Członkowie kongregacji zbliżali się pojedynczo, nie przestając bić pokłonów wielkiej maszynie. Wstępowali na pagórek śmieci, między potężne, ugięte nogi olbrzyma, sięgali do skrzyni i wyciągali po kawałku papieru i garści kart perforowanych, sprawdzając po numerach, czy wzięli komplet. Następnie wycofywali się błyskawicznie i znikali gdzieś w głębi wysypiska, by wrócić do miasta.
Kult Rady Konstruktów najwyraźniej nie wymagał odprawiania pożegnalnej ceremonii.
Po kilkunastu minutach Yagharek, Isaac, Derkhan i Lemuel byli jedynymi żywymi organizmami na placu spotkań, jeśli nie liczyć bardziej martwego niż żywego człowieka z pustą głową. Konstrukty pozostały na swoich miejscach. W przeciwieństwie do trojga ludzi zachowywały absolutny spokój.
Isaac miał wrażenie, że daleko, na najwyższym wzgórzu śmieci, dostrzega sylwetkę człowieka przyglądającego się spotkaniu, sylwetkę absolutnie czarną na tle ciemnej, podbarwionej sepią panoramy miasta. Kiedy jednak wytężył wzrok, nie zobaczył nikogo. Byli sami.
Zmarszczył brwi i spojrzał na towarzyszy, po czym ruszył w stronę nędznej postaci z grubym kablem w głowie.
– Rado – powiedział. – Dlaczego zostaliśmy tu wezwani? Czego od nas chcesz? Wiesz już o ćmach, więc…
– Der Grimnebulin – przerwał mu awatar. – Z każdym dniem jestem bardziej potężny. Takiej mocy obliczeniowej jak moja jeszcze w Bas-Lag nie było, chyba że mam rywala, o którym nic nie wiem, na jednym z dalekich kontynentów. Jestem siecią ponad setki maszyn liczących. Wszystkie utrzymują ze sobą łączność, bezustannie oddają i pobierają dane. Potrafię analizować problemy z tysiąca punktów widzenia. Posługując się oczami mojego awatara, każdego dnia czytam książki, które przynoszą mi członkowie kongregacji. Przyswajam sobie informacje z dziedziny historii, religii, taumaturgii, nauk ścisłych i filozofii. Przechowuję je w bankach danych, a każdy strzęp wiedzy, który zdobywam, wzbogaca moje obliczenia.
Rozprzestrzeniłem też moje zmysły. Moje kable sięgają coraz dalej i dalej. Odbieram informacje z kamer zainstalowanych dokoła wysypiska. Przewody łączą mnie z nimi jak włókna nerwowe. Moja kongregacja rozwija mnie coraz dalej, w stronę centrum miasta, i łączy mnie z jego aparatami. Mam swoich wyznawców nawet w Parlamencie; oni nie wahają się kodować na kartach wspomnień swoich maszyn liczących i oddawać ich mnie… A jednak to miasto nie należy do mnie.
Isaac zmarszczył czoło i pokręcił głową.
– Nie ro… – zaczął.
– Moja egzystencja jest tylko dopełnieniem – przerwał mu niecierpliwie awatar. Jego głos był pozbawiony emocji, wywoływał osobliwe, upiorne wrażenie. – Powstałem na skutek pomyłki, w martwej przestrzeni, w której obywatele tego miasta pozostawiają niechciane rzeczy. Na każdy konstrukt, który jest częścią mnie, przypadają tysiące, które mną nie są. Moim pokarmem jest informacja. Moje działania są tajne. Rozwijam się drogą poznania. Liczę, więc jestem. Jeżeli miasto stanie w miejscu, istotne dla mnie zmienne zyskają wartość bliską zeru. Przepływ informacji ustanie. Nie chciałbym mieszkać w pustej aglomeracji. Wprowadziłem zmienne ilustrujące obecność ciem w mieście do mojej sieci analitycznej. Wynik jest oczywisty. Prognozy życia dla krwistych w Nowym Crobuzon są wyjątkowo złe. Pomogę wam.
