Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Tego wieczoru Kate powitała Isaaca machnięciem ręki, które natychmiast odwzajemnił. Rozejrzał się po zadymionym pomieszczeniu, ale osoby, której szukał, nie było. Po chwili ruszył w stronę baru.

– Kate – zawołał, przekrzykując gwar. – Nie widziałaś Lemuela? Kobieta potrząsnęła głową i nie czekając na zamówienie, podała mu kufel Kingpina. Uczony zapłacił za piwo i odwrócił się w stronę sali.

Nie bardzo wiedział, co robić. Córki Księżyca były w zasadzie biurem Lemuela Pigeona. Isaac wiedział, że może spotkać go tutaj każdego wieczoru, zajętego handlowaniem, targowaniem i ubijaniem interesów. Domyślał się, że tym razem półlegalne machinacje zatrzymały go gdzieś na mieście. Wolnym krokiem przespacerował się między stolikami, w zasadzie bez celu – co najwyżej szukając znajomych twarzy.

W rogu sali dostrzegł postać w żółtej szacie – Gedrecsechet, bibliotekarz Świątyni Palgolaka uśmiechał się do kogoś łagodnie. Isaac rozchmurzył się natychmiast i ruszył w jego stronę.

Z niejakim rozbawieniem zauważył, że przedramiona młodej kobiety dyskutującej z Gedem są wytatuowane symbolami sprzężonych ze sobą kół zębatych. Zrozumiał, że ma przed sobą Trybik Boskiego Mechanika, misjonarkę bez wątpienia próbującą nawrócić bezbożnika. Kiedy podszedł bliżej, usłyszał kilka ostatnich słów z jej wypowiedzi.

– …I jeśli zwrócisz się do świata i Boga z choćby odrobiną dyscypliny intelektualnej, próbując dokonać analizy, przy której tak obstajesz, przekonasz się, że twój bezsensowny świadomorfizm to pozycja nie do obrony!

Ged uśmiechnął się jeszcze szerzej do kostropatej dziewczyny i otworzył usta, by odpowiedzieć. Uprzedził go Isaac.

– Wybacz, że się wtrącam, Ged. Chciałem ci tylko coś powiedzieć, moje ty młode Kółeczko Zamachowe, czy jak cię tam zwą…

Misjonarka chciała zaprotestować, ale Isaac nie zamierzał dopuścić jej do głosu.

– Zamknij się. Powiem krótko i przejrzyście: spieprzaj. I zabierz ze sobą tę swoją „dyscyplinę”. Chcę pogadać z Gedem.

Ged chichotał. Jego przeciwniczka z wysiłkiem przełykała ślinę, starając się zapanować nad gniewem. Pomogła jej w tym dość przekonująca tusza Isaaca oraz jego radosna wojowniczość. Zebrała się więc pospiesznie, próbując zachować resztki godności.

Stojąc już, otworzyła usta, by zakończyć spotkanie ułożoną naprędce, kąśliwą ripostą, lecz i tym razem nie zdążyła.

– Odezwij się, a wybiję ci zęby – uprzedził Isaac z pogodnym uśmiechem. Kobieta zamknęła usta i oddaliła się z dumnie uniesioną głową. Kiedy znikła im z pola widzenia, Isaac i Ged wybuchnęli śmiechem.

– Po co w ogóle z nimi gadasz? – zapytał uczony.

Ged, który przycupnął za niskim stolikiem jak wielka żaba, zakołysał się na rękach i nogach, wywijając przy tym długim językiem, który wysunął z szerokich, obwisłych ust.

– Żal mi ich – odparł, rechocząc. – Są tacy… zaangażowani.

Ged był bodaj najdziwniejszym, bo najbardziej pogodnym ze wszystkich vodyanoich, jakich kiedykolwiek widziano w Nowym Crobuzon. Nie było w nim nawet śladu owej nachalnej opryskliwości, która cechowała z natury antypatyczne istoty tej rasy.

– Właściwie – dodał, uspokoiwszy się nieco – nie mam przeciwko Trybikom tak wiele jak niektórzy. Oczywiście, nie mają w sobie ani krzty dyscypliny, o której mówią ale przynajmniej traktują rzecz poważnie. No i nie są tacy jak… bo ja wiem… Kompleta czy Boskie Potomstwo, czy coś w tym guście.

