– Ośmielę się zaproponować porozumienie – odrzekł spokojnie.
– Po zakończeniu procesu wyjdę z sądu jako wolny człowiek. I będę cieszyć się wolnością, a w zamian za to broń nie wpadnie w żadne, nazwijmy to, niepowołane ręce.
Czyli w ręce Lankforda i Sobel.
– Naprawdę bardzo bym tego nie chciał, Mick. Wielu ludzi na tobie polega. Wielu klientów. Ale na pewno nie chciałbyś trafić tam gdzie oni.
Odsunąłem się o krok, powstrzymując się całą siłą woli, by nie skoczyć na niego z pięściami. Po chwili odrzekłem tonem nabrzmiałym od tłumionego gniewu i nienawiści:
– Przyrzekam ci, że jeżeli spróbujesz mnie udupić, nigdy się ode mnie nie uwolnisz. Jasne?
Roulet zaczął się uśmiechać. Ale zanim zdążył odpowiedzieć, otworzyły się drzwi sali sądowej, zza których wyjrzał woźny, zastępca szeryfa Meehan.
– Sędzia już jest – oznajmił surowo. – Chce was widzieć. Natychmiast.
Spojrzałem na Rouleta.
– Pytałem, czy to jasne?
– Tak, Mick – odparł dobrotliwie. – Jasne jak słońce.
Odwróciłem się od niego i wszedłem na salę, krocząc w stronę bramki w barierce. Sędzia Constance Fullbright nie spuszczała ze mnie oczu.
– Miło, że postanowił nas pan jednak zaszczycić swoją obecnością, panie Haller.
Gdzie ja to już słyszałem?
– Przepraszam, wysoki sądzie – powiedziałem, wchodząc przez bramkę. – Musiałem omówić z klientem pilną sprawę.
– Narada z klientem może się odbywać w sali, przy stole obrony – odparła.
– Tak, wysoki sądzie.
– Wydaje mi się, że zaczynamy w niewłaściwy sposób, panie Haller. Kiedy mój asystent informuje, że rozprawa rozpocznie się za dwie minuty, spodziewam się, że wszyscy – w tym adwokaci oraz ich klienci – będą siedzieć na swoich miejscach.
– Proszę o wybaczenie, wysoki sądzie.
– To nie wystarczy, panie Haller. Przed zakończeniem dzisiejszej sesji stawi się pan z książeczką czekową u mojego asystenta. Nakładam na pana karę za obrazę sądu w wysokości pięciuset dolarów.
Nie pan rządzi na tej sali. To moje zadanie.
– Wysoki sądzie…
– Proszę wprowadzić przysięgłych – poleciła, uciszając moje protesty.
Woźny otworzył boczne drzwi i dwunastu przysięgłych plus dwóch zastępców zaczęło zajmować miejsca. Nachyliłem się nad uchem Rouleta, który właśnie usiadł, i szepnąłem:
– Jesteś mi winien pięćset dolarów.
Rozdział 28
Mowa wstępna Teda Mintona była modelowym przykładem prokuratorskiej nadgorliwości. Zamiast poinformować przysięgłych, jakie dowody zamierza im przedstawić i do czego mają prowadzić, starał się wytłumaczyć, jakie mają znaczenie. Próbował nakreślić ogólną sytuację, co prawie zawsze okazywało się błędem.
Obraz ogólnej sytuacji opiera się na wskazówkach i sugestiach. Nadaje faktom wagę podejrzeń. Każdy doświadczony prokurator, który występował co najmniej w kilkunastu procesach, radziłby nie przesadzać w wyjaśnianiu przysięgłym sprawy. Ława ma wydać wyrok skazujący, nie musi rozumieć.
– Ten człowiek jest drapieżnikiem – oświadczył Minton. – Louis Ross Roulet szóstego marca wieczorem tropił zdobycz. I gdyby nie podziwu godna determinacja tej kobiety w walce o własne życie, mielibyśmy dziś do czynienia z morderstwem.
Na samym początku zauważyłem, że Minton wyznaczył kronikarza. Tak nazywam członka ławy przysięgłych, który w trakcie całego procesu robi notatki. Mowa wstępna nie jest przedstawieniem dowodów i sędzia Fullbright pouczyła o tym przysięgłych, lecz kobieta siedząca na skraju pierwszego rzędu pisała od chwili, gdy Minton otworzył usta. To dobrze. Lubię kronikarzy, bo dokumentują zapowiedzi prawników, a pod koniec sprawdzają, czy wszystko, co zostało zapisane w kronice, usłyszeli na sali rozpraw.
