– Chodź, napijemy się razem – zaproponował Isaac. – Furman, proszę do Brock Marsh. Znasz ulicę Wioślarzy, człowieku? Doskonale. A przy okazji: urocza bestia… – Grimnebulin nie zamykał ust ani na chwilę, wskakując do wozu i pilnując, by roztrzęsiony i bełkocący coś niewyraźnie Vermishank wsiadł za nim, popychany czubkiem noża. Lemuel Pigeon wszedł do środka jako ostatni i zatrzasnął drzwiczki, po czym usiadł przodem do kierunku jazdy, wciąż przyciskając ostrze do boku Vermishanka.
Dorożkarz strzelił batem i kabinę wypełniły głośne skargi zwierzęcia pociągowego.
Kiedy Isaac odwrócił się w stronę Vermishanka, na jego twarzy nie było już śladu sztucznej, wymuszonej serdeczności.
– Czeka cię długa spowiedź, skurwysynu – syknął groźnie. Jeniec z sekundy na sekundę czuł się coraz pewniej.
– Ha, Isaacu… – mruknął. – Czym mogę ci służyć? Drgnął, kiedy Lemuel dźgnął go nożem w bok.
– Zamknij mordę.
– Mam zamknąć mordę i spowiadać się jednocześnie? – spytał gładko Vermishank i zaraz potem jęknął, bo Isaac wymierzył mu szybki i mocny cios w szczękę. Spojrzał ze zdumieniem na byłego podwładnego, rozcierając obolałą twarz.
– Powiem ci, kiedy będziesz mógł się odezwać – warknął Grimnebulin.
Milczeli od tej pory, jadąc na południe obok Dworca Lud Fallow i mostem Danechiego ponad leniwie płynącą Egzemą. Wreszcie Isaac zapłacił dorożkarzowi za przejazd, a Lemuel zaciągnął Vermishanka do laboratorium przy ulicy Wioślarzy.
David, siedzący za biurkiem w zaskakująco krzykliwej kamizelce, uniósł głowę, by śledzić rozwój wydarzeń. Yagharek, ze stopami owiniętymi w stare szmaty i z wielkim kapturem na głowie, wciskał się w najdalszy kąt starego magazynu. Wreszcie pozbył się drewnianego stelaża udającego skrzydła; w tym stroju nie był już garudą-przebierańcem, tylko zakapturzonym człowiekiem.
Derkhan wyprostowała się w fotelu, który ustawiła sobie pod oknem. Płakała bezgłośnie, ściskając garść świeżych gazet. Dokoła, na podłodze, leżały inne, pełne niepokojących nagłówków na pierwszych stronach: Koszmary nocy letniej atakują, Co się stało z naszym snem? Derkhan jednak zignorowała te najważniejsze wiadomości, skupiając się na małych notatkach ze strony piątej, siódmej czy jedenastej. Isaac mógł odczytać z daleka jeden z tytułów: Wydawca nielegalnej prasy ofiarą Złodzieja Oczu .
Konstrukt sprzątający pogwizdywał, terkotał i dzwonił, kręcąc się po parterze, zbierając śmieci, ścierając kurze oraz podnosząc z podłogi stare, niepotrzebne papiery i resztki owoców. Szczerość, borsuczyca, spacerowała obojętnie pod przeciwległą ścianą.
Lemuel pchnął Vermishanka na środkowe z trzech krzeseł, a sam usiadł na drugim, o kilka stóp obok niego. Ostentacyjnie wyciągnął zza paska pistolet i wymierzył w głowę Vermishanka.
Isaac starannie zamknął drzwi.
– Posłuchaj mnie, Vermishank – zaczął oficjalnie, jakby mieli rozmawiać o interesach, i usiadł naprzeciwko jeńca. – Lemuel jest wybornym strzelcem. Mówię o tym na wypadek, gdyby zachciało ci się przygód. Powiem ci też, że to czarny charakter. Bardzo niebezpieczny. Zresztą i ja nie jestem w nastroju do stawania w twojej obronie, więc radzę ci mówić wszystko, co wiesz.
– Ale co chciałbyś wiedzieć, Isaacu? – spytał uprzejmie Vermishank.
Isaac był wściekły, ale i pod wrażeniem. Jego przeciwnik doskonale panował nad sobą i szybko odzyskiwał zachwianą pewność.
„I z tym” – pomyślał – „trzeba zrobić porządek”.
