Piętnastego września Marise zmuszona była podjąć kolejną decyzję. Do tej pory Rosa spała wraz z Clopette w swoim małym pokoiku na poddaszu. Jednak teraz, gdy zabrakło elektryczności i w zasadzie suchego drewna, nie było już wyboru. Dziecko musiało zostać wyekspediowane z domu.
Ostatnim razem gdy wylała Tannes, Rosę zaatakowała infekcja, która wywołała obustronną głuchotę. Dziewczynka miała wówczas trzy lata, a Marise nie miała jej dokąd wysłać. Spały razem w pokoiku na poddaszu przez całą zimę, gdy o szyby walił deszcz, a z kominka unosił się głównie czarny dym. W obu uszach Rosy powstały ropnie, płakała więc całymi nocami. Nic, nawet penicylina, nie przynosiło jej ulgi. Nigdy więcej czegoś podobnego, powiedziała sobie teraz Marise. Tym razem dziecko musi zniknąć z domu do czasu, aż przestanie padać, aż zostanie naprawiony generator i zainstalowany odpowiedni drenaż. Przecież nie mogło lać w nieskończoność. Już powinno zacząć się przejaśniać. I nawet jeszcze teraz, gdyby udało jej się przeprowadzić wszystkie niezbędne prace, można by uratować coś z tegorocznych zbiorów.
W sprawie Rosy nie miała jednak wyjścia. Musiała wyprawić ją stąd na kilka dni. Ale w żadnym razie nie do Mireille. Na myśl o tej kobiecie wokół serca Marise zaciskała się ciasna obręcz. Do kogo więc? Na pewno do nikogo z wioski. Do żadnej z tych osób nie miała zaufania. To Mireille roznosiła sensacje, prawda, jednak wszyscy chętnie nadstawiali ucha. No może nie wszyscy. Nie tacy ludzie jak Roux czy inni nowo przybyli. I nie Narcisse. Im obu ufała do pewnego stopnia. Ale u żadnego z nich nie mogła przecież zostawić Rosy. Zaraz zwiedziałaby się o wszystkim cała wioska. W Lansquenet nic się długo nie uchowa w sekrecie.
Przez moment rozważała pensjonat w Agen. Ale to też mogło się okazać niebezpieczne. Dziewczynka była zbyt mała, by zostawić ją samą. Ludzie zaczęliby zadawać pytania. Do tego na myśl o tym, że Rosa znalazłby się tak daleko od niej, czuła kłucie w piersi. Co oznaczało, że dziecko musi zamieszkać gdzieś w pobliżu.
A więc pozostał jej tylko ten Anglik. Jego dom nadawał się idealnie: położony dość daleko od wioski, by zapewnić im prywatność, a jednocześnie dość blisko, by mogła co dzień widywać Rosę. Anglik mógłby umieścić dziecko w jednej ze starych sypialni. Marise przypomniała sobie, że od południa był tam błękitny pokój, który kiedyś musiał należeć do Tony’ego – z łóżkiem w kształcie łódki i szklaną kulą zamiast lampy. Tylko na kilka dni. Tydzień, góra dwa. Zapłaci mu. Teraz już nie miała innego wyjścia.
54
Zjawiła się nieoczekiwanie pewnego wieczoru. Jay nie widział się z nią od kilku dni. Prawdę mówiąc, w tym czasie praktycznie nie ruszał się z domu – chodził jedynie do wioski po chleb.
Kawiarnia w deszczu wyglądała ponuro ze zdjętymi z tarasu krzesłami i stolikami oraz wyblakłymi, zmokniętymi parasolami. Poza tym w okolicach Les Marauds woda w Tannes zaczęła cuchnąć i rozgrzane fale odoru toczyły się stąd leniwie ku wiosce. Nawet Cyganie zdecydowali się przenieść w inne miejsce: zacumowali swoje łodzie-domy na spokojniejszych, wonniejszych wodach.
Arnauld nieustannie wspominał coś o wezwaniu zaklinacza deszczu, by wreszcie rozwiązać gnębiący wioskę problem – w tej części Francji wciąż jeszcze można było spotkać podobnych ludzi – a jego propozycja spotkała się z o wiele mniejszą pogardą, niż miałoby to miejsce jeszcze kilka tygodni temu. Narcisse natomiast wpadł w nawyk pojękiwania, potrząsania głową i powtarzania, że jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widział. Zdawało się, że nikt z żyjących nie mógł sobie przypomnieć równie deszczowego lata.
Dochodziła dziesiąta wieczorem. Marise miała na sobie żółty sztormiak. Tuż za nią stała Rosa w błękitnej pelerynie i czerwonych kaloszach. Na twarzach srebrzył im się deszcz. Ponad nimi niebo przybrało zgniłopomarańczowy odcień, rozświetlany niekiedy matowym światłem odległej błyskawicy. Drzewami targał porywisty wiatr.
– Boże, co się stało? – Ten widok tak bardzo zdumiał Jaya, że w pierwszym odruchu nawet nie zaprosił ich do środka.
