Umma Balsum wstała i energicznie odepchnęła krzesło pod ścianę. Cofnęła się nieco, by mieć wokół siebie możliwie dużo wolnej przestrzeni. Spięła się w sobie, wyjęła z kieszeni stoper, uruchomiła go i ruchem dłoni dała klientce znak, że może zaczynać.
Derkhan zaczęła kręcić korbą. Na szczęście system przekładni działał dość gładko. Czuła, jak dobrze naoliwione elementy we wnętrzu pudła przekazują dalej energię, stawiając starannie obliczony opór i wolno ładując prądem ezoteryczne mechanizmy. Umma Balsum rzuciła stoper na stół i wzięła do ręki numer „Runagate Rampant”. Szybko poruszając ustami, dość głośnym szeptem czytała słowa napisane przez Benjamina. Uniosła nieco lewą rękę, której palce tańczyły w powietrzu skomplikowanego kadryla, kreśląc taumaturgiczne symbole.
Kiedy dotarła do końca artykułu, bez chwili przerwy wróciła do początku i zaczęła od nowa.
Impulsy prądu płynęły spiralnym przewodem i docierały do hełmu, wprawiając głowę Ummy Balsum w kilkusekundowe, delikatne wibracje. Kobieta rzuciła na podłogę arkusz papieru i zaczęła półgłosem z pamięci powtarzać słowa Benjamina. Obracała się powoli, stawiając drobne kroki i wpatrując się w przestrzeń nieobecnym wzrokiem. Gdy na krótką chwilę wycelowała trąbkę hełmu w stronę stołu, Derkhan poczuła dziwaczne pulsowanie etero-psychicznych fal szturmujących jej umysł i zachwiała się nieco, ale nie przestała kręcić korbą, póki nie zauważyła, że jakaś inna siła zaczyna poruszać mechanizmem. Wtedy ostrożnie cofnęła rękę, nie spuszczając z oka wirującego żelastwa. Umma Balsum obracała się dalej, aż wreszcie stanęła twarzą ku północnemu zachodowi, gdzie w centrum miasta, poza zasięgiem wzroku, wznosił się potężny Szpikulec.
Derkhan obserwowała ogniwo i maszynę, pilnując, by nie ustało krążenie energii w skomplikowanych obwodach.
Umma Balsum zamknęła oczy. Jej usta wciąż się poruszały. Powietrze w izbie zdawało się śpiewać głosem przypominającym odgłos kieliszka z winem, którego brzeg ktoś pociera delikatnie palcem.
I nagle ciało kobiety zadrżało, a powieki uniosły się gwałtownie.
Derkhan w napięciu wpatrywała się w łączniczkę.
Proste włosy Ummy Balsum zaczęły wić się jak garść robaków, których używa się na przynętę. Spełzły z jej czoła i ułożyły się gładko do tyłu, jakby przyczesała je, nie żałując brylantyny – dokładnie tak jak robił to Benjamin, kiedy nie był w pracy. Ciało kobiety znowu zadrżało, jak gdyby od stóp ku górze przemknęła po nim fala, zmieniająca układ otłuszczonych tkanek. Kiedy ruch ustał, kształty Ummy Balsum nie były już takie jak przedtem; nie była ani grubsza, ani szczuplejsza, ale zdecydowanie zmieniły się proporcje. Ramiona stały się szersze. Linia szczęki zarysowała się wyraźniej, a obwisłe policzki zmniejszyły się znacząco.
Na całej twarzy pojawiły się sińce.
Przez moment Umma Balsum stała nieruchomo, a potem bez ostrzeżenia padła na kolana i podparła się rękami. Derkhan krzyknęła cicho, ale zaraz spostrzegła, że oczy kobiety są wciąż otwarte i skupione.
Łączniczka usiadła powoli z wyprostowanymi nogami, opierając się plecami o bok kanapy.
Uniosła wzrok i na jej twarzy pojawił się grymas zaskoczenia. Spojrzała na Derkhan i otworzyła usta (teraz znacznie cieńsze i bardziej zacięte) w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia.
– Dee? – syknęła dziwnym głosem, który sprawiał wrażenie powielonego echem.
Derkhan wpatrywała się w Ummę Balsum w osłupieniu.
