Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ależ oczywiście, że tak – odparta Kerry zniecierpli wionym głosem. – To wprost wymarzone miejsce na początek serii. Już zresztą rozmawiałam z kilkoma okolicznymi mieszkańcami i wszyscy wydają się zachwyceni pomysłem. No i ty, jako bohater, jesteś wprost idealny. Słuchaj, pomyśl tylko, jaką zapewni ci to reklamę. Więc gdy ukaże się twoja książka…

Jay stanowczo pokręcił głową.

– Nie. Mnie to nie interesuje. Posłuchaj, Kerry, rozumiem, że chcesz mi pomóc, ale rozgłos i reklama to ostatnie rzeczy, których bym sobie teraz życzył. Przyjechałem tutaj, by się cieszyć samotnością i anonimowością.

– Samotnością?! – rzuciła Kerry ironicznie. Jay spostrzegł, że poza jego ramieniem wbija wzrok w drzwi kuchni. Odwrócił się i ujrzał tam Rosę stojącą w swojej czerwonej piżamie, z oczami płonącymi ciekawością, z ciasno skręconymi lokami sterczącymi we wszystkich możli wych kierunkach.

– Salut! – przywitała się Rosa radośnie. – C’est qui, cette dame? C’est une Anglaise?

Kerry rozciągnęła usta w jeszcze szerszym uśmiechu.

– Ty zapewne jesteś Rosa – powiedziała. – Bardzo wiele o tobie słyszałam. I wiesz co, skarbie, nie wiedzieć czemu odniosłam wrażenie, że ty w ogóle nic nie słyszysz.

– Kerry. – Głos Jaya zabrzmiał gniewnie i niepewnie zarazem. – Porozmawiamy później, dobrze? Teraz nie jest na to najlepsza chwila. OK?

Kerry leniwie popijała kawę.

– Ze mną doprawdy możesz podarować sobie podobne ceregiele – oznajmiła. – Jakaż urocza dziewczynka. Jestem pewna, że podobna do matki. Oczywiście, mam wrażenie, że świetnie je już obie poznałam. Jakżeż to uroczo z twojej strony, że wzorowałeś wszystkie postaci na ludziach z krwi i kości. W ten sposób stworzyłeś coś na kształt powieści z kluczem. Jestem pewna, że uda mi się to wspaniale uwypuklić w moim programie. Jay spojrzał na nią stanowczo.

– Kerry, ja nie zamierzam brać udziału w żadnym programie.

– Och, jestem pewna, że zmienisz zdanie, gdy tylko się nad tym porządnie zastanowisz.

– Nie sądzę. Kerry uniosła brwi.

– A czemu nie? Przecież to doskonały pomysł. A do te go mógłby ci pomóc w odbudowaniu kariery.

– Tak jak i tobie – rzucił sucho.

– Być może. Ale co w tym złego? Ostatecznie po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłam – po tej ciężkiej pracy, jaką w ciebie wpakowałam – chyba jesteś mi coś winien, prawda? A może, gdy się już wszystko ułoży, zabiorę się za pisanie twojej biografii i przedstawię w niej moje osobi ste impresje na temat Jaya Mackintosha. Słuchaj, przecież wciąż jeszcze mogłabym bardzo ci pomóc w osiągnięciu sukcesu, gdybyś mi tylko na to pozwolił.

– Winien? Tobie?!

Kiedyś słysząc podobne słowa, wpadłby w gniew. Może nawet odezwałoby się w nim poczucie winy. Teraz jednak tylko ogarnął go pusty śmiech.

– Zbyt często już zgrywałaś tę kartę, Kerry. To na mnie przestało działać. Szantaż emocjonalny nie stanowi do brej podstawy dla związku. Nigdy nie stanowił.

– Och, proszę. – Już w tej chwili Kerry kontrolowała się jedynie najwyższym wysiłkiem woli. – A co ty możesz o tym wiedzieć? Jedyny związek, który miał dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, był związkiem z jakimś starym łgarzem, który nieźle namącił ci w głowie, a potem porzucił jak śmiecia, gdy tak mu było wygodnie. Zawsze słyszałam tylko: „Joe to, Joe tamto”. Może teraz, kiedy już umarł, wreszcie dorośniesz na tyle, by zrozumieć, że to nie magia, a pieniądze rządzą światem. Jay się uśmiechnął.

– Mam wrażenie, że chciałaś być zgryźliwa – powie dział miękkim głosem. – Ale nieważne. Jak słusznie za uważyłaś, Joe nie żyje. To wszystko nie ma już teraz z nim nic wspólnego. Może miało na początku, gdy tylko tu przyjechałem. Może rzeczywiście usiłowałem odtworzyć przeszłość. W pewnym sensie stać się drugim Joe. Ale już nie teraz.

Rzuciła mu uważne spojrzenie.

– Zmieniłeś się.

– Być może.

– Z początku sądziłam, że to wpływ tego miejsca – ciągnęła. – Tej żałosnej, małej wiochy z jednym przystan kiem autobusowym i drewnianymi, walącymi się domka mi nad rzeką. Zauroczenie podobnym miejscem byłoby bardzo w twoim stylu. Kolejne Pog Hill. Ale to nie w tym rzecz, prawda?

