdobyła się na refleksję, iż jej życie nie jest zwyczajne. Podczas nieczęstych ekspedycji obserwowała z trwogą, jak jej siostry-khepri traktują samców, kopiąc i miażdżąc bez litości bezmyślne, długie na dwie stopy owady. Zapamiętała też nieśmiałe rozmowy z innymi dziećmi, które uświadamiały jej, w jaki sposób żyją sąsiedzi. Nie zapomniała i o strachu przed używaniem języka, który znała instynktownie, który miała we krwi, a którym przez matkę została nauczona gardzić.
Pamiętała również powroty do domu pełnego samców i smrodu walających się wszędzie, gnijących warzyw i owoców – organicznego śmiecia, w którym najlepiej się czuły. Matka kazała jej bez końca szorować twarde, połyskliwe pancerze braci, składać ich odchody przed domowym ołtarzykiem i pozwalać samcom na eksplorację jej ciała w taki sposób, jaki podpowiadała im tępa ciekawość. Lin przypominała sobie także nocne dyskusje z siostrą, prowadzone za pomocą delikatnych emisji chymikaliów i stłumionych syków, które były odpowiednikami ludzkich szeptów. Owe teologiczne dysputy sprawiły, że siostra oddaliła się od niej jeszcze bardziej i tak głęboko pogrążyła się w kulcie Owadziego Aspektu, że żarliwością prześcignęła nawet matkę.
Dopiero w piętnastym roku życia Lin odważyła się wystąpić otwarcie przeciwko rodzicielce. Teraz, z perspektywy czasu, oceniała swoje zachowanie jako naiwne i pełne sprzeczności. Nazwała matkę heretyczką i przeklęła ją w imieniu całego panteonu popularnych bóstw. Zaraz potem uciekła od kultu Owadziego Aspektu, który nauczył ją obrzydzenia dla samej siebie, i od wąskich uliczek Creekside. Uciekła do Kinken.
I być może dlatego, mimo późniejszego rozczarowania, a z czasem też pogardy i nienawiści, jakaś część jej umysłu zawsze traktowała Kinkan jak upragniony azyl. Teraz na myśl o samozadowoleniu tej szczelnej społeczności ogarniały ją mdłości, ale w czasach ucieczki z Creekside była wprost pijana panującą w niej atmosferą. Lubowała się w pełnym arogancji potępianiu slumsów, z których przybyła, i z dziką satysfakcją modliła się do Wielkiej Matki. Wybrała sobie imię zrozumiałe dla kheprich i – co w Nowym Crobuzon miało wielkie znaczenie – jego ludzki odpowiednik. Odkryła, że w Kinken, w przeciwieństwie do Creekside, system rojów sprzyja tworzeniu złożonych i przydatnych więzi towarzyskich. Jako że matka nigdy nie wspominała jej o przynależności rodzinnej, Lin postanowiła przedstawiać się tak, jak robiła to jej pierwsza przyjaciółka w Kinken: jako członkini Roju Czerwonego Skrzydła.
Owa przyjaciółka wprowadziła ją w tajniki seksu dla przyjemności i nauczyła zmysłowej rozkoszy posługiwania się ciałem poniżej szyi. Ta przemiana była bodaj najtrudniejszą dla khepri wychowanej w kulcie Owadziego Aspektu. Prawie ludzkie ciało było dla niej zawsze źródłem wstydu i niesmaku; udział w czynnościach, których jedynym celem było czerpanie satysfakcji z własnej i cudzej fizyczności, początkowo przynosił jej jedynie mdłości, potem strach i wreszcie wolność. Aż do tej chwili jedynym erotycznym doświadczeniem był dla niej gloryfikowany przez matkę głowoseks, podczas którego musiała siedzieć nieruchomo, by któryś z samców mógł wdrapać się na jej głowę i kopulować z nią radośnie w żałośnie nieskutecznej parodii aktu prokreacji.
Z czasem nienawiść Lin do matki osłabła, potem zmieniła się w pogardę i wreszcie w litość. Równocześnie obrzydzeniu do nędzy Creekside zaczęło towarzyszyć w jej sercu coraz głębsze zrozumienie. I w końcu, po pięciu latach, zauroczenie Lin życiem w Kinken wygasło. Początkiem końca był dzień, w którym stojąc na Placu Posągów, stwierdziła, że rzeźby jej sióstr są nijakie i marnie wykonane, podobnie jak zamknięta w sobie kultura, która je zrodziła. Zaczęła dostrzegać celowość w powszechnie praktykowanej strategii podporządkowania Creekside i niezauważania problemów biedoty w Kinken – „wspólnota”, która początkowo tak ją fascynowała, zasługiwała w najlepszym razie na miano nieczułej, a w najgorszym na totalną krytykę za rozmyślne działanie na szkodę mieszkańców slumsów, w celu udowodnienia własnej wyższości.