*

Palgolak był bogiem wiedzy. Wyobrażano go albo jako tłustego człowieka czytającego w wannie, albo jako smukłego vodyanoiego w podobnej pozie, a czasem i w bardziej mistyczny sposób: jako obu jednocześnie. Wśród wyznawców miał mniej więcej tyle samo przedstawicieli obu ras. Był przyjaznym, sympatycznym bóstwem; mędrcem, którego egzystencja poświęcona była wyłącznie zbieraniu, segregowaniu i rozpowszechnianiu informacji.

Isaac nie czcił żadnych bogów. Nie wierzył też we wszechmoc, którą przypisywano niektórym; wielu odmawiał nawet prawa egzystencji. Z pewnością istniały stworzenia i duchy zamieszkujące inne aspekty bytu i bez wątpienia przynajmniej część z nich władała sporą potęgą – przynajmniej z ludzkiego punktu widzenia – ale czczenie ich wydawało się Isaacowi praktyką wynikającą z tchórzostwa. Jednakże nawet on miał dziwną słabość do Palgolaka. Miał wręcz nadzieję, że tłusty drań naprawdę istnieje, w tej czy innej formie. Podobała mu się koncepcja międzyrasowego bóstwa, które w swej fascynacji wiedzą włóczy się gdzieś po zaświatach w wannie pełnej wody, pomrukując z zadowoleniem, gdy tylko natknie się na coś interesującego.

Biblioteka Palgolaka była co najmniej tak wielka jak zbiór ksiąg Uniwersytetu Nowego Crobuzon. Nie wypożyczała książek, za to przyjmowała chętnych w swych czytelniach o każdej porze dnia i nocy. Naprawdę niewiele było pozycji, do których nie umożliwiała dostępu. Wyznawcy Palgolaka ochoczo trudnili się prozelityzmem, wierzyli bowiem, iż wszystko, co wiedzą wyznawcy ich boga, natychmiast staje się także i jego wiedzą. Z tego samego powodu z wielkim zapałem oddawali się czytaniu książek. Jednakże działalność misyjna ku chwale Palgolaka miała drugorzędne znaczenie – liczyło się przede wszystkim gromadzenie informacji. Wyznawcy boga wiedzy składali przysięgę, iż wpuszczą do swej biblioteki każdego, kto tylko zechce szukać w niej oświecenia.

Fakt ten bywał najczęściej przyczyną skarg Geda. Biblioteka Palgolaka w Nowym Crobuzon dysponowała bodaj najlepszą kolekcją manuskryptów o tematyce religijnej w całym świecie Bas-Lag i dlatego przyciągała nieustannie pielgrzymów należących do najrozmaitszych kościołów i sekt. To oni, przedstawiciele chyba wszystkich wyznań świata, gromadzili się w północnych rejonach Brock Marsh i Spit Hearth, odziani w długie szaty, maski, z batami, smyczami, szkłami powiększającymi i wszelkim innym ekwipunkiem właściwym danej grupie.

Niektórzy z pielgrzymów bywali nieprzyjemni. Zaciekle rasistowskie Boskie Potomstwo, na przykład, było jedną z najprężniej rozwijających się sekt. Ged uważał za swój niełatwy, święty obowiązek pomaganie także i tym typom, którzy pluli na niego i nazywali „ropuchą” czy „świnią rzeczną”, gdy tylko podnosili głowy znad swych ksiąg objawionych.

W porównaniu z nimi egalitarne Trybiki Bosmecha były niegroźną sektą, nawet jeśli swą wiarę w mechaniczność Jednego Prawdziwego Boga propagowały w dość agresywny sposób.

Przez lata znajomości Isaac i Ged spierali się ze sobą wielokrotnie – głównie na tematy teologiczne, ale także w sprawach literatury, sztuki i polityki. Isaac szanował przyjacielskiego vodyanoiego. Zdawał sobie sprawę, że z racji swej żarliwej wiary Ged czyta niewiarygodnie dużo książek, a tym samym dysponuje imponującą wiedzą niemal na każdy temat. Na początku rozmowy bibliotekarz zawsze wzbraniał się przed wygłaszaniem opinii na temat informacji, którymi się dzielił. „Tylko Palgolak ma dość wiedzy, by zaoferować rozsądną analizę” – mawiał Ged, przystępując do dyskusji, jednakże po trzecim drinku zrywał z religijnym dogmatyzmem i z zapałem wiódł dysputy podniesionym głosem.

