Musiała czekać na korytarzu w towarzystwie swojego pieska Dobbsa, dopóki nie wezwę jej do zajęcia miejsca dla świadków.
Także w pierwszym rzędzie, lecz kilka krzeseł dalej, był sektor moich kibiców reprezentowany przez moją eksżonę, Lornę Taylor.
Na tę okazję ubrała się w granatowy kostium i białą bluzkę. Wyglądała prześlicznie i nie odróżniała się od falangi prawniczek, które co dzień przychodziły do sądu. Ale Lorna przyszła dla mnie i za to ją uwielbiałem.
Poza tym ławy dla publiczności zajmowało niewiele osób. Było kilku reporterów z gazet, którym zależało tylko na garści cytatów z mów wstępnych, oraz paru prawników i zwykłych widzów. Nie zjawił się nikt z telewizji. Proces na razie budził niewielkie zainteresowanie opinii publicznej, i bardzo dobrze. Oznaczało to, że nasza strategia panowania nad wypływem informacji okazała się skuteczna.
Roulet i ja milczeliśmy, czekając, aż sędzia zajmie swój fotel, wezwie przysięgłych i rozpocznie proces. Próbowałem się uspokoić, powtarzając sobie to, co chciałem powiedzieć przysięgłym. Roulet patrzył przed siebie, utkwiwszy wzrok w godle stanu Kalifornia umieszczonym pośrodku sędziowskiego stołu.
Asystent sędzi odebrał telefon, powiedział kilka słów i odłożył słuchawkę.
– Jeszcze dwie minuty, proszę państwa – powiedział głośno.
– Dwie minuty.
Gdy sędzia dzwoni na salę sądową, wszyscy powinni już być na swoich miejscach gotowi do rozprawy. I byliśmy. Zerknąłem na siedzącego za stołem prokuratorskim Teda Mintona i zauważyłem, że robi to samo co ja. Powtarzał sobie mowę, starając się uspokoić. Pochyliłem się, przeglądając leżące przede mną notatki. Nagle Roulet pochylił się w moją stronę, niemal uderzając mnie głową. Odezwał się szeptem, choć to nie było jeszcze konieczne.
– To już, Mick.
– Wiem.
Od śmierci Raula Levina między Rouletem a mną panowała atmosfera chłodnego tolerowania się nawzajem. Znosiłem jego obecność, bo musiałem. Ale przed procesem ograniczyłem do minimum nasze spotkania, a po rozpoczęciu ograniczyłem do minimum nasze rozmowy. Zdawałem sobie sprawę, że największą słabością mojego planu jest moja własna słabość. Bałem się, że kontakt z Rouletem może wzbudzić we mnie gniew i chęć, by osobiście i fizycznie pomścić przyjaciela. Trzy dni selekcji przysięgłych były prawdziwą torturą. Dzień po dniu musiałem siedzieć obok niego i wysłuchiwać jego protekcjonalnych uwag pod adresem potencjalnych członków ławy. Wytrzymałem to, udając, że go po prostu nie ma.
– Jesteś gotowy? – spytał.
– Staram się – odrzekłem. – A ty?
– Jestem gotowy. Ale zanim się zacznie, chcę ci coś powiedzieć.
Spojrzałem na niego. Siedział stanowczo zbyt blisko. Czułbym się nieswojo, nawet gdybym go kochał, a nie nienawidził. Odchyliłem się.
– Co?
On też się odchylił, przysuwając się do mnie.
– Jesteś moim adwokatem, tak?
Dalej starałem się zwiększyć odległość między nami.
– O co ci chodzi, Louis? Tkwimy w tym od ponad dwóch miesięcy, wybraliśmy przysięgłych, a teraz czekamy na początek procesu.
Zapłaciłeś mi ponad sto pięćdziesiąt tysięcy i pytasz, czy jestem twoim adwokatem? Oczywiście, że jestem twoim adwokatem. O co chodzi? Co się stało?
– Nic się nie stało.
