Wpatrując się w niebo w radosnym uniesieniu, Isaac spostrzegł po chwili drugi cień, a potem jeszcze jeden. Jedna z bestii zanurkowała tuż pod opasłym i powolnym aerostatem, pikując ku burzy fal mózgowych wzbudzającej drżenie psychosfery nad całym miastem.
Niedobitki oddziału milicji wybrały dokładnie ten moment na przypuszczenie ponownego ataku. Huk pistoletów Blueday wyrwał Grimnebulina z radosnej ekstazy i uświadomił mu bliskość niebezpieczeństwa. Uczony rozejrzał się i zobaczył Yagharka, którego bicz rozwijał się jak na poły wytresowana mamba, mknąc w kierunku głowy milicjanta wyłaniającej się właśnie spod krawędzi dachu. Końcówka grubego rzemienia otoczyła szyję nieszczęśnika, a mocne szarpnięcie zderzyło jego głowę z betonową płaszczyzną. Garuda wprawnym ruchem uwolnił bicz, a na w pół uduszony funkcjonariusz z jękiem zsunął się w przepaść po mokrych dachówkach.
Isaac przygotował do strzału swój wielki, niezgrabny pistolet. Wychylił się zza krawędzi i zobaczył, że dwaj spośród milicjantów atakujących Jacka Pół-Pacierza leżeli już martwi w kałużach krwi, która mocnym strumieniem wylewała się z rozległych ran ciętych. Trzeci wycofywał się niezdarnie, zaciskając dłonie na rozoranym udzie. Pół-Pacierza i czwarty milicjant zniknęli z pola widzenia.
Nad wszystkimi niższymi poziomami dachów w najbliższej okolicy niosły się okrzyki i jęki poszkodowanych, zdezorientowanych i przerażonych funkcjonariuszy. Nieliczni, którzy pozostali na ostatniej stromiźnie, pełzli w górę, popędzani rozkazami porucznika.
– Trzeba ich zatrzymać! – zawołał Isaac. – Ćmy już nadlatują!
Istotnie, trzy bestie spływały helisami w dół, sprawnie mijając się w powietrzu i niezmiennie sterując ku epicentrum gigantycznej erupcji energii, którym był hełm wciśnięty na głowę Andreja. Pod nimi, na mokrym betonie, Tkacz tańczył w wolnym tempie do niesłyszalnej muzyki, ale jego obecność nie miała dla nich znaczenia. Dostrzegały wyłącznie drżące spazmatycznie ciało starca, źródło niewiarygodnie potężnej emanacji wręcz rozsadzającej eter nad miastem. Dążyły ku niemu ślepo, kompletnie odurzone wizją niebiańskiej uczty.
Wieże ciśnień i najwyższe budynki otoczyły je jak gościnnie wyciągnięte ręce, gdy jedna po drugiej przebiły niewidzialną linię oddzielającą zachmurzone, nocne niebo od miasta rozświetlonego blaskiem gazowych lamp.
Lecąc w dół, poczuły nagle wątłą, ledwie zauważalną falę niepokoju. Było coś dziwnego w tym cudownym smaku, który je otaczał, ale pokusa miała tak niewiarygodną moc, że pijane zachwytem ćmy, mknące ile sił na drżących z głodu skrzydłach, nie zwracały uwagi na drobne anomalie.
Uwagę Isaaca przykuło nagle głośne przekleństwo, które wyrwało się z ust Derkhan. Yagharek skoczył ku niej niemal przez całą długość dachu i w locie pewnie strzelił z bicza, posyłając na ziemię milicjanta, który atakował kobietę. Isaac instynktownie wypalił do leżącego i natychmiast usłyszał okrzyk bólu, gdy kula przeszyła mięśnie na barku opancerzonego mężczyzny.
Aerostaty wisiały już niemal nad głowami walczących. Derkhan przysiadła z dala od krawędzi dachu, gwałtownie trzepocąc powiekami, by łzy oczyściły oczy z ceglanego pyłu, którego chmurę wzbudził jeden z minimalnie niecelnych strzałów.
Na pochyłościach sąsiednich dachów pozostało już tylko pięciu milicjantów, skradających się ku górze wolno i z przesadną ostrożnością.