Wstał i podszedł do Vermishanka. Starszy mężczyzna spojrzał na niego obojętnie. Jego oczy rozszerzyły się ze strachu zbyt późno, dopiero gdy kolejny cios od Isaaca był już w drodze.
Grimnebulin uderzył dwukrotnie, w twarz, nie zważając na żałosne piski byłego szefa. Następnie chwycił go za szyję i pochylił się nisko, zbliżając swoją twarz do twarzy przerażonego więźnia. Vermishank krwawił z nosa i bezradnie manipulował słabymi rękami przy potężnych garściach Isaaca, wpatrując się weń w panice.
– Ty chyba nie rozumiesz sytuacji, bracie – szepnął złowieszczo Grimnebulin. – Mam poważne powody sądzić, że mój przyjaciel leży tam, ślini się i sra pod siebie z twojej winy. Nie mam ochoty na podchody, gierki słowne i grę według zasad. Gówno mnie obchodzi, czy przeżyjesz, Vermishank. Rozumiesz? Nadążasz za mną? Więc powiem ci, co powinieneś zrobić we własnym interesie. Najpierw dowiesz się, co wiemy – i nie marnuj czasu, pytając, skąd wiemy – a potem uzupełnisz moje dane. Za każdym razem, kiedy wstrzymasz się od odpowiedzi albo uznamy, że kłamiesz, spotka cię bolesna niespodzianka ze strony Lemuela lub mojej.
– Nie możesz mnie torturować, draniu… – syknął Vermishank zduszonym głosem.
– Pieprzę cię – odparował Isaac. – To ty jesteś prze-twarzaczem, nie ja. A teraz… odpowiadaj na pytania lub zdychaj.
– Albo jedno i drugie – dorzucił zimno Lemuel.
– I wiedz, że się mylisz, Monty – ciągnął Isaac. – Możemy cię torturować. I taki mamy zamiar. Współpracuj więc z nami, odpowiadaj szybko i przekonaj mnie, że nie kłamiesz. A teraz słuchaj, co wiemy. I poprawiaj ewentualne błędy, z łaski swojej – dodał, spoglądając spode łba na Vermishanka. Przez moment układał myśli, a potem zaczął mówić, podliczając fakty na palcach. – Jesteś rządowym ekspertem od niebezpiecznych istot. To oznacza, że odpowiadałeś między innymi za ćmy i ich program badawczy. – Isaac spojrzał na jeńca uważnie, spodziewając się oznak zaskoczenia, ale Vermishank siedział nieruchomo. – Ćmy, które sprzedałeś jakiemuś zasranemu bandziorowi, uciekły. Mają coś wspólnego z dreamshitem i z koszmarami, które nękają wszystkich od pewnego czasu. Rudgutter sądził, nawiasem mówiąc mylnie, że Benjamin Flex był zamieszany w ich ucieczkę. Chcę wiedzieć po pierwsze – czym są te ćmy, po drugie – jaki mają związek z narkotykiem, a po trzecie – w jaki sposób możemy je złapać.
Zapadła cisza, przerwana głębokim westchnieniem Vermishanka. Jego wargi, umazane krwią i śliną, zadrżały nieznacznie, kiedy układał je w krzywy uśmiech. Lemuel kiwnął zachęcająco lufą pistoletu.
– Ha. Ćmy – odezwał się w końcu Vermishank. Z trudem przełknął ślinę i rozmasował szyję. – No cóż… Są fascynujące, prawda? Zaiste zdumiewający gatunek.
– Czym one są? – powtórzył Isaac.
– Jak to czym? Tyle chyba sam zdołałeś zauważyć. Drapieżnikami. Skutecznymi, genialnymi drapieżnikami.
– Skąd się wzięły?
– Ha – sapnął ponownie Vermishank i umilkł na chwilę. Ożywił się, kiedy Lemuel leniwym ruchem ostentacyjnie wycelował z pistoletu w jego kolano. – Dostaliśmy larwy od handlarza z najdalej wysuniętej na południe części Shards. Domyślam się, że właśnie wtedy ukradłeś jedną z nich. Podejrzewam jednak, że nie stamtąd pochodzą – dodał Vermishank i spojrzał na Isaaca z lekkim rozbawieniem. – Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to według najnowszej teorii dotarły do nas ze Spękanej Ziemi.
– Nie żartuj sobie ze mnie… – warknął zirytowany Isaac, ale Vermishank przerwał mu w pół zdania.
