Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Yagharek jest moim przyjacielem – powiedział Isaac, z gniewem i smutkiem zarazem.

Kar’uchai kontynuował wątek, jakby nie usłyszał jego słów.

– Kiedy zauważyliśmy, że odszedł po… wykonaniu wyroku… wybór padł na mnie.

– Czego chcesz? – spytał Isaac. – Co zamierzasz z nim zrobić? Chcesz zabrać go ze sobą? Planujesz… no… obciąć mu coś jeszcze?

– Nie przychodzę po Yagharka – odparł Kar’uchai. – Przychodzę do ciebie.

– Grimnebulin popatrzył na niego ze zdziwieniem, a garuda kontynuował: – To od ciebie zależy, czy sprawiedliwość pozostanie sprawiedliwością… – Isaac nie wiedział, co odpowiedzieć na te słowa. „Co on zrobił?” – pomyślał niecierpliwie.

– Twoje nazwisko dotarło do mnie po raz pierwszy już w Myrshock – rzekł garuda. – Było na liście wśród innych. Ale tutaj lista zaczęła się kurczyć, aż wreszcie wszyscy pozostali przestali wchodzić w rachubę. Polowanie pozwoliło mi odkryć, że Yagharek i ty… jesteście ze sobą związani. Ludzie szeptali… o twoich badaniach. O latających potworach i maszynach taumaturgicznych. Yagharek odnalazł więc to, czego szukał. To, za czym przewędrował tysiąc mil. Mógłbyś zniweczyć sprawiedliwy wyrok, Grimneb’lin. A ja przychodzę, bo chcę cię prosić… żebyś tego nie robił. Rzecz była skończona. Yagharek został osądzony i ukarany. To wszystko. Nie sądziliśmy… nie wiedzieliśmy, że on może spróbować… i znaleźć sposób… na cofnięcie sprawiedliwości. Dlatego jestem tu i proszę cię: nie pomagaj mu latać.

– Yagharek jest moim przyjacielem – powtórzył spokojnie Isaac. – Przyszedł do mnie i zatrudnił mnie. Był hojny. Kiedy sprawy… skomplikowały się, potoczyły się nie po naszej myśli… zrobiło się naprawdę niebezpiecznie, a on wykazał odwagę i pomógł nam. Stał się częścią czegoś… czegoś niezwykłego. Zawdzięczam mu… życie – dodał, spoglądając przelotnie na Lin.

– Jestem jego dłużnikiem za to, że… Był gotów zginąć, wiesz? I naprawdę mógł zginąć, ale został z nami i… nie wydaje mi się, że moglibyśmy teraz rozmawiać, gdyby nie on. – Isaac mówił cicho, szczerze i z uczuciem. „Co on zrobił?” – Co on zrobił? – zapytał wreszcie na głos, pokonany.

– Jest winien – odpowiedział cicho Kar’uchai – kradzieży wyboru drugiego stopnia z kompletnym nieposzanowaniem.

– Ale co to znaczy?! – krzyknął Isaac. – Co on naprawdę zrobił? Czym jest ta pieprzona kradzież wyboru? Dla mnie to puste słowa!

