Odwrócił się szybko i ruszył w stronę schodów.
Kiedy wspinał się po wyślizganych stopniach, serce biło mu szybko i mocno. Wreszcie dotarł do korytarza na najwyższej kondygnacji. Pamiętał swoją pierwszą wizytę w tym miejscu. Pokój numer siedemnaście znajdował się na końcu korytarza.
Odetchnąwszy z trudem, zaczął iść w jego stronę. Nienawidził tej podłogi. Nienawidził wybrzuszającej się miejscami tapety, dziwnych zapachów rozchodzących się z niektórych pokojów, a także niepokojących dźwięków przebijających się przez grube mury. Większość drzwi do pokojów, które mijał, była otwarta. Taki panował tu zwyczaj – zamknięte drzwi oznaczały, że w środku znajduje się klient.
Drzwi do pokoju numer siedemnaście oczywiście również pozostawały zamknięte, lecz był to jedyny wyjątek od obowiązujących tu zasad.
Krocząc powoli po śmierdzącym dywanie, David zbliżył się do pierwszych drzwi. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że są zamknięte, ale zaraz usłyszał dochodzące spoza nich odgłosy: osobliwe, stłumione, obojętne, przerywane skrzypieniem naprężającej się skóry i syczącym, nienawistnym głosem. David odwrócił głowę i jego wzrok trafił do wnętrza przeciwległego, otwartego pokoju. Zobaczył nagą postać na łóżku. Dziewczyna – nie więcej niż piętnastoletnia – spoglądała na niego, stojąc na czworakach. Jej ramiona i nogi, pokryte sierścią, były psimi łapami.
David patrzył na nią jak zahipnotyzowany, porażony strachem, ale nie zatrzymał się. Dziewczyna zeskoczyła na podłogę niezgrabnym, psim ruchem i odwróciła się niewprawnie. Z nadzieją obejrzała się przez ramię, wypinając w stronę mężczyzny tyłek i srom.
Szczęka Davida opadła bezwładnie, a oczy omal nie wyskoczyły z orbit.
Właśnie tu najbardziej wstydził się samego siebie: w burdelu prze-tworzonych.
W całym mieście nie brakowało prostytutek poddanych karnej „kuracji” w podziemnych fabrykach Spit Hearth. Kupczenie własnym ciałem było dla wielu prze-tworzonych kobiet i mężczyzn jedynym ratunkiem przed śmiercią głodową. Jednak tylko tu, w dzielnicy czerwonych latarń, można było spełnić najbardziej szokujące zachcianki.
Większość prze-tworzonych dziwek stanowiły kobiety ukarane za przestępstwa nie związane z prostytucją, a zmieniający ich ciała wyrok zazwyczaj utrudniał im znalezienie pracy w seks-biznesie i obniżał ich cenę. Z drugiej jednak strony, dzielnica domów publicznych z założenia miała być oazą dla nawet najbardziej wybrednych i wyspecjalizowanych klientów; tutaj pracowali ludzie prze-tworzeni wyłącznie po to, by wykonywać swój zawód. Ich ciała zostały poddane kosztownym zabiegom, aby odpowiadać nader perwersyjnym gustom. Niemało było dzieci sprzedanych przez rodziców oraz mężczyzn i kobiet oddających się w ręce pracujących nielegalnie prze-twarzaczy w zamian za spłatę długów. W całym mieście krążyły plotki o tym, że nie brakowało prostytutek skazanych pierwotnie na zupełnie inne prze-tworzenie, ale poddanych modyfikacji według szczegółowych instrukcji alfonsów, którzy kupowali je do swoich „stajni”. Mówiono, że proceder ten jest żyłą złota dla nieuczciwych biotaumaturgów na państwowych posadach.
Kiedy David szedł owym nie kończącym się korytarzem, miał wrażenie, że czas ciągnie się absurdalnie i niezdrowo, jak zjełczała melasa. Za każdym razem, gdy mijał uchylone drzwi, nie potrafił oprzeć się pokusie i zaglądał do środka. Pragnął patrzeć w inną stronę, ale oczy nie chciały go słuchać.
Czuł się jak w ogrodzie z koszmarnego snu; każde pomieszczenie zawierało bowiem unikatowy wykwit zmutowanego ciała, nadzwyczajny owoc nieludzkich tortur.
Minął nagie ciała pokryte piersiami na kształt pulchnych łusek. Monstrualny korpus ze zgrabnymi, dziewczęcymi nogami po obu końcach. Kobietę spoglądającą na niego inteligentnymi oczami znad drugiej pochwy i wilgotnych, pionowych warg sromowych, którymi zastąpiono jej usta w ponurej parodii tego, co odsłaniały jej szeroko rozsunięte nogi. Dwóch małych chłopców wpatrujących się w nieustającym zdumieniu w gigantyczne penisy, które im przyprawiono. Wielorękiego hermafrodytę.