Isaac spojrzał na Derkhan, Lemuela i w ukryte w cieniu oczy Yagharka, po czym ponownie wbił wzrok w drżącego awatara. Gdy przez krótką chwilę patrzył na Derkhan, odczytał z jej ust bezgłośne ostrzeżenie: „Uważaj”…
– No cóż… Jesteśmy wszyscy… cholernie wdzięczni, Rado, ale… jeśli wolno wiedzieć… Co właściwie zamierzasz zrobić?
– Obliczyłem, że zostanę najlepiej zrozumiany i wzbudzę w tobie niezachwianą wiarę, jeśli zademonstruję ci mój plan.
Para masywnych, metalowych szczypców zacisnęła się wokół przedramion Isaaca. Uczony krzyknął z zaskoczenia i strachu, próbując wyszarpnąć ręce. Trzymał go jednak największy z przemysłowych konstruktów, zaprojektowany po to, by wzmacniać rusztowania wokół rozpadających się budynków. Isaac był silnym człowiekiem, ale nie był w stanie wyrwać się na wolność.
Wezwał na pomoc towarzyszy, ale na ich drodze stanął niespiesznie inny z wielkich konstruktów. Zdezorientowani Lemuel, Derkhan i Yagharek na moment zastygli w bezruchu. A potem Lemuel rzucił się do ucieczki. Popędził w głąb jednego z kanałów wydrążonych między zwałami odpadów, zmierzając na wschód. Po chwili zniknął wszystkim z oczu.
– Pigeon, ty draniu! – ryknął za nim Isaac. Szarpiąc się daremnie w żelaznym uścisku maszyny, spostrzegł ze zdumieniem, że Yagharek wysuwa się przed Derkhan. Kaleki garuda był tak cichy i pasywny, wręcz nieobecny, że Isaac w ogóle nie liczył na jego pomoc – spodziewał się, że Yagharek może co najwyżej pójść tam, gdzie mu każą, i zrobić to, o co zostanie usilnie poproszony, ale nic ponadto.
Tymczasem garuda skakał na boki jak oszalały, próbując ominąć masywny automat i dostać się do Isaaca. Derkhan zrozumiała jego intencje i pobiegła w przeciwnym kierunku, zmuszając maszynę do dokonania wyboru. Po rekordowo krótkim namyśle konstrukt ruszył w jej stronę.
Rzuciła się do ucieczki, ale kryty stalą przewód jak drapieżny wąż wystrzelił znienacka spomiędzy śmieci i otoczył jej kostkę. Kobieta runęła na ziemię jak długa i krzyknęła z bólu.
Yagharek walczył bohatersko z chwytakami konstruktu, ale nic nie wskórał. Automat ignorował go zupełnie, czekając, aż inna maszyna zbliży się od tyłu do odważnego garudy.
– Yag, do diabła! – wrzasnął Isaac. – Wiej!
Ale było już za późno. Konstrukt, który pojawił się za Yagharkiem, również był jednym z najpotężniejszych przemysłowych modeli. Druciana siatka, którą cisnął przed siebie, była zdecydowanie zbyt mocna dla dzioba powalonego garudy.
Mężczyzna z zakrwawioną połówką głowy, półżywe przedłużenie Rady Konstruktów, odezwał się podniesionym głosem.
– Nie jesteście atakowani – zawołał. – Nie zostaniecie skrzywdzeni. Zaczynamy akcję. Wykładamy przynętę. Proszę zachować spokój.
– Odbiło wam, do wszystkich diabłów?! – krzyknął w panice Isaac. – O co wam, kurwa, chodzi?! Co robicie?!
Konstrukty zgromadzone w sercu labiryntu odpadów cofały się ku brzegom obszernego placu, sali tronowej Rady Konstruktów. Kabel, który zawinął się wokół nogi Derkhan, naprężył się i pociągnął ją po szorstkiej ziemi. Mogła walczyć jedynie krzykiem i zgrzytaniem zębami, ale musiała wstać i potykając się, pójść tam, gdzie ją prowadzono, by uniknąć zdarcia skóry do mięsa. Konstrukt trzymający Yagharka uniósł go bez wysiłku w powietrze i odszedł. Garuda rzucał się jak opętany. Kaptur zsunął się z jego ptasiej głowy, odsłaniając ciemne, pełne wściekłości oczy. Przybysz z dalekiej pustyni był jednak bezradny wobec potęgi maszyny.
