Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Może jednak napiłabyś się teraz wina? – zaproponował Jay.

55

Zostało już tylko jedno. Ostatnie ze „Specjałów” Joego. Po nim nie będzie żadnych innych. Już nigdy. Przenigdy. Gdy Jay sięgał po butelkę poczuł nagłą niechęć, by ją otworzyć, ale wino – owinięta czarnym sznurkiem damaszka, rocznik 1976 – już wibrowało pod jego dłońmi, uwalniając specjalne aromaty, radośnie musując. Sam Joe nie zjawił się tego wieczoru w pokoju, co zdarzało się często, gdy przychodzili goście, ale Jay widział go, jak stał w cieniu za kuchennymi drzwiami. Światło z lampy stojącej na stole odbijało się od jego łysiny. Miał na sobie koszulkę z logo Greatful Dead, a w ręku trzymał górniczy kask. Jego twarz była rozmytą plamą, jednak Jay nie miał wątpliwości, że Joe się uśmiecha.

– Nie jestem pewien, czy ci będzie smakować – powiedział Jay, nalewając wino do kieliszków. – To szczególny rodzaj domowej produkcji.

Purpurowy trunek był gęsty, niemal sklejający usta. Jayowi przypomniał lody sorbetowe i lukrecję, które tak lubiła Gilly. Marise przywiódł na myśl dżem zamknięty w słoiku zbyt długo – tak że aż skrystalizował. Po przełknięciu, na języku pozostawał lekko drażniący smak taniny. Poczuła, jak po całym ciele rozlewa jej się ciepło.

– Jest dziwne – powiedziała. Miała wrażenie, że odrobinę zdrętwiały jej usta. – Ale mi smakuje.

Pociągnęła kolejny łyk i znowu doznała uczucia ciepła rozchodzącego się od gardła po całym ciele. W pokoju uniósł się zapach powietrza przesyconego słońcem – jakby w butelce znajdował się destylat z jego promieni. Jay z kolei nagle uświadomił sobie, jak to dobrze, że właśnie z Marise wypija ostatnią butelkę wina Joego. Dziwne, ale na dodatek miał wrażenie, że smak tego wina, choć szczególny, był całkiem przyjemny. Może więc, jak przewidział Joe, zdołał w końcu przywyknąć do tego trunku.

– Znalazłam ciastka – oznajmiła Rosa, stając w drzwiach z herbatnikiem w dłoni. – Czy mogę teraz iść na górę i obejrzeć swój pokój?

Jay skinął głową.

– Tak, oczywiście. Zawołam cię, gdy czekolada będzie gotowa.

Marise rzuciła mu uważne spojrzenie. Wiedziała, że powinna się mieć na baczności, a tymczasem niespodziewanie ogarnął ją jakiś wewnętrzny spokój, usuwający wszelkie napięcie. Znów poczuła się niczym młodziutka dziewczyna, jak gdyby aromat tego dziwnego wina uwolnił wspomnienia z dzieciństwa. Nagle Marise przypomniała sobie swoją wyjściową sukienkę dokładnie w kolorze tego trunku – welwetową sukienkę uszytą ze starej spódnicy Memee, a także pewną melodię wygrywaną na pianinie i noc z bezkresnym niebem usianym gwiazdami. Nagle spostrzegła, że oczy Jaya mają identyczny kolor, jak wówczas niebo. Niespodziewanie poczuła się tak, jakby znała go od bardzo wielu lat.

– Marise – zagaił cicho Jay – przecież wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko.

W tym momencie Marise odniosła wrażenie, że od siedmiu lat ciągnie za sobą jakiś niewyobrażalny ciężar. A przecież życie było takie proste. „Możesz mi powiedzieć wszystko”. Wino Joego, samo pełne tajemnic, prowokowało do ujawniania sekretów – rozwijania historii własnego życia na podobieństwo wąsów winorośli szybko rosnącej w łagodnym powietrzu – zaludniania teraźniejszości cieniami z czasów minionych.

– Rosa nie ma żadnych problemów ze słuchem, prawda? W zasadzie to wcale nie było pytanie. Marise pokręciła głową, a w końcu zaczęła wyrzucać z siebie słowa – gwałtownie niczym kule z karabinu.

– Mieliśmy wtedy straszną zimę. W obu uszach Rosy rozwinęła się infekcja. Pojawiły się komplikacje. Przez sześć miesięcy była całkowicie głucha. Zabierałam ją do wielu specjalistów. W końcu zdecydowali się na operację – niezwykle kosztowną. Powiedzieli mi jednak, bym nie spodziewała się zbyt wiele.

Znowu upiła wina Joego. Napój aż drapał w gardle od cukru. Na dnie kieliszka majaczył syropowaty osad o woni i konsystencji śliwkowej galaretki.

