– Słuchajcie – rzekł z wahaniem. – Naprawdę nie sądziłem, że będziecie mieli taki problem…
– To, co mówisz, może być prawdą lub nie. Może należysz do milicji? – Isaac parsknął pogardliwie, ale rosły garuda kontynuował szyderczym tonem swoje wynurzenia. – Może brygady zabójców znalazły wreszcie sposób, żeby dobrać się do ludzi-ptaków? „Przyjdźcie do mnie na badanie…” Nic z tego. Dzięki, nie jesteśmy zainteresowani.
– Prawdę mówiąc – odezwał się Isaac – nawet rozumiem wasz niepokój o moją motywację. To jasne, że mnie nie znacie i może przez to…
– Przez to żaden z nas nie pójdzie z tobą, kolego. To proste.
– Słuchajcie… Dobrze zapłacę. Jestem gotów wyłożyć szekla za dzień dla każdego, kto zgodzi się przyjść do mojego laboratorium.
Przywódca garudów wystąpił naprzód i agresywnie dźgnął uczonego palcem w pierś.
– Chciałbyś, żebyśmy przyszli do ciebie? Chciałbyś otworzyć nam brzuchy i sprawdzić, co tyka w środku? – Tłum odstąpił nieco, kiedy dorodny samiec zaczął okrążać Isaaca i Lin. – Ty i twoja przyjaciółka, owadzia gęba, chcielibyście na przykład pokroić mnie na kawałki?
Isaac gestykulował z ożywieniem, próbując zaprzeczyć insynuacjom. Cofnął się nieco i rozejrzał, szukając poparcia w tłumie.
– Czy mam rozumieć, że ten dżentelmen mówi w imieniu was wszystkich? A może jest wśród was ktoś, kto chciałby zarobić szekla za dzień pracy?
Garudowie znowu zaczęli szeptać i spoglądać po sobie z wyraźnym zakłopotaniem. Przywódca stanął przed Isaakiem i z wściekłością zaczął wymachiwać kułakami.
– Ja mówię za wszystkich! – ryknął i potoczył wzrokiem po szeregach swych pobratymców. – Ktoś ma wątpliwości?
Na chwilę zapadła cisza, a potem młody samiec wystąpił nieśmiało naprzód.
– Charlie… – powiedział, zwracając się wprost do samozwańczego lidera grupy. – Szekel za dzień to kupa forsy… Może poszlibyśmy całą zgrają, przekonali się, czy nie czeka nas przykra niespodzianka, popilnowali porządku i…
Garuda zwany Charliem zbliżył się szybko i wymierzył młodzieńcowi potężny cios pięścią w twarz.
Sekundę później rozległ się chóralny okrzyk trwogi i z plątaniny skrzydeł i piór w niebo wystrzeliły z dachu potężne sylwetki ludzi-ptaków. Niektórzy zatoczyli w powietrzu ciasny okrąg i powrócili, by obserwować rozwój wydarzeń. Inni zniknęli bez śladu na najwyższych piętrach sąsiednich trzech wieżowców lub poszybowali ku niebu.
Charlie stanął nad swą ofiarą. Oszołomiony ciosem garuda opadł na jedno kolano.
– Kto jest szefem? – wrzasnął przywódca ostrym, ptasim głosem. – Kto jest szefem?
Lin pociągnęła Isaaca za koszulę, próbując poprowadzić go w stronę drzwi i ukrytych za nimi schodów. Mężczyzna stawiał opór, ale bez przekonania. Nie podobały mu się skutki z pozoru niewinnej propozycji, którą przedstawił tubylcom, ale z drugiej strony z zainteresowaniem czekał na wynik konfrontacji. Lin uparcie holowała go w kierunku wyjścia.
Pokonany garuda uniósł głowę i spojrzał na Charliego.
– Ty jesteś szefem – wystękał.