David czuł w skroniach natrętne pulsowanie. Był chory z oburzenia i przerażenia.
Wreszcie stanął przed drzwiami pokoju numer siedemnaście. Nie odwracał się. Wyobrażał sobie wzrok prze-tworzonych, którzy bez wątpienia obserwowali go, wychylając się ze swych więzień krwi, kości i seksu.
Zapukał. Po chwili rozległ się brzęk łańcucha wysuwanego z zaczepu i drzwi uchyliły się nieznacznie. David wszedł, zapominając o wstydliwej rzeczywistości korytarza i koncentrując się na własnej hańbie. Drzwi zamknęły się za nim.
Mężczyzna w garniturze czekał na niego, siedząc na łóżku i wygładzając krawat. Inny, który otworzył i zamknął drzwi, stanął za Davidem z rękami złożonymi na piersiach. Uczony spojrzał na niego przelotnie, po czym wbił posępny wzrok w siedzącego.
Mężczyzna wskazał dłonią na krzesło stojące obok łóżka. David przyciągnął je bliżej i usiadł.
– Witaj, „Sally” – odezwał się cicho.
– Serachin – wycedził mężczyzna. Był szczupłym człowiekiem w średnim wieku. Miał inteligentne oczy o wyrachowanym spojrzeniu. Absolutnie nie pasował do tego miejsca, do rozpadającego się pokoju w domu publicznym, a jednak jego twarz była zupełnie spokojna. Wśród prze-tworzonych dziwek mógł czekać na swego rozmówcę równie cierpliwie i swobodnie jak w korytarzach Parlamentu. – Chciałeś się ze mną widzieć – dodał po chwili. – Minęło sporo czasu, odkąd mieliśmy od ciebie wiadomość. Uznaliśmy cię już za uśpionego agenta.
– Cóż… – David zająknął się, zmieszany. – Nie miałem nic do zameldowania. Aż do dziś.
Mężczyzna wyrozumiale skinął głową.
David oblizał usta. Trudno mu było zacząć. Mężczyzna patrzył na niego ze zdziwieniem, marszcząc czoło.
– Stawka się nie zmniejszyła – odezwał się po chwili. – Nawet wzrosła nieznacznie, jeśli chodzi o ścisłość.
– O bogowie, ja… – David znowu utknął. – Ja po prostu… no, wiesz… wyszedłem z wprawy.
Mężczyzna ponownie kiwnął głową.
„I to bardzo” – pomyślał bezradnie David. „Od ostatniego razu minęło sześć lat i przysiągłem sobie, że więcej tego nie zrobię. Że muszę się z tego wyplątać. Znudził się wam szantaż, a ja już nie potrzebowałem pieniędzy…”
Pierwszy raz wydarzył się piętnaście lat wcześniej. Dwaj nieznajomi w garniturach weszli wówczas do tego właśnie pokoju, w którym David spędzał czas, korzystając z jednych z ust wymizerowanej prze-tworzonej dziewczyny. Pokazali mu aparat i zagrozili, że wyślą heliotypy do gazet, czasopism i władz uniwersytetu. Dali mu jednak wybór i zaoferowali dobre pieniądze.
Więc donosił. Tylko okazjonalnie; raz, może dwa razy do roku. Potem przestał i milczał przez długi czas. Aż do tego dnia. Tego dnia bowiem naprawdę zaczął się bać.
David odetchnął głęboko i rozpoczął swoją opowieść.
– Kroi się coś wielkiego. Och, na Jabbera, nawet nie wiem, od czego zacząć. Słyszeliście o tej chorobie, która się panoszy? O tych ludziach z wyssanym umysłem? No to powiem wam, że wiem, skąd się wzięła. Sądziłem, że jakoś zapanujemy nad tą sprawą, że uda się… Ale nic z tego, na Diabli Ogon! Sytuacja jest coraz poważniejsza i obawiam się, że… że potrzebujemy pomocy. – Jakaś część umysłu Davida miała ochotę splunąć z odrazą na jego tchórzostwo i na te niepotrzebne złudzenia, ale on prawie nie zwracał uwagi na głos sumienia. Mówił pospiesznie: – Wszystko to przez Isaaca.
– Dana der Grimnebulina? – upewnił się mężczyzna. – Tego, z którym dzielisz laboratorium? Teoretyka-renegata. Partyzanta nauki ze skłonnością do ważniactwa. Co on znowu knuje? – Mężczyzna uśmiechnął się zimno.