– Ben? – spytała łamiącym się głosem.
– Skąd się tu wzięłaś? – szepnęła łączniczka, wstając energicznie i nie przestając spoglądać na Derkhan szeroko otwartymi oczami. – Jesteś półprzezroczysta…
– Ben, posłuchaj mnie. – Derkhan zrozumiała, że musi uspokoić Bena. – Przestań się ruszać. Widzisz mnie dzięki łączniczce, która zharmonizowała swój umysł z twoim. Wyłączyła swoją osobowość, jest całkowicie pasywnym odbiorcą i dlatego mogę mówić bezpośrednio do ciebie. Rozumiesz?
Umma Balsum, która stała się Benem, kiwnęła głową. Przestała się ruszać i znowu opadła na kolana.
– Gdzie jesteś? – szepnęła.
– Na granicy Brock Marsh i Coil. Ben, nie mamy wiele czasu. Gdzie jesteś? Co się stało? Czy oni… zrobili ci krzywdę? – Derkhan oddychała z trudem, dławiona rozpaczą.
Benjamin, znajdujący się o dwie mile na północny zachód, żałośnie potrząsnął głową, a Derkhan zobaczyła ten gest na własne oczy.
– Jeszcze nie – wyszeptał Ben. – Zostawili mnie w spokoju… na jakiś czas.
– Skąd wiedzieli, gdzie cię szukać? – syknęła Derkhan.
– Na Jabbera, Dee, oni od początku wiedzieli! Niedawno był tu u mnie ten pieprzony Rudgutter i… śmiał się ze mnie. Mówił, że zawsze znali lokalizację drukarni „RR”, tylko jakoś nie chciało im się zwinąć naszego interesu.
– To na pewno przez ten strajk… – jęknęła Derkhan. – Uznali, że posunęliśmy się za daleko i…
– Nie. – Derkhan uniosła głowę. Głos Bena, a raczej jego przybliżona wersja autorstwa Ummy Balsum, był ostry i zdecydowany. Oczy spoglądały na nią spokojnie i pewnie. – Nie, Dee. Nie chodziło im o strajk. Cholera, chciałbym, żeby nasz wpływ na protestujących spędzał sen z powiek władzy, ale tak nie jest… To tylko przykrywka.
– Więc o co…? – zaczęła niepewnie Derkhan, ale Ben nie pozwolił jej skończyć.
– Powiem ci, co wiem. Kiedy się ocknąłem, zjawił się Rudgutter wymachujący przede mną egzemplarzem „RR”. Wiesz, co chciał mi pokazać? Tę cholernie niepewną historyjkę, którą daliśmy w drugiej sekcji. Pogłoski o konszachtach Pełnego Słońca z grubymi rybami półświatka . Pamiętasz? Mój informator opowiadał coś o nieudanym projekcie naukowym, który rząd sprzedał podobno jakiemuś bandycie. Nie mieliśmy absolutnie nic! Żadnych dowodów! Po prostu mieszaliśmy łajno, nic więcej! A Rudgutter wymachiwał mi tym artykułem i… chciał mi go wcisnąć do gardła… – Oczy Ummy Balsum zamknęły się na moment, gdy Ben szperał w pamięci. – Ciągle mnie pytał: „Co pan o tym wie, panie Flex? Kto jest pańskim informatorem? Co pan wie o ćmach?” Poważnie, tak powiedział: „o ćmach”! I jeszcze: „Co pan wie o ostatnich problemach pana M.?” – Ben wolno pokręcił głową Ummy Balsum. – Zrozumiałaś coś z tego? Cholera, Dee, nie wiem, o co tu chodzi, ale czuję, że niechcący dobraliśmy się do sprawy, która… Na Jabbera! Do sprawy, od której sam Rudgutter dostaje sraczki! To dlatego mnie zwinął. Wciąż powtarzał: „Jeżeli wie pan, gdzie one są, lepiej niech mi pan powie”. Dee… – Ben ostrożnie stanął na nogi. Derkhan otworzyła usta, żeby przypomnieć mu o zasięgu kabla, ale słowa uwięzły jej w gardle, gdy zobaczyła, jak mężczyzna zbliża się do niej na nogach Ummy Balsum. – Dee, musisz zająć się tą sprawą. Oni są przerażeni. Przerażeni jak cholera. A my musimy wykorzystać tę sytuację. Nie miałem pojęcia, o czym mówił Rudgutter, ale zdaje się, że uznał moje odpowiedzi za popis aktorstwa. Widziałem, że był niezadowolony.