– Tak, ja jestem szefem. A jestem nim dlatego, że się o was troszczę. Zgadza się? Pilnuję, żeby nikt was nie wykołował, czy nie tak? No, tak czy nie? I co wam zawsze powtarzam? „Trzymać się z dala od łażących po ziemi!” A zwłaszcza od antrosów! Ci są najgorsi: rozprują wam brzuchy, odetną skrzydła, zatłuką na śmierć! Nie ufajcie żadnemu! W tym także temu tłuściochowi z grubym portfelem. – Przywódca po raz pierwszy od początku swej tyrady spojrzał w stronę przybyszów. – Ty! – krzyknął, wskazując palcem na Isaaca. – Spierdalaj stąd, albo pokażę ci dokładnie, na czym polega lot… pionowo w dół!
Lin spostrzegła, że Isaac otwiera usta, by po raz ostatni spróbować negocjacji. Zniecierpliwiona, tupnęła nogą i ze wszystkich sił pociągnęła go w stronę jedynej drogi ucieczki.
Naucz się, do ciężkiej cholery, orientować w sytuacji. Pora spadać , zasygnalizowała wściekle, gdy ruszyli schodami w dół.
– Już dobrze, Lin, na święty zadek Jabbera! Rozumiem, o co ci chodzi. – Isaac był równie wściekły. Tym razem bez słowa skargi zbiegał w głąb ciemnej klatki. Złość i zdumienie nieoczekiwanym obrotem spraw dodały mu sił. – Nie rozumiem tylko – odezwał się po chwili – dlaczego są tacy cholernie bojowi.
Lin zatrzymała się w pół kroku. Odwróciła w jego stronę i zagrodziła mu drogę, nie próbując nawet ukryć irytacji.
Bo są biednymi i zastraszonymi obcymi, kretynie , zasygnalizowała powoli. Tłusty sukinsyn przyłazi do Spatters – które nie jest może siódmym niebem, ale za to wszystkim, co mają – wymachując forsą i namawiając ich, żeby zostawili to miejsce z przyczyn, których nie chce im wyjawić. Moim zdaniem Charlie ma cholerną rację. W takiej okolicy trzeba mieć kogoś, kto będzie pilnował interesu grupy. Gdybym była garudą, posłuchałabym go, możesz być tego pewny .
Isaac już się uspokajał, a nawet okazywał pierwsze symptomy zawstydzenia.
– Dobra, Lin. Przyjąłem do wiadomości. Powinienem był najpierw zorientować się w sytuacji; pójść do kogoś, kto zna tutejsze zwyczaje czy coś w tym guście…
Owszem, ale teraz już nie ma o czym mówić. Drugiej szansy nie będzie, jest za późno…
– Wiem. Dzięki, że tak mi to ładnie wyłuszczasz. – Isaac spochmurniał jeszcze bardziej. – Kurwa mać! Spieprzyłem sprawę, prawda?
Lin nie odpowiedziała.
Wracając tam, skąd przyszli, nie rozmawiali zbyt wiele. Spoza okien z butelkowego szkła i odrapanych, uchylonych drzwi śledziły ich setki oczu.
Raz jeszcze wydeptując z Isaakiem ścieżkę w cuchnącej dolinie fekaliów i gnijących resztek, Lin zatrzymała się, by po raz ostatni spojrzeć na walące się wieżowce i płaski dach, na którym niedawno stali.
Jej wzrok spoczął też na grupce młodziutkich garudów, którzy śledzili ich od dłuższej chwili. Isaac także się odwrócił i jego twarz rozjaśniła się na moment, ale skrzydlate istoty nie zbliżyły się na odległość umożliwiającą rozmowę. Nie obniżając pułapu lotu, żegnały gości nieprzyzwoitymi gestami.
Lin i Isaac wspięli się na Vaudois Hill i ruszyli w stronę centrum miasta.
– Lin – odezwał się uczony po kilku minutach milczenia. Tym razem jego głos był pełen melancholii. – Tam na górze powiedziałaś mi, że gdybyś była garudą, posłuchałabyś Charliego, prawda? Ale nie jesteś garudą, jesteś khepri… Kiedy byłaś gotowa do opuszczenia Kinken, pewnie wiele twoich sióstr mówiło ci, żebyś została z nimi, że ludziom nie wolno ufać i kto wie co jeszcze… Rzecz w tym, Lin, że ty nie posłuchałaś. Mam rację?
Lin długo rozważała słowa kochanka, ale nie odpowiedziała.