Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ludzie pracujący z pokonanymi obcymi spoglądali na nich z mieszanymi uczuciami.

Tłuste sterowce patrolowały niebo nad miastem, budząc niepokój.

Wyczerpany brakiem snu operator dźwigu w rafinerii Bleckly w Gross Coil doznał halucynacji, dokładnie takiej samej jak koszmar, który dręczył go poprzedniej nocy. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz na tyle potężny, że bezwolne dłonie wprawiły w ruch nieodpowiednie dźwignie. Ogromna, parowa maszyna zaczęła pozbywać się swego ładunku – roztopionego żelaza – o sekundę za wcześnie. Rozgrzany do białości płyn przelał się ponad brzegiem czekającego naczynia i potworną kaskadą spłynął na stojących opodal robotników. Zginęli, cierpiąc niewysłowione męki, niczym ofiary oblężniczej machiny.

W Spatters, na szczycie olbrzymich, prawie pustych obelisków z betonu, garudowie palili w nocy wielkie ogniska. Tłukli w gongi i rondle, wykrzykując obsceniczne piosenki i strumienie obelg. Ich przywódca, Charlie, powiedział im, że w ten sposób mogą odpędzić od swych wież złe duchy – latające potwory, demony, które przybyły do miasta, by wysysać umysły żywych istot.

W zazwyczaj gwarnych kawiarniach na Polach Salacusa wyczuwało się przygnębienie. Planowano otwarcie wystawy zatytułowanej „Depesza z ponurego miasta”. Miał to być pokaz malarstwa, rzeźby i muzyki inspirowanych bagnem posępnych koszmarów, w którym od wielu nocy nurzało się Nowe Crobuzon.

W powietrzu można było wyczuć strach, irracjonalną obawę przed wymienianiem niektórych imion. Nikt nie mówił na przykład: „Lin i Isaac, którzy zniknęli”, bo mówienie o nich równałoby się przyznaniu, że dzieje się coś złego, że być może nie są po prostu zajęci, a w ich przymusowej nieobecności jest coś złowrogiego.

Koszmary rwały cienką membranę snu. Rozlewały się i za dnia, nękając królestwo słońca, urywając rozmowy, ściskając gardła i kradnąc ludziom przyjaciół.

*

Isaac ocknął się, czując ból pamięci. Przywoływał w duchu sceny ucieczki i wydarzenia ostatniej nocy, nerwowo poruszając gałkami pod zaciśniętymi powiekami.

Wreszcie wstrzymał oddech.

Wspomnienia przychodziły niepewnie, układając się w ciąg niemożliwych obrazów. Włókna jedwabiu grube jak przędza życia. Stworzenia pełzające po sieci krzyżujących się drutów. A poza pięknym, wielobarwnym gobelinem, potężna i ponadczasowa, nieskończona masa pustki…

Przerażony otworzył oczy.

Pajęczyna zniknęła.

Rozejrzał się ostrożnie. Znajdował się w grocie zbudowanej z cegieł, ciemnej, chłodnej i wilgotnej.

– Obudziłeś się wreszcie? – rozległ się głos Derkhan.

Isaac z wysiłkiem uniósł się na łokciach i jęknął. Niemal całe ciało bolało go na kilka sposobów. Czuł się poobijany i pokaleczony. Derkhan siedziała w pobliżu, na ceglanej półce, i uśmiechała się niewesoło.

– Derkhan? – wymamrotał Grimnebulin. Po chwili oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. – Co ty masz na sobie?

W mętnym świetle niemiłosiernie dymiącej lampki oliwnej Isaac spostrzegł, że Derkhan ubrana jest w bufiasty szlafrok z jasnoróżowego materiału, ozdobiony haftowanymi kwiatami. Kobieta pokręciła głową.

– Sama nie wiem – odpowiedziała z goryczą. – Pamiętam tylko, że jeden z milicjantów strzelił do mnie z żądła, a potem ocknęłam się tu, w kolektorze ściekowym, ubrana tak, jak widzisz. A to jeszcze nie wszystko…

– Głos Derkhan zadrżał nieznacznie. Odchyliła włosy, by odsłonić skroń. Isaac zobaczył ogromny strup, spod którego wciąż jeszcze sączyła się krew.

