Lin opuściła laboratorium tuż przed przyjściem Derkhan. Niechętnie zostawiała Isaaca samego w trudnej sytuacji, ale jednocześnie sprawiała wrażenie niespokojnej, jakby miała coś pilnego do załatwienia. Pozostała w starym magazynie tylko przez jedną noc, a odchodząc, obiecała kochankowi, że powróci tak szybko, jak będzie to możliwe. Następnego ranka Isaac otrzymał wiadomość nakreśloną jej pochyłym pismem, a doręczoną przez szybkiego i kosztownego gońca.
Najdroższy!
Obawiam się, że poczujesz się zdradzony i opuszczony, ale błagam Cię o wyrozumiałość. Znalazłam w domu list od mojego szefa, zleceniodawcy czy też mecenasa, jeśli wolisz. Ledwie dotarła do mnie wiadomość o tym, że pilne sprawy każą mu zawiesić współpracę ze mną na czas nieokreślony, a już pisze, że powinnam natychmiast wrócić do pracy.
Wiem, że dzieje się to w najgorszym momencie. Proszę Cię tylko, uwierz mi, że nie usłuchałabym wezwania, gdybym mogła, ale nie mogę. Nie mogę, Isaacu. Spróbuję ukończyć moje dzieło tak szybko, jak będę umiała – może w tydzień lub dwa, jeśli dopisze mi szczęście – i wtedy wrócę do Ciebie.
Czekaj na mnie.
Kocham Cię,
Lin
I dlatego na rogu Addley Pass, w kamuflażu księżycowego światła, filtrowanego przez gęste chmury i cienie drzew w Billy Green, stali jedynie Isaac, Derkhan i Lemuel.
Nerwowo przestępowali z nogi na nogę, przypatrując się cieniom ślizgającym się po ulicy. Z okolicznych domów dobiegały bez przerwy odgłosy wyjątkowo niespokojnego, koszmarnego snu mieszkańców. Spoglądali na siebie pytająco za każdym razem, gdy pomruk majaczących głosów przerywał głośniejszy okrzyk lub jęk.
– Do wszystkich diabłów – wysapał zirytowany i wystraszony Lemuel. – Co się dzieje?
– Coś wisi w powietrzu… – mruknął Isaac i umilkł, spoglądając z obawą w niebo. Jakby dla spotęgowania i tak wyczuwalnego napięcia, Derkhan i Lemuel, którzy poznali się poprzedniego dnia, postanowili, że będą sobą nawzajem gardzić. Ze wszystkich sił starali się nie zwracać na siebie uwagi. – Skąd wziąłeś jej adres? – spytał Isaac.
Lemuel z irytacją wzruszył ramionami.
– Kontakty, Zaac. Kontakty, układy i łapówki. Nie domyślasz się? Doktor Barbile opuściła swoje mieszkanie kilka dni temu i od tamtej pory nocuje w znacznie mniej przyjemnym miejscu. Co ciekawe, przeprowadziła się zaledwie o kilka przecznic dalej. Wyjątkowy brak wyobraźni. Hej… – Lemuel szarpnął lekko ramię Isaaca i wyciągnął rękę ku przeciwnej stronie ulicy. – Idzie nasz człowiek.
W ich kierunku istotnie zmierzała masywna postać. Potężny mężczyzna spojrzał ponuro na Isaaca i Derkhan, a potem skinął głową w stronę Lemuela w niedorzecznie zawadiacki sposób.
– No, co tam, Pigeon? – zapytał zdecydowanie za głośno. – Co robimy?
– Ciszej, człowieku – skarcił go Lemuel. – Co tam masz? – Ochroniarz przycisnął do ust gruby paluch na znak, że zrozumiał. Potem rozsunął poły marynarki, prezentując dumnie dwa olbrzymie pistolety skałkowe. Isaac wystraszył się nieco, widząc ich wielkość. Oboje z Derkhan byli uzbrojeni, ale nie przyszło im do głowy, że można paradować po mieście z takimi armatami. Lemuel z zadowoleniem kiwnął głową. – Świetnie. Zapewne nie będą nam potrzebne, ale… nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie nie odzywaj się. – Facet przytaknął ruchem głowy. – I nie słuchaj, jasne? Dziś w nocy występujesz bez uszu. – Ochroniarz ponownie skinął wielkim łbem. Lemuel Pigeon odwrócił się w stronę Isaaca i Derkhan. – Posłuchajcie. Wiem, o co chcecie pytać tę babkę. My dwaj, jeśli się uda, będziemy tylko cieniami. Mamy jednak powody przypuszczać, że milicja może interesować się tą sprawą, a to oznacza, że nie powinniśmy pozwalać sobie na żarty. Jeżeli pani Barbile nie będzie współpracować, pomożemy jej.