Potrząsnął głową.

– Nie, niezupełnie w tym.

– A więc jest jeszcze gorzej, niż myślałam. I do tego to takie oczywiste – wybuchnęła krótkim, łamiącym się śmiechem. – Ale właśnie czegoś podobnego należałoby się po tobie spodziewać. Znalazłeś tu swoją muzę, tak? Tutaj, pomiędzy stadami śmiesznych kóz, wśród tych małych, ra chitycznych winnic. Jakże to cudownie gauche. Jak bardzo w twoim pieprzonym stylu.

Jay spojrzał na nią twardo.

– Co masz na myśli?

Wzruszyła ramionami. Udało jej przybrać minę rozbawioną i zjadliwą jednocześnie.

– Dobrze cię znam, Jay. Jesteś najbardziej samolubną osobą, jaką zdarzyło mi się spotkać w życiu. Nigdy nie chciało ci się dla nikogo wysilać. Dlaczego więc opiekujesz się jej dzieckiem? Dla każdego stało się już jasne, że to nie w tym miejscu tak się zakochałeś. – Wydała z siebie nerwowy chichot. – Wiedziałam, że pewnego dnia coś podobnego się wydarzy – oświadczyła. – Ktoś zdoła skrzesać tę szczególną iskrę. W pewnym momencie nawet myślałam, że to będę ja. Bóg jeden wie, jak wiele dla ciebie zrobiłam. Zasłużyłam sobie na to. A ona? Co ona takiego dla ciebie zrobiła? Czy ma chociaż jakiekolwiek pojęcie o twojej pracy? Czy ją to w ogóle interesuje?!

Jay nalał sobie jeszcze jedną filiżankę kawy i zapalił papierosa.

– Nie. Nie sądzę, by ją to interesowało. Interesuje ją jej ziemia. Winnica. Córka. Rzeczywiste wartości. – Uśmiechnął się na tę myśl.

– Nawet się nie obejrzysz, jak cię to znuży – zawyrokowała Kerry pogardliwym tonem. – Ty nigdy nie należałeś do tych, którzy przyjmują realia życia do wiadomości. I jeszcze do tej pory nie natknąłeś się na taki problem, od którego nie udałoby ci się uciec. Tylko poczekaj, aż rzeczywistość stanie się dla ciebie zbyt rzeczywista. Będziesz zwiewał najszybciej, jak się da.

– Nie tym razem – odparł Jay beznamiętnym głosem. – Nie tym razem.

– Pożyjemy, zobaczymy – chłodno skwitowała Kerry. – Tylko poczekajmy. Porozmawiamy po wyemitowaniu „Lądów obiecanych”.

Gdy tylko Kerry sobie poszła, Jay wsiadł do samochodu i pojechał do Lansquenet. Zostawił Rosę w domu z surowym przykazaniem, by w żadnym razie nie ruszała się z domu. Sam zamierzał dać upust swojej wściekłości w rozmowie z Nickiem Horneli. Jednak Nick okazał się o wiele mniej wyrozumiały, niż Jay oczekiwał.

– Uznałem, że to będzie doskonała promocja dla twojej książki – rzucił słodkim głosem. – Ostatecznie, Jay, rzadko się zdarza, by w tym interesie otrzymać drugą szansę, i muszę przyznać, że spodziewałem się po tobie o wiele entuzjastyczniejszego podejścia do tego pomysłu.

– Ach, tak. – Nie to spodziewał się usłyszeć, więc przez moment poczuł się całkiem zbity z tropu. Zastanawiał się, co dokładnie mogła Nickowi naopowiadać Kerry.

– Poza tym nie chciałbym cię poganiać, ale muszę ci przypomnieć, że wciąż czekam na podpisany kontrakt i ostatnią partię maszynopisu. Wydawca zaczyna się powoli wściekać, bo nie ma pojęcia, kiedy wreszcie raczysz skończyć. Gdybym chociaż mógł dostać ogólny szkic zakończenia…

– Nie – Jay usłyszał napięcie we własnym głosie. – Nie pozwolę się naciskać, Nick.

Nagle i niespodziewanie Nick przybrał przerażająco obojętny ton:

– Nie zapominaj, Jay, że w obecnych czasach jesteś nikomu nieznanym facetem. Oczywiście, owianym pewną legendą. To dobrze. Ale masz też określoną reputację.

– Jaką reputację?

– Nie sądzę, by na tym etapie twojej pracy podobna rozmowa była dla ciebie konstruktywna…

– Jaką pieprzoną reputację?

Jay niemal usłyszał, jak Nick wzrusza ramionami.

– OK. Stanowisz pewne ryzyko, Jay. Masz mnóstwo wspaniałych pomysłów, ale od lat nie stworzyłeś niczego wartościowego. Jesteś chimeryczny. Nie dotrzymujesz ter minów. Zawsze spóźniasz się na spotkania. Zachowujesz się jak jakaś cholerna primadonna, żyjąca wspomnieniami sukcesu sprzed dziesięciu lat, nie rozumiejąca, że w tym interesie nie można wypinać się na promocję i reklamę.

71
{"b":"122921","o":1}