– Moje ucho… zniknęło. – Kobieta opuściła drżącą rękę. – Lemuel twierdzi, że to… Tkacz nas tu przyniósł. A w ogóle to… lepiej popatrz na siebie.

Isaac potarł czoło i usiadł, próbując otrząsnąć się z mgły, która spowijała jego umysł.

– Co takiego? – spytał. – Gdzie jesteśmy? W ściekach…? Gdzie Lemuel? Gdzie Yagharek? I… – „Lublamai” dodał już w myślach, bo w tej samej chwili przypomniały mu się słowa Vermishanka i ze zgrozą zdał sobie sprawę, że proces, któremu uległ umysł Lublamaia, jest nieodwracalny.

Głos uwiązł mu w krtani.

Teraz dopiero usłyszał echo własnych słów i uświadomił sobie, że mamrocze histerycznie. Wziął głęboki wdech i zmusił się do zachowania spokoju.

Rozejrzał się nieco przytomniej, analizując sytuację.

Siedzieli z Derkhan we wnęce szerokości dwóch stóp, wpuszczonej w ścianę salki z cegieł, bez okien i drzwi. Pomieszczenie miało kształt kwadratu o bokach długości mniej więcej dziesięciu stóp. W marnym świetle przeciwległa ściana była ledwie widoczna. Sklepienie znajdowało się nie wyżej niż pięć stóp nad głową Isaaca. Każdą z czterech ścian przebijał tunel o średnicy nie przekraczającej czterech stóp.

Podłoga tonęła w brudnej wodzie, której głębokości nie sposób było określić. Wydawało się, że ciemna ciecz wylewa się z dwóch bocznych tuneli, a nadmiar spływa wolno dwoma innymi.

Ściany były śliskie od organicznego mułu i pleśni. Powietrze cuchnęło zgnilizną i gównem.

Isaac zniżył głowę i natychmiast zmarszczył brwi, ze zdumieniem przyglądając się sobie: był ubrany w ciemny, nienagannie skrojony garnitur i krawat, z których byłby dumny nawet bywalec eleganckich sal Parlamentu. Obok spostrzegł swą starą torbę podróżną.

Przypomniał sobie nagle wydarzenia poprzedniego dnia: potworny ból i strumień krwi. Niepewnie uniósł dłoń i dotknął palcami głowy. Gwałtownie, z jękiem wypuścił powietrze z płuc: lewego ucha nie było.

Ostrożnie macał okaleczoną tkankę. Spodziewał się wyczuć pod palcami mokre, rozdarte ciało lub strup, ale w przeciwieństwie do Derkhan miał szczęście; dotknął dobrze wygojonej blizny spinającej skórę. Nie czuł bólu. Ciało wyglądało tak, jakby rana została zaleczona przed wielu laty. Isaac słyszał nieźle, choć spodziewał się, że może mieć kłopoty z precyzyjnym określaniem kierunku, z którego napływają dźwięki.

Derkhan obserwowała go, kręcąc głową.

– Tkacz zatroszczył się o twoją ranę. O Lemuela też… tylko o mnie jakoś nie… – odezwała się ponurym głosem. – Całe szczęście – dodała po chwili – że powstrzymał chociaż krwawienie z dziur po tych przeklętych rzutkach. – Przez chwilę przyglądała się Isaacowi bez słowa. – Zatem Lemuel nie oszalał, nie śnił i nie kłamał – stwierdziła cicho. – Naprawdę chcecie mi wmówić, że Tkacz pojawił się specjalnie po to, żeby nas ocalić?

Grimnebulin z namysłem skinął głową.

– Nie wiem dlaczego… nie mam najbledszego pojęcia dlaczego… ale to prawda. O ile pamiętam, z zewnątrz, z ulicy, dobiegał głos Rudguttera, który krzyczał coś do Tkacza. Mam wrażenie, że nie był kompletnie zaskoczony jego obecnością… Próbował go przekupić, jak sądzę. Niewykluczone, że ten przeklęty głupiec próbował wcześniej zawrzeć z nim jakiś układ… Gdzie są pozostali?

Isaac rozejrzał się i doszedł do wniosku, że w niszy, którą zajmowali z Derkhan, nikt nie mógł się ukryć, za to po przeciwnej stronie komory dostrzegł podobny otwór, tyle że zupełnie ciemny.

