– Zdaje się, że ktoś obserwuje to miejsce – powiedziała Derkhan. – Stoi po drugiej stronie ulicy, pod markizą sklepiku z tytoniem. Nie widziałam jego twarzy, ma na sobie zielony płaszcz.
Isaac i Yagharek mimowolnie napięli mięśnie. Garuda podszedł szybko do zabitego deskami okna i wyjrzał przez dziurę po sęku.
– Nikogo tam nie ma – stwierdził po chwili. – Mimo wszystko czułbym się bezpieczniej, gdybyśmy weszli piętro lub dwa wyżej, na wypadek niespodziewanej wizyty.
Teraz, kiedy Isaac mógł bez obawy prowadzić Andreja na muszce pistoletu, wejście po schodach nie było wielkim problemem. Ostrożnie wspięli się na wyższą kondygnację, zostawiając ślady stóp na pokrytych sadzą stopniach.
Na ostatnim piętrze otwory okienne nie miały ani szyb, ani deskowania – rozpościerał się za nimi widok na strome dachy ciągnące się aż po monolityczny gmach Dworca Perdido. Isaac i jego towarzysze czekali na zmrok. I wreszcie, kiedy na ulicach zapaliły się pomarańczowe latarnie, Yagharek stanął na okiennym parapecie i zeskoczył na omszały mur łączący porzucony budynek z dachem sąsiedniego domu. Szybko pokonał pięć stóp dzielące go od spłowiałych gąsiorów spinających połacie dachówek, ciągnące się nieprzerwanie wzdłuż linii Dexter aż po ciemny gmach Dworca Perdido, który piętrzył się na zachodzie, nakrapiany przypadkowo rozrzuconymi światłami, niczym uwiązana do ziemi konstelacja gwiazd.
Po chwili garuda był już tylko niewyraźną sylwetką na tle ciemnego nieba. Przyglądał się uważnie krajobrazowi kominów i stromizn. Nikt go nie obserwował. Yagharek odwrócił się w stronę wybitego okna i gestem nakazał towarzyszom, by ruszyli za nim.
Dla starego i schorowanego Andreja wędrówka wąskim szlakiem dachów była szczególnie uciążliwa. Nie umiał na przykład zeskakiwać pięć stóp w dół, kiedy było to konieczne. Isaac i Derkhan pomagali mu; jedno podtrzymywało go z cokolwiek makabryczną delikatnością, podczas gdy drugie mierzyło z pistoletu w jego czaszkę.
Rozwiązali mu ręce i nogi, by choć trochę ułatwić poruszanie się po dachach, ale knebel pozostał na swoim miejscu. Krzyki i jęki chorego mogłyby sprowadzić na nich kłopoty.
Andrej chwiał się i potykał, zagubiony i przerażony jak dusza na przedmieściach Piekła, wędrując pomału w stronę nieuchronnej zagłady.
Dachowy szlak, którym się poruszali, biegł równolegle do linii kolejowej Dexter. Mijały ich pociągi pędzące z rykiem w obie strony, buchające na boki kłębami pary i dymu z cząstkami sadzy. Nie zważając na nie, uparcie posuwali się w kierunku dworca.
Wkrótce krajobraz zaczął się zmieniać. Mocno nachylone dachy sięgały coraz wyżej i trzeba było wspinać się na nie lub szukać bocznych dróg: betonowych gzymsów na stojących obok wysokich domach. Od czasu do czasu wędrowcy musieli chyłkiem przemykać pod oknami i wspinać się po żelaznych drabinkach na niskie, krępe wieżyczki. Mury domów, które mieli pod sobą, drżały i pomrukiwały od wibracji pracujących w nich maszyn. Nie musieli już spoglądać w dal ku dachom Dworca Perdido, teraz wystarczyło zadrzeć głowę ku górze. Niepostrzeżenie minęli punkt, w którym skończyła się uliczna zabudowa, a zaczęły dobudówki i tarasy gigantycznego gmachu.
Tam, gdzie było to możliwe, renegaci i ich jeniec starali się unikać wspinaczki. Przemykali po gzymsach i kładkach, rozglądając się nerwowo. Isaac coraz częściej z niepokojem spoglądał w prawo, w stronę dalekiego chodnika, niewidocznego już zza kurtyny kominów i pochyłych dachów.
– Idźcie teraz ciszej i ostrożniej – szepnął. – Tutaj możemy spotkać strażników. – Na północnym wschodzie, obok łagodnej krzywizny muru widać było fragment ulicy znikającej pod sklepieniem gmachu. Isaac wyciągnął rękę w jej stronę. – Tam, przy ulicy Perdido – dodał półgłosem, zakreślając ręką płaski łuk. Nieco dalej Perdido krzyżowała się z Cephalic Way, wzdłuż której wędrowali. – Tam mamy spotkanie. Ludzie z kablem powinni już czekać. Pójdziesz, Yag?