Z wahaniem, powoli i ostrożnie Ben wyciągnął ręce Ummy Balsum w stronę Derkhan, która dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna bezgłośnie płacze. Przygryzła wargę, patrząc na łzy płynące po jego twarzy.
– Dee, co to za hałas? – spytał Ben.
– To silnik maszyny do podtrzymywania łączności. Musi pracować bez przerwy.
Umma Balsum skinęła głową.
Jej dłonie dotknęły drżących rąk Derkhan. Ben uklęknął przed nią.
– Czuję cię… – rzekł z uśmiechem. – Jesteś półprzezroczysta, jak jakaś pieprzona zjawa, ale czuję cię. – Ben spoważniał i przez chwilę szukał odpowiednich słów. – Dee… Myślę, że… oni mnie zabiją. Na Jabbera… – westchnął. – Boję się. Wiem, że ci dranie… będą zadawać mi ból… – Ramiona mężczyzny drgnęły spazmatycznie. Szlochał przez moment, spoglądając w dół. Kiedy podniósł głowę, w jego głosie była siła. – Pieprzyć ich! Niech się boją sukinsyny, Dee. Musisz pójść za tą sprawą! Niniejszym mianuję cię redaktorem naczelnym tego zasranego „Runagate Rampant”. – Na opuchniętych ustach Bena znowu pojawił się uśmiech. – Słuchaj mnie teraz. Pójdź do Mafaton. Spotkałem ją tylko dwa razy w tamtejszych kawiarniach, ale wydaje mi się, że właśnie tam mieszka. Mówię o mojej informatorce. Raz rozmawiałem z nią o wyjątkowo późnej porze i nie wydaje mi się, żeby chciała potem tłuc się przez miasto do domu. Musi być stamtąd. Nazywa się Magesta Barbile. Niewiele mi powiedziała – tylko tyle, że jest naukowcem i pracuje w Dziale Badań i Rozwoju. Rząd przerwał realizację pewnego projektu i sprzedał go jednemu z szefów kryminalnego podziemia. Sądziłem, że to jakieś bzdury, i zdecydowałem się na publikację wyłącznie po to, żeby przyłożyć władzy. Ale… na bogów, zdaje się, że to jednak prawda.
Derkhan zaczęła płakać, ale posłusznie skinęła głową.
– Zajmę się tym, Ben. Obiecuję.
Benjamin Flex także kiwnął głową i na dłuższą chwilę zapadła cisza.
– Dee… – odezwał się w końcu z wahaniem Ben. – Pewnie nie dałabyś rady zrobić tego przez tę łączniczkę, czy jak jej tam… Chodzi o to, że… Nie możesz mnie zabić, prawda?
Zszokowana Derkhan na moment straciła dech.
Potem rozejrzała się z desperacją i gwałtownie potrząsnęła głową.
– Widzisz, naprawdę nie wiem, czy będę umiał powstrzymać się… i nie wygadać czegoś, kiedy zaczną… Jabber jeden wie, że będę próbował wytrwać, Dee, ale oni są ekspertami. Dlatego wolałbym chyba… wiesz, skończyć tę sprawę już teraz.
Derkhan zacisnęła powieki i bezgłośnie płakała z Benem i za Benem.
– O bogowie, Ben, tak mi przykro…
Mężczyzna niespodziewanie wykrzesał z siebie resztkę odwagi. Zwarł szczęki i zastygł w buntowniczej postawie.
– Zrobię, co będę mógł. Tylko obiecaj mi, że znajdziesz tę Barbile, dobrze? – Derkhan skinęła głową. – Dzięki – dodał Ben z krzywym uśmiechem. – I… żegnaj.
Mężczyzna przygryzł wargę, opuścił i podniósł głowę, a potem długo całował policzek Derkhan, która mocno objęła go lewym ramieniem.
Wreszcie Benjamin Flex cofnął się i w sposób niewidoczny i niewyczuwalny dla Derkhan dał Ummie Balsum sygnał, że pora przerwać połączenie.