Na niebie pojawił się cień ostatniej bestii, nadlatującej znad południowo-wschodniej części Nowego Crobuzon. Ćma zakreśliła obszerne „S” pod torem kolejowym prowadzącym do Spit Hearth i wystrzeliła świecą w górę, korzystając z prądów wstępujących nad rozgrzanym upałem centrum miasta, po czym nawróciła ku gmachowi Dworca Perdido.
– Są już wszystkie – wyszeptał Isaac.
Naładował pistolet, w pośpiechu rozrzucając dokoła sporą porcję prochu, i znowu spojrzał w niebo. Jego oczy rozszerzyły się z wrażenia: pierwsza ćma podchodziła do lądowania, była już zaledwie sto stóp nad powierzchnią dachu, sześćdziesiąt, dwadzieścia i nagle już tylko dziesięć. Grimnebulin wpatrywał się w nią z rozdziawionymi ustami, śledząc leniwe ruchy skrzydeł, jak gdyby czas rozciągnął się w niewiarygodnie cienką i wolno płynącą strugę. Widział zaciskające się palce jakby małpich dłoni, kolczasty ogon, potężną paszczękę ze zgrzytającymi zębami, puste oczodoły z niezgrabnymi czułkami wijącymi się jak ślepe robaki, gąszcz wyrostków dziwacznego ciała, prostujących się, skręcających, bijących niespokojnie i zawijających się w setkach niewytłumaczalnych ruchów… a także skrzydła, te genialne, niebezpieczne, wiecznie zmienne skrzydła, pokryte falami oszałamiających, kolorowych plam, które pojawiały się i znikały, by ustąpić miejsca jeszcze bardziej fantastycznym wzorom.
Isaac patrzył prosto na ciało lądującej ćmy, nie zwracając najmniejszej uwagi na lusterka, które miały osłaniać jego oczy. Bestia i tak nie miała dla niego czasu. Został zignorowany.
Ćma minęła go obojętnie i tylko potężny podmuch wywołany ruchem skrzydeł zmierzwił jego włosy i szarpnął ubraniem.
Wieloręka istota wyciągnęła większość kończyn ku swej ofierze i rozwinęła olbrzymi język, nie zważając na potoki śliny spływające na ziemię w tej obscenicznej demonstracji głodu. Skoczyła i wylądowała na Andreju jak duch z nocnego koszmaru. Objęła go mackami i rękami, rozpaczliwie szukając źródła zniewalającego aromatu.
Kiedy długi jęzor gorączkowo badał otoczenie, wsuwając się i wycofując z naturalnych otworów w głowie starca, druga ćma gwałtownie obniżyła pułap lotu i zderzyła się z pierwszą, walcząc o miejsce przy ciele ofiary.
Potężne skurcze miotały Andrejem, gdy jego umysł i mięśnie usiłowały wyłowić choć odrobinę sensu z powodzi absurdalnych sygnałów, które przepływały przezeń za sprawą maszyny kryzysowej. Nurt pseudofal mózgowych Rady Konstruktów i Tkacza nieustannie rozrywał jego czaszkę.
Sama maszyna, spoczywająca na mokrym dachu, grzechotała coraz głośniej. Rozgrzewała się przy tym niebezpiecznie, a jej tłoki z coraz większym trudem utrzymywały kontrolę nad gromadzącą się w błyskawicznym tempie energią kryzysową. Krople deszczu spadające na skomplikowaną aparaturę parowały z sykiem i znikały.
Trzecia ćma obniżyła lot, podążając śladem potężnej emanacji sztucznie wykreowanego umysłu, unoszącej się nad głową Andreja. Tymczasem pierwsza bestia, zirytowana nachalnością konkurentki, mocarnym ciosem odrzuciła drugą o kilka stóp, w miejsce, z którego mogła lizać jedynie tył głowy starca.
Pierwsza wraziła jęzor w usta i gardło Andreja, by po chwili wyciągnąć go z obrzydliwym chlupnięciem i gorączkowo szukać innego wejścia. Wreszcie odnalazła niepozorną trąbkę na hełmie mężczyzny, przez którą buchał coraz silniejszy strumień fal mózgowych. Wcisnęła język w metalową tubę i głębiej, w labirynt połączeń, gdzie mogła odbierać sygnał we wszystkich jego aspektach, we wszystkich rzeczywistych i nierzeczywistych wymiarach.
Pisnęła z rozkoszy.