– Czy ten zwrot oznacza po gangstersku „tortury”? – syknął wściekle Isaac. Lemuel zmierzył go lodowatym spojrzeniem.
– Nie. Nie próbuj prawić mi kazań. To ty finansujesz tę imprezę. Nie mamy czasu na wygłupy i nie zamierzam pozwalać na nie tej kobiecie. Widzisz w tym jakiś problem? – Grimnebulin nie odpowiedział. – Doskonale. Idziemy w prawo, do Wardock Street.
Wędrując w środku nocy w stronę nowego domu Magesty Barbile, nie spotkali już nikogo. Każde z nich szło w inny sposób. Kumpel Lemuela kroczył pewnie, bez śladu strachu; nawet posępna aura nocnych koszmarów nie robiła na nim widocznego wrażenia. Pigeon szedł czujnie, zaglądając do każdej ciemnej bramy. W pospiesznych ruchach Isaaca i Derkhan widać było przede wszystkim lęk.
Wreszcie zatrzymali się na Wardock Street, przed drzwiami domu Magesty Barbile. Lemuel odwrócił się i skinął na Isaaca, ale Derkhan była szybsza.
– Ja to zrobię – wyszeptała zdecydowanie. Pozostali cofnęli się nieco. Kiedy stanęli w cieniu po obu stronach drzwi, odwróciła się i pociągnęła za sznurek od dzwonka.
Przez długą chwilę nic się nie działo. Potem rozległ się odgłos cichych kroków na schodach i ktoś stanął po przeciwnej stronie drzwi. Znowu zapadła cisza. Derkhan czekała, nakazując pozostałym zachować milczenie. Wreszcie zza drzwi dobiegł stłumiony głos.
– Kto tam?
Magesta Barbile sprawiała wrażenie śmiertelnie przerażonej. Derkhan odpowiedziała szybko i łagodnie:
– Doktor Barbile? Nazywam się Derkhan. Muszę z panią pilnie porozmawiać.
Isaac rozejrzał się ostrożnie. Światła po obu stronach ulicy były nieruchome; wydawało się, że nikt nie obserwuje nocnej wizyty.
Magesta Barbile uznała, że nie powinna ustępować zbyt łatwo.
– No… nie wiem, nie jestem pewna… – odpowiedziała z wahaniem. – To naprawdę nie najlepsza pora…
– Doktor Barbile… Magesto… – przerwała jej cicho Derkhan. – Musisz otworzyć drzwi. Możemy ci pomóc, ale musisz nas wpuścić. I to zaraz, do ciężkiej cholery.
Z mieszkania dobiegł głos niepewnego szurania nogami, a potem Magesta Barbile uchyliła drzwi. Derkhan zamierzała właśnie wśliznąć się w szparę, ale zamarła w pół kroku. Kobieta stojąca naprzeciwko niej ściskała w rękach karabin. Nie wyglądała na wprawioną w posługiwaniu się bronią, ale mimo wszystko gruba lufa karabinu skierowana była wprost w brzuch dziennikarki.
– Nie wiem, kim jesteście… – zaczęła Barbile drżącym głosem, ale w tym samym momencie masywny przyjaciel Lemuela, pan X, niespiesznie i z wdziękiem sięgnął zza Derkhan długim ramieniem i wcisnął w panewkę karabinu swą mięsistą dłoń, blokując kurek. Przerażona kobieta szarpnęła bronią i nacisnęła spust, lecz pan X tylko syknął z cicha, gdy metalowy element wbił się w jego ciało. Pchnął znienacka ciężki karabin, i Magesta Barbile straciwszy równowagę, runęła plecami na schody.
Zanim zdążyła stanąć na nogi, intruz był już w jej domu.
Pozostali poszli jego śladem. Derkhan nawet nie protestowała, widząc, w jaki sposób pan X potraktował doktor Barbile. Lemuel miał rację: nie mieli czasu na ceregiele.
Pan X mocno chwycił szamoczącą się i jęczącą histerycznie kobietę, zasłaniając dłonią jej usta. Oczy, pełne przerażenia, omal nie wyszły jej z orbit.