Marise potrząsnęła przecząco głową.
– Wejdźcie proszę. Musicie być skostniałe z zimna. – Jay odruchowo rzucił wzrokiem przez ramię. Pokój wyglądał na tyle przyzwoicie, by się nie musiał wstydzić – jedynie na stole stało kilka brudnych filiżanek po kawie. W tym samym momencie przyłapał Marise, jak z ciekawością przyglądała się jego kącikowi do spania. Mimo że dach został naprawiony, Jay nigdy nie zdecydował się przenieść z łóżkiem na górę.
– Zaraz zrobię wam coś do picia – oznajmił. – Proszę, zdejmijcie kurtki.
Powiesił ich mokre okrycia w kuchni, by ociekły, po czym wstawił wodę na gaz.
– Kawa? Czekolada? Wino?
– Może trochę czekolady dla Rosy, jeśli można – odparła Marise. – U nas nie ma elektryczności. Wysiadł generator.
– Jezu Chryste!
– Nie ma o czym mówić – oznajmiła spokojnie i rze czowo. – Dam radę to naprawić. Miałyśmy już podobne problemy. Bagnisko często zostaje zalane. – Rzuciła mu uważne spojrzenie. – Ale muszę cię prosić o przysługę – wykrztusiła niechętnym tonem.
Jay pomyślał, że to dość dziwny sposób ujęcia problemu. „Muszę cię prosić”.
– Oczywiście – powiedział. – Co tylko zechcesz. Marise sztywno zasiadła za stołem. Tego dnia miała na sobie dżinsy i zielony sweter bardzo wyraźnie podkreślający zieleń jej oczu. Nieśmiało dotknęła klawiszy maszyny do pisania. Jay zauważył wówczas, że ma bardzo krótko przycięte paznokcie, a mimo to jest pod nimi ziemia.
– Naturalnie, nie musisz się na nic zgadzać – rzuciła.
– Naturalnie.
– Czy właśnie tej maszyny używasz do pisania? – Ponownie dotknęła klawiszy. – To znaczy do pisania książek?
Jay kiwnął głową.
– Zawsze miałem w sobie jakiś staroświecki rys – przyznał. – Nie znoszę komputerów.
Uśmiechnęła się. Zauważył, że wygląda na zmęczoną – miała zaczerwienione i podkrążone oczy. Po raz pierwszy, z zaskoczeniem, dostrzegł, jak bardzo jest krucha.
– Chodzi o Rosę – wyrzuciła z siebie w końcu. – Boję się, że złapie jakąś infekcję – zachoruje – jeżeli zostanie w naszym domu. Pomyślałam więc, że może byłbyś tak miły i znalazł dla niej u siebie kąt na kilka dni. Tylko na kilka dni – powtórzyła. – Póki nie doprowadzę najważniejszych spraw do porządku. Oczywiście, zapłacę ci. – Z kieszeni dżinsów wyciągnęła pokaźny zwitek banknotów i przesunęła ku niemu po stole. – Jest grzecznym dzieckiem. Nie będzie przeszkadzać ci w pracy.
– Nie chcę żadnych pieniędzy – oznajmił Jay.
– Ale ja…
– Z największą przyjemnością będę u siebie gościć Rosę. Ciebie zresztą też, jeśli tylko zechcesz. W tym domu znajdzie się dość miejsca dla was obu.
Spojrzała na niego zupełnie oszołomiona, jakby nigdy nie spodziewała się, że tak szybko przystanie na jej prośbę.
– Wyobrażam sobie, jak wiele masz problemów z powodu tej powodzi – powiedział. – Więc możesz korzystać z mojego domu tak długo, jak ci się podoba. Jeżeli chcesz przenieść tu jakieś swoje rzeczy…
– Nie – rzuciła pospiesznie. – Mam u siebie zbyt wiele do zrobienia. Ale gdy chodzi o Rosę… – Ciężko przełknęła ślinę. – Byłabym ci bardzo wdzięczna. Naprawdę.
Tymczasem Rosa kręciła się po pokoju. Jay spostrzegł, że z uwagą przygląda się ułożonym w stos arkuszom zadrukowanego papieru, które leżały w pudełku u stóp łóżka.
– To po angielsku? – spytała z ciekawością. – Czy to twoja angielska książka?
Jay skinął głową po czym powiedział:
– Wiesz co, idź i zobacz, czy nie znajdziesz w kuchni jakichś ciastek. Za chwilę będzie gotowa czekolada.
Rosa w podskokach zniknęła za drzwiami.
– Czy Clopette może zamieszkać tu ze mną? – krzyknęła już z kuchni.
– Nie widzę żadnych przeszkód – odparł Jay ciepłym głosem.
Rosa wydała okrzyk triumfu. Marise wbiła wzrok we własne dłonie. Miała skupiony, beznamiętny wyraz twarzy. Na zewnątrz wiatr targał okiennicami.