Jej czaszka wpadła w upojną wibrację. Wielkie porcje sztucznych fal mózgowych znikały w gardzieli bestii i niewidzialnymi strugami sączyły się z jej pyska. Palący, intensywny strumień myślowych kalorii wlewał się bez końca do opancerzonego brzucha, wielokrotnie mocniejszy od esencji, które trafiały doń na co dzień. Nie kontrolowany przepływ energii drażnił przełyk ćmy i przepełnił jej żołądek w ciągu kilku sekund.
Bestia nie potrafiła oderwać się od zdobyczy. Przyssała się do hełmu w niepowstrzymanym amoku konsumpcji. Wyczuwała niebezpieczeństwo, ale nie zważała na podszepty instynktu. Jak w transie pochłaniała strumień fal i w czynność tę angażowała się bez reszty. Odurzona, zachowywała się jak bezrozumny insekt, który uparcie obija się o pęknięty klosz latarni, by wreszcie znaleźć drogę i zginąć w płomieniach.
Olbrzymia ćma także szukała sposobu na samospalenie, nurzając się w coraz mocniejszym strumieniu energii.
Brzuch bestii zaczął puchnąć, a pokrywający go pancerz z chityny – pękać. Przemożna fala psychicznych emanacji otoczyła i przeniknęła ciało ćmy. Istota zdążyła tylko raz szarpnąć się gwałtownie, a potem jej korpus i czaszka eksplodowały z makabrycznym mlaśnięciem.
Ćma zatoczyła się i padła. Zdychając, bryzgała dokoła deszczem posoki, strzępów skóry, wnętrzności i resztek mózgu. Truchło jeszcze przez długą chwilę ociekało niestrawioną – i niestrawną – esencją pseudoumysłu. Mokre i wiotkie szczątki upadły wprost na Andreja, który nadal wił się i naprężał, miotany potężną emanacją nie swojego mózgu.
Z gardła Isaaca wyrwał się barbarzyński, nieartykułowany ryk triumfu. Los nieszczęsnego Andreja na chwilę poszedł w zapomnienie.
Derkhan i Yagharek odwrócili się jednocześnie i spojrzeli na drżące jeszcze ścierwo ćmy.
– Tak! – wrzasnęła podniecona Blueday, a garuda zawtórował jej krzykiem drapieżnego ptaka. Milicjanci uczepieni stromizny znieruchomieli na moment. Nie wiedzieli, co się stało, ale nagłe odgłosy zwycięstwa odebrały im odwagę. Druga ćma przestępowała już ponad ciałem swej siostry, maksymalnie wyciągniętym jęzorem z daleka liżąc głowę Andreja. Maszyna kryzysowa wciąż pohukiwała miarowo, a starzec, mokry od deszczu i lepki od śliny potworów, wił się w agonalnym bólu, nie wiedząc, co się z nim dzieje. Ćma pochwyciła go i rozpoczęła gorączkowe poszukiwanie źródła emanacji.
Trzecia bestia wylądowała na dachu, zaciekle młócąc powietrze wielkimi skrzydłami i rozbryzgując na wszystkie strony strugi deszczu. Zawahała się na ułamek sekundy, wyczuwając śmierć towarzyszki, ale aromat fal mózgowych Rady i Tkacza był nieodpartą pokusą. Ruszyła w stronę Andreja, mocząc nogi w rozlewających się szeroko wnętrznościach i krwi pierwszej bestii.
Druga była jednak szybsza od trzeciej. Odnalazła już tubę wylotową na szczycie hełmu i wsunęła w nią czubek pyska, łącząc się językiem jak pępowiną z gąszczem miedzianych rurek.
Ssała i przełykała, głodna i zachwycona, pijana szczęściem i rozpalona pragnieniem.
Pochłonięta żerowaniem, nie przerwała nawet wtedy, gdy niebywale stężony, eteryczny pokarm zaczął przepalać ściany jej żołądka. Wyła i wymiotowała, a metawymiarowe globulki psychicznych emanacji powracając do gardła, napotykały wciąż silny strumień wlatującego pożywienia. Wylewająca się treść żołądka i słodkie jak nektar fale bijące z hełmu Andreja zaczopowały gardziel potwora, dusząc go i rozpychając przełyk tak mocno, aż na skórze pojawiły się rozstępy i krwawiące pęknięcia.