– Ged – zagadnął Isaac. – Powiedz mi, co wiesz o garudach?

Vodyanoi wzruszył ramionami i uśmiechnął się, dostrzegając sposobność podzielenia się wiedzą.

– Nie za wiele. Ludzie-ptaki. Żyją w Cymek, na północy Shotek i podobno w zachodniej części Mordigi. Być może także na innych kontynentach. Mają puste kości. – Oczy Geda zastygły, skoncentrowane na utrwalonych w pamięci stronicach z ksentropologicznego dzieła, które cytował. – Tworzą egalitarne społeczeństwo. Całkowicie egalitarne i całkowicie indywidualistyczne. Myśliwi i zbieracze; brak podziału pracy ze względu na płeć. Nie używają pieniędzy, nie mają hierarchii społecznej, w każdym razie nie jest ona instytucjonalna. Uznają po prostu, że ktoś może być mniej lub bardziej godny szacunku – coś w tym guście. Nie czczą żadnych bogów, znają tylko odpowiednik naszego diabła, który być może istnieje naprawdę. Nazywają go Dahnesch. Polują i walczą biczami, łukami i strzałami, włóczniami i lekkimi ostrzami. Tarcz nie używają; są zbyt ciężkie, by z nimi latać. Dlatego mogą niekiedy posługiwać się dwoma rodzajami broni jednocześnie. Od czasu do czasu wdają się w walki z innymi grupami lub gatunkami, zapewne są to konflikty o tereny łowieckie. Słyszałeś może o ich bibliotece? – Isaac skinął głową. Oczy Geda zalśniły wręcz nieprzyzwoitym pożądaniem. – Na Boga, chciałbym tam zajrzeć… tyle że nic z tego – dokończył ponuro. – Pustynia to nie najlepsze miejsce dla vodyanoich. Za sucho…

– Widzę, że cholernie mało wiesz na ich temat, Ged. Chyba daruję sobie dalszą rozmowę – powiedział Isaac. Ku swemu zdumieniu zauważył, że vodyanoi spochmurniał. – To żart, Ged! Ironia! Sarkazm! Wiesz o nich diabelnie dużo! Przynajmniej w porównaniu ze mną. Przejrzałem całego Shacrestialchita, a ty już zdążyłeś opowiedzieć więcej, niż dowiedziałem się przez dwa dni. Wiesz może co nieco o… hmm… ich prawach?

Ged spojrzał na niego uważnie, mrużąc wielkie ślepia.

– Co ty kombinujesz, Isaacu?… Jak powiedziałem, to egalitarna społeczność. System opiera się na maksymalizacji wolności wyboru dla każdej jednostki, na komunistycznej wspólnocie, gwarantującej każdemu jak najmniej ograniczeń swobody. O ile pamiętam, jedynym przestępstwem jest pozbawienie innego garudy możliwości wyboru. Złagodzenie lub zaostrzenie kwalifikacji czynu zależy od tego, czy dokonano go z szacunkiem czy bez. Mają fioła na punkcie tego szacunku…

– Jak można ukraść komuś wybór?

– Nie mam pojęcia, ale przypuszczam, że – na przykład – jeśli rąbniesz komuś włócznię, to pozbawiasz go wyboru używania jej… Może wtedy, gdy okłamujesz innych co do miejsca, w którym znalazłeś smakowite porosty, pozbawiasz ich wyboru zdobycia pożywienia?

– Zatem to możliwe, że niektóre kradzieże wyboru mają swoje odpowiedniki w naszym prawie, a inne są absolutnie niewytłumaczalne.

– Tak sądzę.

– Powiedz mi jeszcze, jaka jest różnica między abstrakcyjną jednostką a konkretną jednostką.

Zaskoczony Ged spojrzał na Isaaca z ukosa.

17
{"b":"94924","o":1}