Automat, który pochwycił Isaaca, pociągnął uczonego ku środkowej części placu. Awatar przez cały czas kręcił się w pobliżu.
– Spróbuj się odprężyć – powiedział trup. – To nie będzie bolało.
– Co nie będzie bolało!? – ryknął Isaac.
Z przeciwnej strony śmietniskowego amfiteatru nadchodził nieduży konstrukt, dziecinnie skocznym krokiem omijając co większe sterty odpadków. Niósł w manipulatorach dziwnie wyglądający aparat, coś w rodzaju prymitywnego hełmu z lejkiem sterczącym ku górze, połączonego z przenośną maszyną niewiadomego przeznaczenia. Konstrukt wskoczył na ramiona Grimnebulina, boleśnie wczepiając się metalowymi pazurami w ciało, i wcisnął hełm na jego głowę.
Isaac próbował walczyć i krzyczeć, ale wiedział, że nie ma szans na ucieczkę ze stalowych objęć maszyny. Wkrótce oryginalne nakrycie głowy zostało szczelnie zamknięte i umocowane, wyrywając mu przy okazji kępki włosów i kalecząc skórę.
– Jestem maszyną – rzekł nagi nieboszczyk, przeskakując ze skałki na stertę stłuczonego szkła i na korpus zniszczonej maszyny. – Wszystko, co porzuca się na tym wysypisku, jest moim ciałem. Potrafię naprawić się szybciej, niż pańskie ciało zaleczy siniaki czy złamane kości. Wszystko, co tutaj trafia, uważa się za martwe. To, co jeszcze się tu nie znalazło, przybędzie prędzej czy później. Jeśli nie zostanie przywiezione, przyniosą to moi wyznawcy, a jeśli nie będę mógł znaleźć jakiegoś elementu, zbuduję go sobie. Urządzenie, które założono ci na głowę, der Grimnebulin, nie różni się od tych, których używają jasnowidze, łącznicy i psychonauci wszelkiej maści. To transformator. Filtruje, przekierowuje i wzmacnia fale mózgowe. W tej chwili jest nastawiony na potęgowanie i rozpowszechnianie sygnału. Oczywiście dokonałem w nim pewnych ulepszeń. Jest znacznie mocniejszy niż te, których używa się w mieście. Pamiętasz, jak Tkacz ostrzegł cię, że ćma, którą wyhodowałeś, będzie na ciebie polować? Otóż jest ona osobnikiem kalekim, znacznie słabszym od swych pobratymców. Nie wyśledzi cię, jeśli ktoś jej w tym nie pomoże. – Awatar spojrzał na Isaaca. Derkhan wykrzykiwała coś w tle, ale uczony nie słuchał jej, wpatrzony głęboko w oczy mężczyzny. – Zaraz się przekonasz, jak działa mój transformator – powiedział trup. – Spróbujemy pomóc tej niedorozwiniętej ćmie.
Isaac nie słyszał teraz nawet własnych krzyków oburzenia i strachu. Konstrukt poruszył manipulatorem, włączając maszynę. Hełm zaczął wibrować i buczeć tak głośno i intensywnie, że uczony poczuł ból w uszach.
Fale będące mentalnym portretem Isaaca Dana der Grimnebulina poszybowały w nocne niebo. Wmieszały się w opary maligny zatykające pory śpiącego miasta i przeszyły na wylot atmosferę.
Z nosa Isaaca popłynęła strużka krwi. Ból głowy stawał się coraz silniejszy.
*
Tysiąc stóp ponad dachami dzielnicy Ludmead zebrał się oddział pięciu par łapowżerców. Lewi koncentrowali się teraz na jednym zadaniu: badali psychiczny ślad ciem.
…jeden szybki atak, zanim wzbudzimy podejrzenia… zachęcał jeden z nich.
…zalecam ostrożność… napominał drugi …śledźmy uważnie i podążajmy za tropem do gniazda…
Kłócili się krótko i bezgłośnie. Pięciu prawych łapowżerców rozkazało ciałom swych żywicieli zawisnąć nieruchomo, by ułatwić zadanie pięciu przedstawicielom kasty szlachetnych. Milczeli z szacunkiem, podczas gdy lewi toczyli debatę.