– Za duże pieniądze wysłałam ją na specjalne lekcje. Nauczyłam się języka migowego, a potem ćwiczyłam z Rosą w domu. Jakiś czas później odbyła się kolejna operacja – jeszcze kosztowniejsza. Ale w ciągu dwóch lat Rosa od zyskała dziewięćdziesiąt procent słuchu.

Jay pokiwał głową.

– W takim razie po co ta cała komedia? Czemu po prostu…?

– Mireille. – Dziwne, po alkoholu powinna stać się bardziej wymowna, a tymczasem wypowiadała się coraz lapidarniej. – Już kiedyś próbowała mi ją odebrać. Bo to wszystko, co pozostało jej po Tonym, jak określiła. Wiedziałam, że jeżeli jej się to uda, już nigdy nie odzyskam swojego dziecka. Chciałam ją za wszelką cenę powstrzymać. To jedyny sposób, jaki przyszedł mi do głowy. Jeżeli ona nie mogłaby się porozumiewać z Rosą, jeżeli miałaby przekonanie, że dziecko w jakimś sensie jest upośledzone… – Marise z trudem przełknęła ślinę. – Mireille nie jest w stanie znieść niedoskonałości. Nic, co nie jest idealne, jej nie interesuje. To właśnie dlatego, kiedy Tony… – Urwała gwałtownie.

Marise przypomniała sobie, że nie powinna ufać temu Anglikowi. To wino wyciągało z niej więcej, niż kiedykolwiek miała zamiar dać. Wino gada, a gadatliwość bywa niebezpieczna. Ostatni mężczyzna, któremu zaufała – już nie żył. Wszystko, czego dotknęła – winorośl, Tony, Patrice – umierało. W takiej sytuacji nie trudno uwierzyć, że nie sie w sobie destrukcję i przekazuje ją każdemu, z kim wejdzie w kontakt. To wino było jednak wyjątkowo mocne. Kołysało ją nieznacznie w sieci utkanej z aromatów i wspomnień. Podstępnie wyciągało na wierzch tajemnice.

Zaufaj mi. Głos dochodzący z wnętrza butelki śpiewnie ją uwodził. Zaufaj mi.

Marise wlała sobie następną szklankę i desperacko wychyliła do dna.

– Dobrze, opowiem ci wszystko – powiedziała po chwili.

56

– Spotkaliśmy się, gdy miałam dwadzieścia jeden lat – zaczęła. – Był dużo starszy ode mnie. Przychodził na dzienną terapię na oddział psychiatryczny szpitala w Nantes, gdzie odbywałam staż pielęgniarski. Miał na imię Patrice.

Był równie wysoki i o równie ciemnym kolorycie, jak Jay. Biegle władał trzema językami. Powiedział jej, że jest wykładowcą na uniwersytecie w Rennes. Był rozwodnikiem. Miał szczególne poczucie humoru i obnosił swoją depresję z niezwykłą klasą. Na jego prawym nadgarstku widniała drabinka szwów – pozostałość po nieudanej próbie samobójczej. Swego czasu Patrice pił i brał narkotyki. Marise uważała jednak, że już został wyleczony.

Nie patrzyła na Jaya, gdy mu to opowiadała, ale wbijała wzrok we własne dłonie wędrujące nieustannie w górę i w dół nóżki kieliszka, jakby grała na niezwykłym szklanym flecie.

– Gdy ma się dwadzieścia jeden lat, tak bardzo chce się znaleźć miłość, że można ją dostrzec w twarzy niemal każdego – oznajmiła cicho. – A Patrice robił wrażenie człowieka niezwykłego. Kilka razy umówiliśmy się na mieście. W końcu spędziliśmy razem noc. To wystarczyło.

Po tym ów mężczyzna zmienił się nie do poznania. Jakby nagle razem zostali uwięzieni w stalowej klatce. Stał się zaborczy, i to wcale nie w uroczy, świadczący o pewnej niepewności sposób, który ją tak do niego przyciągnął – ale z zimną podejrzliwością, która zaczęła ją przerażać. Nieustannie wdawał się z nią w sprzeczki. Śledził ją, gdy szła do pracy, po czym robił jej sceny na oddziale. Swoje wybuchy furii próbował zrekompensować nad wyraz hojnymi prezentami, co przerażało ją jeszcze bardziej. W końcu pewnego dnia włamał się do jej mieszkania i usiłował zgwałcić, przystawiając nóż do gardła.

– Wówczas miara się przebrała – oznajmiła Marise. – Nie byłam w stanie znosić tego dłużej. Przez jakiś czas symulowałam uległość, po czym wytłumaczyłam mu, że muszę wyjść do toalety. Tego wieczoru Patrice miał mnóstwo pomysłów. Chciał, żebyśmy wyjechali razem na wieś, gdzie miałam być bezpieczna. Tak właśnie to ujął: „bezpieczna” – gdy to mówiła, wstrząsnął nią nagły dreszcz.

65
{"b":"122921","o":1}