– To jedyna zbrodnia, jaką znamy, Grimneb’lin – odrzekł Kar’uchai monotonnym, chrapliwym głosem. – Ukraść wybór to pozbawić kogoś możliwości wyboru… Zapomnieć o jego konkretnej sytuacji, uczynić go abstrakcyjnym, zapomnieć o tym, że wszyscy są elementami matrycy, że wszelkie czyny mają swoje konsekwencje. Nie wolno odbierać innej istocie możliwości wyboru… Przecież sama społeczność nie jest niczym innym, jak… sposobem na zapewnienie jednostkom… nam wszystkim… możliwości wyboru. – Kar’uchai wzruszył ramionami i wskazał ręką na otoczenie. – Włodarze waszego miasta… Mówią wciąż i mówią o jednostkach i ich prawach… a w istocie miażdżą je hierarchicznym systemem… aż wreszcie pozostaje im tylko jeden wybór: między trzema odmianami nędzy. My, mieszkańcy pustyni, mamy znacznie mniej. Czasem głodujemy, czasem odczuwamy pragnienie. Ale wszelkie wybory, jakich możemy dokonać, są dla nas dostępne. Chyba że ktoś się zapomni, że nie pomyśli o realiach cudzego życia, że zachowa się tak, jakby był samotną jednostką… Kradnąc pożywienie, odbiera innym możliwość wyboru: jeść czy nie jeść? Kłamiąc, że nie widział zwierzyny, odbiera innym szansę na udane polowanie. Atakując kogoś bez powodu, odbiera mu możliwość bycia nieposiniaczonym albo życia bez strachu. Dziecko, które kradnie płaszcz najbliższej osobie, aby nocą podchodzić zwierza… – ciągnął garuda – także odbiera jej wybór noszenia lub nienoszenia płaszcza, ale czyni to z poszanowaniem, może nawet z nadmiernym poszanowaniem. Inne kradzieże wiążą się jednak zazwyczaj z nieposzanowaniem. Zabić… ale nie na wojnie czy w samoobronie, tylko… zamordować, znaczy potraktować kogoś z tak kompletnym, absolutnym nieposzanowaniem, że pozbawia się go nie tylko wyboru „żyć lub nie żyć w danym momencie”, ale wszystkich wyborów, których ofiara mogłaby dokonać, gdyby żyła… Wybór rodzi wybór. Gdyby ofiara nie straciła prawa wyboru życia lub śmierci, być może podjęłaby decyzję, że będzie polować, łapać ryby w słonym bagnie, grać w kości, wyprawiać skóry, pisać wiersze albo gotować strawę… ale ta jedna, jedyna kradzież pozbawia ją wszystkich tych możliwości wyboru. I to właśnie jest kradzież wyboru najwyższego stopnia. Prawda jednak jest taka, że wszystkie kradzieże wyboru oznaczają ograniczenie czyjejś wolności nie tylko w czasie teraźniejszym, ale i w przyszłości. To, co zrobił Yagharek, było… ohydnym, straszliwym zapomnieniem. Kradzieżą drugiego stopnia.

– Co on zrobił?! – ryknął Isaac. Lin obudziła się z gwałtownym trzepotem dłoni i nerwowymi skurczami mięśni.

Kar’uchai odpowiedział beznamiętnie.

– Sądzę, że nazwałbyś to gwałtem.

„Ach, więc sądzisz, że nazwałbym to gwałtem?” – pomyślał Isaac sarkastycznie, ale nawet ociekające sarkazmem myśli nie mogły stłumić zgrozy, która go ogarnęła.

„Nazwałbym to gwałtem”.

Nie mógł nic na to poradzić: wyobraźnia natychmiast zaczęła pracować pełną parą.

Myślał, oczywiście, o samym akcie, który w jego mniemaniu był przejawem niewiarygodnej brutalności („Czy ją bił? Czy przycisnął do ziemi? Gdzie ją dopadł? Czy przeklinała go i walczyła?”). Jednak najsilniej podziałała na niego wizja wszystkich perspektyw, wszystkich możliwości wyboru, które Yagharek ukradł nieszczęsnej istocie. Obrazy przemykały przed oczami w błyskawicznym tempie.

Wybór nieuprawiania seksu. Wybór nieodczuwania bólu. Wybór nieryzykowania ciąży. A potem… gdyby rzeczywiście zaszła w ciążę… Wybór niedokonywania aborcji? Wybór nierodzenia dziecka?

Wybór traktowania Yagharka z szacunkiem?

Isaac bezgłośnie poruszył ustami, ale to Kar’uchai przemówił:

– Ukradł mój wybór.

Minęło kilka niedorzecznie długich sekund, zanim sens tych słów dotarł do Isaaca. Wstrzymał oddech i szeroko otworzył oczy, teraz dopiero zauważając minimalne zgrubienie raczej symbolicznych piersi Kar, równie bezużytecznych jak olśniewające pióra rajskiego ptaka. Bardzo chciał coś powiedzieć, ale w zasadzie nie wiedział, co czuł. Nie było to w każdym razie nic wystarczająco jasnego, by dało się wyrazić słowami.

Wymamrotał więc tylko niezrozumiale, że współczuje i w ogóle.

– Sądziłem, że jesteś… sędzią wśród garudów, milicjantem czy kimś takim – dodał po chwili.

– Nie ma u nas takich służb – odpowiedziała bez emocji Kar’uchai.

– Yag… pieprzony gwałciciel – syknął Isaac. Samica cmoknęła językiem.

