Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Marise nie czuła żadnych oporów, gdy wówczas kłamała. Ale, ostatecznie, wyświadczyła tym Mireille przysługę. Jej kłamstwo osłaniało je obie niczym broń zbyt straszliwa, by rzeczywiście wykorzystać ją w walce. Niemniej czas zaczynał być coraz cenniejszy dla nich obu. Dla Marise – ponieważ wygasała jej dzierżawa. Dla Mireille – z powodu choroby i zaawansowanego wieku. Stara kobieta chciała, by Marise została zmuszona do opuszczenia farmy, bo to skazywałoby ją na łaskę i niełaskę Mireille. Marise była tylko ciekawa, czy stara kobieta wciąż jeszcze posunęłaby się do spełnienia swojej dawnej groźby. Być może teraz już nie. Myśl o utracie Rosy swego czasu zamykała usta im obu. Ale teraz… Marise zastanawiała się, jak wiele Rosa znaczy jeszcze dla Mireille.

Rozmyślała o tym, co obie wciąż mają do stracenia.

60

Jaya obudził śpiew ptaków. Gdy tylko otwarł oczy, usłyszał, że Rosa urzęduje na górze i zobaczył bladożółte światło słońca wpadające przez szparę w okiennicy. Na krótką, ulotną chwilę ogarnęło go poczucie całkowitego szczęścia. Ale już za moment uderzyła go świadomość śmierci Joego i poczuł straszny przypływ smutku, który zawsze chwytał go całkiem niespodziewanie, i którego nigdy nie potrafił przezwyciężyć. Co dnia budził się z nadzieją, że tym razem poczuje się inaczej, jednak co dzień wszystko wyglądało tak samo.

Na wpół ubrany wygrzebał się z łóżka i wstawił czajnik na gaz. Lodowatą wodą z kranu opłukał twarz. Zaparzył kawę i zaczął pić niemal wrzącą, tak że parzyła mu usta. Słyszał, że na górze Rosa zaczęła nalewać wodę do wanny. Wyjął z lodówki mleko i coś do jedzenia. Przygotował miseczkę cafe au lait, obok położył trzy kostki cukru zawinięte w pergamin. Ukroił kawał melona. Zalał mlekiem muesli. Rosa odznaczała się dobrym apetytem.

– Rosa! Śniadanie!

Jego głos zabrzmiał chropawo. Nagle spostrzegł, że na stole stoi talerzyk z kilkoma niedopałkami, chociaż Jay nie pamiętał, by kupował jakiekolwiek papierosy czy palił je poprzedniego wieczoru. Przez moment poczuł ukłucie czegoś, co można by określić ślepą nadzieją. Jednak żaden z petów nie był pozostałością po playersie.

W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Popotte, zamajaczyło mu niejasno w głowie – pewnie przyniosła jakiś kolejny rachunek albo pełną zniecierpliwienia notkę od Nicka, z zapytaniem, czemu do tej pory nie odesłał podpisanego kontraktu. Jay pociągnął kolejny łyk kawy, która smakowała tak, jakby zwietrzała już dawno temu, po czym ruszył w stronę drzwi.

Ktoś stał na progu. Jay dostrzegł nienagannie eleganckie szare spodnie, kaszmirowy sweter, mokasyny od Tod’sa, płaszcz burberry i czerwoną aktówkę Louis Vuittona.

– Kerry?

Przez sekundę ujrzał siebie samego jej oczami: bosy, nieogolony, o znękanej twarzy. Ona jednak posłała mu najbardziej promienny ze swoich uśmiechów.

– Jay, biedactwo. Wyglądasz na dramatycznie zaniedbanego. Mogę wejść?

Jay się zawahał. Kerry była przesadnie przymilna, a on nigdy nie ufał jej przymilności. Zbyt często stanowiła wstęp do wojny.

– Tak. Oczywiście. OK.

– Cóż za cudowne miejsce. – Nie miał wątpliwości, że mimo słodkiego tonu w tym momencie pożerała ją zawiść. – A jakiż cudowny kredens na przyprawy. Doprawdy zachwycający. I do tego ta komódka.

Elegancko kręciła się po pokoju, szukając jakiegoś niezagraconego miejsca, by usiąść. Jay zrzucił z jednego z krzeseł brudne ubrania i skinął jej głową.

– Wybacz ten bałagan – zaczął i w tym samym momencie, nieco po niewczasie, zdał sobie sprawę, że jego przepraszający ton dał jej niespodziewanie nad nim przewagę. Posłała mu swój patentowany uśmiech Kerry O’Neill i usiadła, zakładając nogę na nogę. Teraz swoim wyglądem przypominała nadzwyczaj pięknego syjamskiego kota. Jay nie miał pojęcia, co jej chodzi po głowie. Nagle zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie umiał się w tym zorientować. Może w gruncie rzeczy jej uśmiech był jak najbardziej szczery? Kto wie?