– Nie żartuję, głupcze. To naprawdę najbardziej prawdopodobna hipoteza. Odkąd odkryliśmy te ćmy, Teoria Spękanej Ziemi zyskała w pewnych kręgach wielką popularność.
– W jaki sposób one hipnotyzują ludzi?
– Ich skrzydła – zmieniające kształty i rozmiary, pracujące w wielu płaszczyznach – są pokryte onejrochromatoforami. To zmiennobarwne komórki, podobne do tych, które znajdują się w skórze ośmiornic, reagujące i oddziałujące przez rezonans psychiczny na podświadomość. Innymi słowy, nadają na częstotliwości, na której… hmm… sny kotłują się pod powierzchnią świadomego umysłu. Ćmy koncentrują te ukryte sny, pomagają im wydostać się na powierzchnię i unieruchamiają je.
– Dlaczego lustro chroni przed ich wpływem?
– To dobre pytanie, Isaacu. – Zachowanie Vermishanka zmieniało się z każdą chwilą. Coraz bardziej przypominał wykładowcę prowadzącego zajęcia. „Stary biurokrata; nawet w takiej sytuacji wyłazi z niego dydaktyczny instynkt” – pomyślał Isaac. – Nie znamy na nie odpowiedzi – ciągnął więzień. – Wykonaliśmy mnóstwo doświadczeń, z pojedynczymi, podwójnymi, potrójnymi i wielokrotnymi zwierciadłami. Nie wiemy dlaczego, ale faktem jest, że odbicie w lustrze eliminuje efekt hipnozy, choć z formalnego punktu widzenia obraz jest identyczny z oryginałem, ponieważ oba skrzydła nie różnią się najmniejszym nawet detalem. Jednak naprawdę interesujące jest to, że ponowne odbicie obrazu – na przykład w peryskopie – przywraca jego hipnotyczne właściwości. Zdumiewające, prawda? – dodał z uśmiechem.
Isaac nie odpowiedział. Zauważył, że Vermishank mówi ochoczo, jakby naprawdę chciał zdradzić jak najwięcej szczegółów. Wziął to na karb strachu przed pistoletem Lemuela.
– Ja… widziałem, jak jeden z tych potworów pobiera pokarm… – rzekł po chwili. – Widziałem, jak… wyjadał komuś mózg.
– Ha. – Vermishank z podziwem potrząsnął głową. – Zadziwiasz mnie. Masz szczęście, że tu jesteś. Ale musisz wiedzieć, że nie widziałeś, jak ćma wyjada komuś mózg. Te istoty nie żyją wyłącznie w naszej czasoprzestrzeni. Ich… eee… potrzeby pokarmowe zaspokajane są substancjami, których nie potrafimy jeszcze mierzyć. Nadal nie rozumiesz, Isaacu? – Vermishank wpatrywał się w Grimnebulina intensywnie, jak nauczyciel próbujący wydobyć prawidłową odpowiedź od kapryśnego ucznia. Wreszcie w jego oczach pojawił się błysk zniecierpliwienia. – Wiem, że znajomość biologii nie jest twoją najmocniejszą stroną, ale spodziewałem się, iż dostrzeżesz tak doskonały, tak… elegancki mechanizm. Ćmy wywabiają sny i marzenia ruchem deseni na skrzydłach, każą im zalać umysł ofiary, przełamują tamy blokujące ukryte myśli, poczucie winy, niepokój, rozkosz, sny… – Vermishank umilkł, usiadł wygodniej i poprawił marynarkę. – I wtedy – dodał po chwili – gdy umysł jest nabrzmiały i soczysty… wysysają go do sucha. Podświadomość jest ich nektarem, Isaacu, nie pojmujesz? To dlatego atakują jedynie istoty rozumne. Nie interesują ich koty i psy. Żywią się tym dziwnym wywarem, który rodzi się w nas z autorefleksji, kiedy instynkty, potrzeby, pożądania i przeczucia nakładają się na siebie, kiedy pojawia się refleksja i refleksja, o refleksji i tak bez końca… – Vermishank urwał na moment. – Nasze myśli fermentują jak najprzedniejszy trunek. To one są napojem dla drapieżnej ćmy, Isaacu. Nie kalorie, które drzemią w szarej masie mózgu, ale doskonałe wino naszego rozumu i przytomności – podświadomość. Sny.