– Złodziej wyboru.

– Zgwałcił cię – warknął uczony, lecz Kar’uchai znowu cmoknęła z dezaprobatą.

– Ukradł mój wybór – powiedziała. Grimnebulin zrozumiał nagle, że garuda nie uzupełnia jego wypowiedzi, tylko koryguje ją. – Nie możesz tak po prostu tłumaczyć tej zbrodni na język waszego prawa, Grimneb’lin – dodała po chwili. Wyglądała na rozdrażnioną. Isaac próbował coś powiedzieć; potrząsnął żałośnie głową, spojrzał na Kar’uchai i znowu miał przed oczami Yagharka dopuszczającego się brutalnego gwałtu. – Nie możesz tłumaczyć, Grimneb’lin – powtórzyła istota. – Przestań. Widzę teraz w tobie… wszystkie prawa i moralne zasady twojego miasta, o których tyle czytałam. – Isaac miał wrażenie, że garuda przemawia monotonnym głosem. Nie bardzo rozumiał emocjonalne znaczenie zmian w intonacji i nagłych przerw w zdaniach. – Nie mówię, że zostałam wykorzystana czy uszkodzona, Grimneb’lin. Nie mówię, że Yagharek nadużył siły, zhańbił mnie, zepsuł albo zniewolił. Ty powiedziałbyś, że zostałam zgwałcona, ale ja tak nie mówię, to słowo nic dla mnie nie znaczy. On ukradł mój wybór i za to został… osądzony. Wyrok był ciężki… tylko jeden jest gorszy od niego… Istnieje wiele rodzajów kradzieży wyboru mniej ohydnych niż ten i bardzo niewiele straszliwszych… Są i takie, które karze się w identyczny sposób, choć w większości w niczym nie przypominają zbrodni Yagharka. Niektórych w ogóle nie uznałbyś za przestępstwo. Czyny bywają różne, ale wina jest jedna: kradzież wyboru. – Tłumaczyła Kar’uchai. – Wasi sędziowie, wasze prawa… seksualizują i sakralizują… dla nich jednostki są abstrakcyjne… nie liczy się matrycowa natura społeczeństwa… kontekst sytuacyjny odwraca ich uwagę od istoty przestępstwa… nie ogarniają jej. Nie patrz na mnie jak na ofiarę… A kiedy Yagharek wróci, proszę cię, nie zmieniaj sprawiedliwości – wyroku Yagharka – i nie zastępuj jej własną. Dopuścił się kradzieży wyboru drugiego stopnia. Został osądzony. Garudowie głosowali. Na tym koniec.

„Czyżby?” – pomyślał Isaac. „Czy to wystarczy? Czy to już wszystko?”

Kar’uchai przyglądała się jego wewnętrznej walce.

Lin przywołała Grimnebulina, klaszcząc w dłonie jak małe dziecko. Mężczyzna przyklęknął i przemówił do niej cicho. Odezwała się ciągiem absurdalnych znaków, na które odpowiedział z powagą, tak jakby prowadzili sensowną rozmowę.

Khepri uspokoiła się i przytuliła go, nerwowo zerkając zdrowym okiem na garudę.

– Uszanujesz naszą sprawiedliwość? – spytała Kar’uchai. Isaac posłał jej ukradkowe spojrzenie i znowu zajął się Lin.

Kar’uchai milczała przez długi czas. Nie doczekawszy się odpowiedzi, ponowiła pytanie. Isaac popatrzył na nią i pokręcił głową, bardziej z niepewnością niż z jawnym sprzeciwem.

– Nie wiem – mruknął. – Proszę cię…

Znowu odwrócił się do Lin, która zdążyła już zasnąć. Opadł ciężko na podłogę obok niej i potarł dłońmi skronie.

Po kolejnych kilku minutach milczenia Kar’uchai wezwała go po imieniu. Spłoszył się, jakby zapomniał już o jej obecności.

– Odejdę teraz, ale wrócę i znowu zadam ci pytanie. Proszę, nie drwij z naszej sprawiedliwości. Pozwól, żeby nasz wyrok pozostał w mocy. – Samica usunęła krzesło spod drzwi i wyszła. Jej szponiaste stopy głośno skrobały drewno starych schodów.

166
{"b":"94924","o":1}