– Wszyscy obudziliśmy się tutaj – odpowiedziała Derkhan. – Wszyscy, z wyjątkiem Lemuela, mieliśmy na sobie te dziwaczne stroje. Yagharek był… – Kobieta ze zdziwieniem pokręciła głową i skrzywiła się, odruchowo dotykając świeżej rany na skroni. – Yagharek był ubrany w przyciasną, dziewczęcą sukienkę. Dookoła paliły się lampki. Lemuel i Yagharek opowiedzieli mi, co się stało… garuda zachowywał się dziwnie i mówił… mówił o jakiejś sieci – wyjaśniła, potrząsając głową.

– To zrozumiałe – oznajmił Isaac z ciężkim westchnieniem. Przez chwilę zbierał myśli, rozstrojone wspomnieniem zdumiewających rzeczy, które się wydarzyły. – Byłaś nieprzytomna, kiedy Tkacz nas zabierał. Nie mogłaś zobaczyć tego, co my widzieliśmy… Tego miejsca, które odwiedziliśmy.

Derkhan zmarszczyła czoło, a w jej oczach zalśniły łzy.

– Cholerne… cholerne ucho tak strasznie mnie boli, Zaac – zaszlochała. Isaac niezgrabnym gestem pogładził jej ramię. Nie przestawał, póki nie pozbierała się na tyle, by kontynuować opowieść. – Byłeś nieprzytomny, więc Lemuel poszedł, zabierając ze sobą Yagharka.

– Co?! – wykrzyknął Isaac, ale Derkhan uspokoiła go ruchem dłoni.

– Znasz go przecież i wiesz, czym się zajmuje. Okazało się, że całkiem nieźle orientuje się w systemie kanałów pod miastem. Twierdzi, że są świetną kryjówką. Wybrał się więc na rekonesans, a kiedy wrócił, wiedział już, gdzie jesteśmy.

– No i gdzie jesteśmy?

– W Murkside. Potem znowu chciał gdzieś iść, a Yagharek uparł się, że pójdzie z nim. Obiecali, że wrócą za trzy godziny. Poszli po jedzenie, ubrania i informacje. Nie ma ich mniej więcej od godziny.

– Do diabła, chodźmy więc i poszukajmy ich… – zaproponował Isaac. Derkhan spojrzała na niego z ukosa.

– Nie bądź idiotą, Zaac – powiedziała znużonym głosem. – Tylko tego nam brakuje, żebyśmy się pogubili w tym labiryncie. Lemuel zna kanały… i wie, że są niebezpieczne. Kazał nam siedzieć tutaj i uważać. W ściekach żyją ghule, trowy i bogowie wiedzą co jeszcze… To dlatego zostałam przy tobie. Musimy zaczekać. Poza tym podejrzewam, że jesteś teraz najbardziej poszukiwaną osobą w całym Nowym Crobuzon. Lemuel jest doświadczonym przestępcą: wie, co trzeba robić, żeby pozostać niezauważonym. Wychodząc na powierzchnię, nie ryzykuje tak bardzo jak ty.

– A Yag? – żachnął się Isaac.

– Lemuel oddał mu swój płaszcz. Z kapturem na głowie i resztkami sukienki zawiniętymi wokół pazurów na stopach garuda wygląda jak trochę zdziwaczały starzec. Nie martw się, Zaac. Niedługo wrócą. Uwierz mi, musimy na nich zaczekać. Trzeba coś zaplanować, pomyśleć… I masz mnie słuchać. – Isaac uniósł głowę, słysząc w jej głosie głęboki smutek. – Zaac, po co on nas tu zabrał? – spytała, krzywiąc się z bólu. – Dlaczego nas zranił i tak dziwacznie poprzebierał…? Dlaczego mnie nie uleczył…? – dodała, gniewnym ruchem ocierając łzy.

– Derkhan – szepnął łagodnie Isaac – w żaden sposób nie mogłem tego przewidzieć…

– Popatrz na to – przerwała mu, pociągając nosem. Wręczyła mu zgnieciony i śmierdzący wycinek z gazety. Marszcząc nos, Grimnebulin powoli rozwinął nasiąknięty brudną wodą świstek.

100
{"b":"94924","o":1}