– O bogowie – stęknął Isaac. – Ona myśli, że chcemy ją zabić. Przestań!
– Magesto – odezwała się głośno Derkhan, bez oglądania się kopniakiem zamykając drzwi. – Magesto, musisz się opanować. Nie jesteśmy z milicji. Nie jest tak, jak myślisz. Jestem przyjaciółką Benjamina Fleksa. – W tym momencie oczy Barbile otworzyły się jeszcze szerzej, a szamotanina stała się mniej zacięta. – To prawda – ciągnęła Derkhan. – Benjamin jest w więzieniu. Wiesz już o tym, jak sądzę? – Barbile, która wpatrywała się w nią intensywnie, energicznie skinęła głową. Pan X postanowił zaryzykować: ostrożnie odsunął dłoń od ust kobiety. Nie krzyknęła. – Nie jesteśmy z milicji – powtórzyła wolno Derkhan. – Nie zwiniemy cię tak, jak władza zwinęła Benjamina. Ale musisz wiedzieć… musisz wiedzieć, że skoro my byliśmy w stanie odkryć, kto był informatorem Bena, to milicja dotrze też do ciebie.
– Ja… To dlatego ja… – Barbile urwała, ruchem ręki wskazując na leżący w kącie karabin. Derkhan kiwnęła głową.
– W porządku. Posłuchaj mnie, Magesto. – Mówiła powoli i wyraźnie, patrząc prosto w oczy drżącej jeszcze kobiety. – Nie mamy wiele czasu… Puść ją wreszcie, durniu! Nie mamy wiele czasu, a musimy wiedzieć dokładnie, co się dzieje w tym mieście. A dzieje się coś cholernie dziwnego. Istnieje mnóstwo tropów, które dziwnym trafem prowadzą do ciebie, więc pozwól, że coś ci zasugeruję: może zaprosisz nas na górę, zanim zjawi się tu milicja, i wyjaśnisz nam, co jest grane?
*
– Dopiero co dowiedziałam się o wpadce Fleksa – powiedziała Magesta. Siedziała na kanapie, z podwiniętymi nogami, ściskając oburącz kubek zimnej herbaty. Tuż za nią wisiało lustro, zakrywające większą część ściany. – Szczerze mówiąc, nie interesują mnie najświeższe wiadomości. Byłam umówiona na spotkanie z Benjaminem. Termin minął kilka dni temu i zaczęłam się bać, że… no, sama nie wiem… że Flex mnie wyda czy coś w tym guście. – „Pewnie już to zrobił” – pomyślała Derkhan, ale nie odezwała się. – A potem usłyszałam plotki o tym, co się stało w Dog Fenn, kiedy milicja tłumiła rozruchy…
„Nie było tam żadnych rozruchów!” – chciała krzyknąć Derkhan, ale opanowała się. Nie wiedziała, z jakiego powodu Magesta Barbile podzieliła się z Benem tajnymi informacjami, ale z pewnością nie były to pobudki polityczne.
– I przez te plotki… – ciągnęła kobieta. -…No, sami wiecie. Dodałam dwa do dwóch i wyszło mi, że…
– Że powinnaś się ukryć – wpadła jej w słowo Derkhan. Barbile przytaknęła.
– Posłuchaj no – odezwał się nagle Isaac, który do tej pory przysłuchiwał się rozmowie z wyrazem napięcia zastygłym na twarzy. – Czy ty nic nie czujesz? Nic nie widzisz? – spytał, potrząsając wokół twarzy dłońmi o drapieżnie zakrzywionych palcach, jakby próbował coś chwycić. – Przecież nie tylko ja czuję, że to nocne powietrze zaczęło gnić. Nie wiem, może to tylko przeklęty zbieg okoliczności, ale każde fatalne wydarzenie na przestrzeni ostatniego miesiąca wyglądało na część większego spisku i mogę się założyć, że następnym razem będzie podobnie. – Isaac pochylił się nad żałośnie skuloną kobietą, która patrzyła nań z paraliżującym lękiem w oczach. – Doktor Barbile – rzekł z naciskiem. – Coś wyjada ludziom umysły… Zrobiło to między innymi mojemu przyjacielowi. Mamy też nalot na siedzibę „RR”, no i to powietrze, które na naszych oczach zmienia się w nadpsutą zupę… Co się dzieje? I jaki związek ma to wszystko z dreamshitem?