Zerknąłem na listę przysięgłych sporządzoną w zeszłym tygodniu i zobaczyłem, że kronikarka nazywa się Linda Truluck i jest gospodynią domową z Reseda. Była jedną z zaledwie trzech kobiet zasiadających w ławie. Mintonowi bardzo zależało, by wśród przysięgłych znalazło się jak najmniej kobiet, ponieważ, jak przypuszczam, bał się, że kiedy w procesie wyjdzie na jaw fakt, iż Regina Campo świadczyła odpłatnie usługi seksualne, kobiety stracą współczucie i w konsekwencji zagłosują przeciw skazaniu. Sądziłem, że prokurator nie mylił się w swoich założeniach, dlatego z równym uporem starałem się włączyć w skład przysięgłych jak najwięcej kobiet. Każdy z nas wykorzystał przysługujący mu limit dwudziestu sprzeciwów i pewnie dlatego kompletowanie ławy trwało aż trzy dni. W końcu udało mi się wyznaczyć trzy kobiety i brakowało mi tylko jednego głosu, by zapobiec wydaniu wyroku skazującego.
– Wysłuchają państwo zeznań ofiary, której tryb życia z pewnością trudno pochwalić – mówił przysięgłym Minton. – Otóż zapraszała ona do domu mężczyzn, oferując im odpłatny seks. Proszę jednak pamiętać, że przedmiotem procesu nie jest sposób, w jaki ofiara zarabiała na życie. Każdy może paść ofiarą brutalnego przestępstwa.
Każdy. Bez względu na to, jak zarabia na życie, prawo nie pozwala, aby kogokolwiek bito, przykładano mu nóż do gardła czy grożono utratą życia. Nieważne, czym się trudni. Cieszy się taką samą ochroną jak my wszyscy.
Zorientowałem się, że Minton jak ognia unika słowa „prostytucja” i „prostytutka”, obawiając się, że może zmniejszyć przez to swoje szanse. Zapisałem te słowa w notatniku, z którym miałem stanąć przy pulpicie, wygłaszając swoją mowę. Planowałem uzupełnić luki w wystąpieniu prokuratora.
Minton omówił w zarysie dowody oskarżenia. Powiedział o nożu z inicjałami oskarżonego. O krwi znalezionej na jego lewej ręce.
Przestrzegł przysięgłych, żeby nie dali się omamić próbami obrony, która będzie się ich starała zmylić i zlekceważyć dowody.
– Sprawa przedstawia się jednoznacznie i nie pozostawia żadnych wątpliwości – oznajmił w zakończeniu. – Mają państwo przed sobą człowieka, który zaatakował kobietę w jej własnym domu. Zamierzał ją zgwałcić, a potem zabić. I tylko dzięki bożej opatrzności ta kobieta będzie mogła sama o tym państwu opowiedzieć.
Podziękował przysięgłym za uwagę i usiadł przy stole prokuratorskim. Sędzia Fullbright spojrzała na zegarek, a potem na mnie.
Była jedenasta czterdzieści i sędzia zastanawiała się zapewne, czy zrobić przerwę, czy pozwolić mi na moje otwarcie. Jednym z głównych zadań prowadzącego rozprawę sędziego jest nadzór nad przysięgłymi. Musi dbać o samopoczucie członków ławy i nie dopuścić, by stracili zainteresowanie przebiegiem procesu. Często najlepszym rozwiązaniem okazują się liczne przerwy – długie i krótkie.
Znałem Connie Fullbright co najmniej od dwunastu lat, na długo przedtem, zanim została sędzią. Pracowała i jako prokurator, i adwokat. Znała od podszewki obie strony barykady. Jeśli nie liczyć zbyt pochopnego orzekania kar za obrazę sądu, była dobrym i sprawiedliwym sędzią – dopóki nie przyszło do odczytania wyroku.
Wchodziłeś na salę, mając takie same szanse jak oskarżenie, ale jeśli przysięgli uznali klienta za winnego, trzeba się było przygotować na najgorsze. Fullbright była znana z najsurowszych wyroków w okręgu. Jak gdyby chciała ukarać adwokata i klienta za czas zmarnowany na proces. Kiedy był jakiś margines orzekanej kary, zawsze wybierała maksymalną, wszystko jedno, czy chodziło o więzienie, czy dozór. Wśród obrońców pracujących w sądzie Van Nuys zyskała sobie przez to wiele mówiący przydomek. Nazywano ją sędzią Fullterier.
– Panie Haller – zwróciła się do mnie. – Zamierza pan odłożyć mowę?
– Nie, wysoki sądzie, ale nie planuję długiego wystąpienia.
– Doskonale – powiedziała. – Zatem wysłuchamy pana, a potem zarządzę przerwę na lunch.
Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, jak długo będę mówił. Wystąpienie Mintona trwało około czterdziestu minut, moje też zapewne miało się zmieścić w tych granicach. Ale powiedziałem sędzi, że będzie krótkie, ponieważ nie podobała mi się myśl, że przysięgli pójdą na lunch, znając tylko wersję prokuratora, nad którą będą się zastanawiać przy hamburgerach i sałatkach z tuńczyka.