Widziałem też w oddali mocne włókna Cymek. Przysięgam, że spostrzegłem ich ruchy, gdy sieć naprężała się pod ciężarem czasu.
Potem otoczyła mnie gmatwanina nierealnych nitek babiego lata… sploty Nowego Crobuzon. I tam właśnie zobaczyłem ogromne, biegnące przez środek rozdarcie. Rozszerzało się, niszcząc tkankę sieci-miasta, odbierając jej barwę i wypijając jej soki. To, co powstawało, było pozbawioną życia bielą. Bezsensowną pustką, ponurym cieniem po tysiąckroć bardziej bezdusznym niż oko niewidomej ryby, spędzającej cale życie w podwodnej jaskini.
Na moich oczach, obolałych od wrażeń, rozdarcie powiększyło się.
Patrząc na nie, czułem tylko przerażenie. Byłem taki mały w obliczu ogromu pajęczyny… Znowu zamknąłem oczy.
Lecz umysłu nie mogłem zamknąć. Wbrew woli powracał wciąż do wspomnień o tym, co widziałem. Nie mógł ich jednak pomieścić; pozostało tylko mgliste wrażenie. Pozostał też ten opis, ale prawdziwa waga tego niewyobrażalnego zjawiska na zawsze zniknęła z mojej głowy.
To, co pozostało i pochłania mnie teraz, jest bladym wspomnieniem.
Tańczyłem z pająkiem. Harcowałem z tańczącym szalonym bogiem.