– Słuchajcie, to wam powiem. Został zatrudniony przez… Powiedzmy, że dostał zlecenie zbadania wszystkich aspektów lotu. Zaczął więc kolekcjonować wszelkie okazy latającej zwierzyny, żeby mieć materiał do eksperymentów. Ptaki, owady, aspisy, dosłownie wszystko. Wśród tego zwierzyńca znalazła się też pewna tłusta gąsienica. Przez długi czas dziadostwo wyglądało tak, jakby miało zdechnąć, ale Zaac musiał w końcu znaleźć sposób na utrzymanie go przy życiu, bo nagle zaczęło rosnąć. Stało się… wielkie. Taki skurwysyn – dodał z emfazą, rozkładając ręce, by uświadomić słuchającym rozmiary gąsienicy. Siedzący wpatrywał się intensywnie w jego oczy, z nieruchomą twarzą i zaciśniętymi pięściami. – Wreszcie zaczęło się przepoczwarzać i byliśmy cholernie ciekawi, co z tego wyrośnie. Aż pewnego dnia wróciliśmy do laboratorium i znaleźliśmy Lublamaia – no, wiecie, trzeciego lokatora naszego magazynu – leżącego na podłodze i zaślinionego, bez zmysłów. Czymkolwiek jest ten sukinsyn, który wykluł się z kokonu, po prostu wyżarł umysł Lublamaia… a potem uciekł i teraz żyje na wolności.
Mężczyzna w garniturze zdecydowanie skinął głową, zupełnie inaczej niż wtedy, gdy z obojętną miną zachęcał Davida do zwierzeń. – I dlatego uznałeś, że lepiej będzie nas poinformować.
– Gówno prawda. Wcale tak nie pomyślałem. Wtedy jeszcze sądziłem, że sami możemy coś zdziałać. Byłem cholernie wściekły na Isaaca i nie miałem pojęcia, co będzie dalej, ale miałem nadzieję, że w jakiś sposób namierzymy to bydlę i ocucimy Luba… Ale teraz pojawiło się podobno więcej takich stworzeń i mnożą się opowieści o ludziach, którzy… stracili rozum… No, ale ważne jest to, że dowiedzieliśmy się wreszcie, kto dostarczył Zaacowi tego robala. Jakiś zasrany urzędniczyna w Parlamencie rąbnął larwę z przesyłki dla Działu Badań i Rozwoju. Kiedy o tym usłyszeliśmy, pomyślałem: „O kurwa, lepiej nie zadzierać z władzą”. – Siedzący mężczyzna poparł osąd uczonego pojedynczym ruchem głowy. – Uznałem, że zabraliśmy się do sprawy, która nas przerasta, i to bardzo… – David umilkł, ale gdy mężczyzna otworzył usta, żeby coś powiedzieć, nie dał mu dojść do słowa. – Nie, słuchajcie mnie! To jeszcze nie koniec! Tak się składa, że słyszałem o rozruchach w Kelltree i wiem, że zwinęliście naczelnego pisemka „Runagate Rampant”, zgadza się? – Mężczyzna w garniturze milczał, machinalnie przygładzając nie istniejącą zmarszczkę materiału na rękawie marynarki. Fakt, o którym wspomniał Serachin, nie został upubliczniony, ale atak na rzeźnię w Dog Fenn bez wątpienia musiał stać się przyczyną niezliczonych plotek. – Otóż jedna z przyjaciółek Isaaca – ciągnął David – która pisywała artykuły do tej gazetki, skontaktowała się z tym aresztowanym redaktorem – sam nie wiem jak, pewnie przez jakiegoś pieprzonego taumaturga – i usłyszała od niego dwie ważne wiadomości. Po pierwsze, przesłuchujący… czyli wasi ludzie… podejrzewają, że on wie o czymś, o czym naprawdę nie ma pojęcia. Po drugie, wypytywali go o pewien artykuł w „RR”, a ściślej o informatora, który dostarczył dziennikarzowi materiał. Ten informator to kobieta; nazywa się Barbile, a najważniejsze jest to, że to właśnie jej wasz urzędnik rąbnął gąsienicę-potwora! – David urwał, czekając, aż znaczenie ostatnich słów dotrze do obu słuchaczy. – Jak widać, wszystko to zazębia się jakoś, chociaż muszę przyznać, że nie wiem, o co tu chodzi. I nie chcę wiedzieć. W każdym razie widzę, że wchodzimy wam w paradę. Może to zbieg okoliczności, ale ja tak nie uważam… I nie mam nic przeciwko tępieniu potworów, ale nie zamierzam razem z moim kolegą stawać po niewłaściwej stronie prawa, milicji, tajnych służb, rządu i Jabber wie czego jeszcze. Chyba powinniście jakoś zamknąć tę sprawę.