Garuda oddalił się bez słowa w kierunku wysokiego budynku, na ścianie którego wisiała pordzewiała rura spustowa. Dla człowieka-ptaka była ona świetną drabiną, po której w okamgnieniu mógł zejść aż na poziom ulicy.
Isaac i Derkhan wolno ruszyli przed siebie, lufami pistoletów delikatnie popychając Andreja. Dotarłszy dachami do skrzyżowania ulic, usiedli znużeni, by zaczekać na znak od Yagharka.
Grimnebulin spojrzał w niebo, na którym jedynie najwyżej płynące chmury chwytały jeszcze odrobinę słonecznego światła. Potem popatrzył na zrozpaczonego Andreja, którego zakneblowaną twarz wciąż wykrzywiał błagalny grymas. Z głębi miasta dochodziły pierwsze odgłosy nocnego życia.
– Koszmary jeszcze się nie zaczęły – mruknął Isaac. Spoglądając na Derkhan, wysunął dłoń tak, jakby sprawdzał, czy pada deszcz. – Nic nie czuję. Pewnie ćmy jeszcze nie wyleciały z kryjówki.
– A może liżą rany? – zasugerowała ponuro kobieta. – Może w ogóle nie przylecą i wszystko to… – tu na ułamek sekundy przeniosła wzrok na Andreja -…może wszystko to na nic?
– Na pewno przylecą – odparł Isaac. – Obiecuję ci. – Nie chciał mówić o jakichkolwiek kłopotach; bał się nawet myśleć o tym, że sprawy mogłyby przyjąć niepomyślny obrót.
Po chwili milczenia oboje z Derkhan nagle zdali sobie sprawę, że obserwują Andreja. Starzec oddychał powoli, strzelając przekrwionymi oczami na prawo i lewo, z każdą chwilą silniej sparaliżowany strachem. „Moglibyśmy zdjąć mu ten knebel” – pomyślał Isaac. „Pewnie nie ośmieliłby się krzyczeć… ale może zacząłby mówić”.
Knebel pozostał na swoim miejscu.
Gdzieś w pobliżu rozległo się ciche skrobanie. Isaac i Derkhan spokojnie i szybko unieśli broń, ale opuścili ręce, gdy tylko nad krawędzią dachu pojawiła się pierzasta głowa Yagharka. Garuda wspiął się wyżej i ruszył w ich stronę po pochyłej płaszczyźnie. Na ramieniu trzymał gruby zwój kabla.
Isaac pomógł zataczającemu się Yagharkowi donieść ciężar na szczyt dachu.
– Przyniosłeś! – syknął z zadowoleniem. – Więc jednak czekali!
– Zaczynali się denerwować – odparł garuda. – Wyszli z kanałów ponad godzinę temu. Bali się, że zostaliśmy złapani lub zabici. To ostatni kawałek przewodu. – Yagharek rzucił zwój pod stopy ludzi. Kabel był cieńszy od tego, który tworzył zasadniczą część magistrali: miał mniej więcej cztery cale średnicy, a okrywała go dość wątła warstewka gumy. Fragment, który garuda wciągnął na górę, miał nie więcej niż sześćdziesiąt stóp długości.
Isaac przyklęknął, żeby przyjrzeć się przewodowi. Derkhan spojrzała nań z ukosa, trzymając na muszce siedzącego Andreja.
– Myślisz, że dobrze podłączyli? – spytała. – Będzie działać?
– Nie wiem – odparł z westchnieniem uczony. – I nie będę wiedział, póki nie włączę mojej aparatury, zamykając obwód – dodał, zarzucając zwój kabla na ramię. – Nie ma go aż tyle, ile chciałem dostać. Nie zbliżymy się zbytnio do centralnej części Dworca Perdido. – Isaac zacisnął zęby i rozejrzał się. „To i tak nie ma znaczenia” – pomyślał. „Wybrałem ten gmach tylko po to, żeby powiedzieć coś Radzie; żeby oddalić się od wysypiska, zanim dojdzie do… zdrady”. Jednak gdzieś w głębi duszy żałował, że nie będzie mógł uruchomić instalacji w samym sercu budowli, jak gdyby w jej olbrzymich murach drzemała tajemna, sprzyjająca mu siła.
Odwrócił się ku południowemu wschodowi, by popatrzeć na pejzaż dachów o stromych bokach i płaskich szczytach. Wyglądały jak ogromne schody, urywające się przed wielką ścianą z poplamionego wilgocią betonu. Dachy-stopnie pięły się jeszcze na dobrych czterdzieści stóp w górę. Isaac miał nadzieję, że ostatni z nich, przylegający do muru w kształcie litery L będzie płaski i pusty.
– Tam – szepnął. – Tam właśnie pójdziemy.