– Jak mnie znalazłaś? – Bardzo się w tym momencie starał, by z jego głosu zniknęła wszelka nuta defensywności. – Bo ja osobiście w żaden sposób nie starałem się rozgłaszać wszem wobec, gdzie przebywam.

– A jak sądzisz? Nicky mi w końcu powiedział. – Posłala mu kolejny uśmiech. – Oczywiście, musiałam go bardzo długo i dobitnie do tego przekonywać. Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo wszyscy martwiliśmy się o ciebie? Żeby zniknąć w podobny sposób! Trzymać zamiar napisania kolejnej powieści w takiej tajemnicy!

Spojrzała na niego zalotnie, kładąc mu dłoń na ramieniu. W tym momencie Jay zauważył, że ma oczy innego koloru – były niebieskie, a nie zielone. A więc Joe miał świętą rację, gdy mówił o tych szkłach kontaktowych.

Wzruszył ramionami, czując, że zachowuje się bez klasy.

– Oczywiście, ja to świetnie rozumiem. – Jej dłoń po wędrowała teraz w stronę jego włosów, by odgarnąć z czoła opadające kosmyki. Jay nagle przypomniał sobie, że Kerry była najbardziej niebezpieczna w momentach, gdy próbowała mu matkować. – Wyglądasz jednak na całkowi cie wyczerpanego. Jakim cudem doprowadziłeś się do podobnego stanu? Zbyt wiele bezsennych nocy?

Jay szorstkim ruchem odsunął jej dłoń.

– Czytałem twój artykuł – oznajmił. Kerry wzruszyła ramionami.

– Tak. Ostatnio napisałam parę kawałków do niedzielnych dodatków literackich. W końcu doszłam do wniosku, że „Forum!” stało się zbyt wygodną przystanią dla wszelkich towarzystw wzajemnej adoracji. Nie sądzisz? Czyż nie stało się nie dość twórcze?

– W czym naprawdę rzecz? Czyżby nie zaoferowali ci prowadzenia innego programu?

Kerry uniosła brwi.

– Kochanie, nauczyłeś się tu sarkazmu – zauważyła. – Myślę, że tobie i twoim tekstom bardzo to pomoże. Ale widzisz, tak się składa, że Kanał 5 zaproponował mi opracowanie wspaniałej, nowej serii. – Rzuciła okiem na muesli, kawę i owoce rozłożone na stole. – Czy mogę się poczęstować? Po prostu umieram z głodu.

Jay przyglądał się, jak wlewała sobie cafe au lait do miseczki, po czym rzuciła okiem na filiżankę w jego dłoni.

– Ty rzeczywiście przejąłeś już całkowicie miejscowe zwyczaje. To znaczy podajesz miseczki do kawy i serwujesz gauloise’y na śniadanie. Czyżbyś spodziewał się gości? A może nie powinnam pytać?

– Opiekuję się dzieckiem sąsiadki – odparł Jay, starając się za wszelką cenę zdusić w głosie ton usprawiedliwienia. – To potrwa tylko kilka dni. Póki woda nie opadnie.

Kerry rozpromieniła się w uśmiechu.

– Jakież to urocze. Jestem pewna, że nawet wiem, czy im dzieckiem się tak opiekujesz. Po przeczytaniu twojego maszynopisu…

– Czytałaś go?

No, dobra. A więc mógł podarować sobie udawanie, że nie przyjmuje postawy obronnej. Ostatecznie musiałaby być ślepa, by nie zauważyć, że ręka drgnęła mu tak gwałtownie, iż gorąca kawa polała się na podłogę. Kerry znowu się uśmiechnęła.

– Rzuciłam okiem. Ten naiwny styl narracji brzmi nad zwyczaj świeżo. Poza tym jest bardzo na czasie. Do tego tak niezwykle oddałeś atmosferę tego miejsca – po prostu poczułam, że muszę obejrzeć to wszystko na własne oczy. A gdy do tego zrozumiałam, jak cudownie twoja książka może się sprząc z moim nowym programem…

Jay potrząsnął głową. Miał wrażenie, że nagle zaczęło mu w niej boleśnie szumieć, i że zapewne dlatego z wywodu Kerry umknął mu jakiś istotny element.

– O co ci właściwie chodzi?

Kerry spojrzała na niego z udawanym zniecierpliwieniem.

– Właśnie miałam ci to powiedzieć. O program dla Kanału 5, oczywiście – rzuciła. – „Lądy obiecane”. O Brytyjczykach, którzy zdecydowali się na zamieszkanie za granicą. Takie publicystycznokrajoznawcze kawałki. Więc gdy Nick napomknął o tym cudownym miejscu – i o tym wszystkim, co dotyczy twojej nowej książki – pomyślałam, że to nadzwyczajne zrządzenie losu, czy coś w tym rodzaju.

– Zaraz, zaraz. – Jay stanowczym ruchem odstawił filiżankę. – Chyba nie zamierzasz wciągać mnie w te swoje machinacje?

70
{"b":"122921","o":1}