Nachylił się bliżej, ciągnąc:
– Czyli jeżeli jesteś moim adwokatem, to mogę ci mówić o różnych rzeczach, a ty utrzymasz wszystko w tajemnicy, nawet gdyby chodziło o przestępstwo. Więcej niż jedno przestępstwo. Chroni mnie zasada poufności adwokat – klient, tak?
Poczułem ostrzegawczy skurcz w żołądku.
– Tak, Louis. Chyba że chcesz mi powiedzieć o przestępstwie, które dopiero ma zostać popełnione. W takim wypadku jestem zwolniony z tej zasady i mogę zawiadomić policję, żeby zapobiegła przestępstwu. Właściwie mam obowiązek zawiadomić policję. Adwokat to urzędnik sądowy. O czym chcesz mi powiedzieć? Słyszałeś, że zaczynamy za dwie minuty.
– Zabijałem ludzi, Mick.
– Co?
– Słyszałeś.
Miał rację. Słyszałem. I nie powinienem udawać zaskoczonego.
Wiedziałem, że zabijał ludzi. Wśród jego ofiar znalazł się Raul Levin, którego w dodatku zastrzelił z mojej broni – choć nie miałem pojęcia, jak mu się udało unieszkodliwić bransoletkę GPS. Zdziwiłem się tylko, że postanowił powiedzieć mi o tym tak rzeczowym tonem dwie minuty przed rozpoczęciem własnego procesu.
– Po co mi o tym mówisz? – zapytałem. – Za chwilę będę cię bronił, a ty…
– Bo wiem, że już wiesz. I znam twój plan.
– Mój plan? Jaki plan?
Uśmiechnął się do mnie chytrze.
– Daj spokój, Mick. To proste. Bronisz mnie w tej sprawie. Starasz się, dostajesz grubą forsę, wygrywasz, a ja wychodzę z sądu jako niewinny człowiek. Ale kiedy jest już po wszystkim i masz pieniądze na koncie, zwracasz się przeciwko mnie, bo nie jestem już twoim klientem. Rzucasz mnie glinom na pożarcie, żeby wyciągnąć z więzienia Jesusa Menendeza i odkupić własną winę.
Nie odpowiedziałem.
– Nie mogę do tego dopuścić – ciągnął cicho Roulet. – Teraz jestem twój na wieki, Mick. Zabijałem ludzi i wiesz, co ci jeszcze powiem? Jedną z tych osób była Martha Renteria. Dałem jej to, na co sobie zasłużyła, i jeżeli polecisz do glin albo wykorzystasz to przeciwko mnie, to twoja praktyka adwokacka niedługo się skończy.
Owszem, może uda ci się wskrzesić Jesusa. Ale to nie mnie oskarżą o naruszenie etyki. Zdaje się, że nazywają to regułą „owoców trującego drzewa”, a tym trującym drzewem będziesz ty, Mick.
Nadal milczałem. Pokiwałem tylko głową. Roulet świetnie to przemyślał. Zastanawiałem się, jak bardzo pomógł mu Cecil Dobbs.
Nie miałem wątpliwości, że ktoś dał mu dobre korepetycje z prawa.
Nachyliłem się nad nim i szepnąłem:
– Chodź za mną.
Wstałem i szybkim krokiem wyszedłem za barierkę, kierując się w stronę wyjścia z sali. Usłyszałem urzędnika wołającego za mną:
– Panie Haller? Zaraz zaczynamy. Sędzia…
– Za minutę wracam – powiedziałem, nie odwracając się i unosząc jeden palec.
Pchnąłem drzwi do słabo oświetlonego westybulu, który miał tłumić odgłosy z korytarza, by nie dochodziły do sali sądowej. Podwójne drzwi po drugiej stronie prowadziły na korytarz. Stanąłem z boku, czekając na Rouleta.
Kiedy tylko wszedł do ciasnego westybulu, złapałem go za klapy i pchnąłem na ścianę. Przycisnąłem go, trzymając dłonie na jego piersi.
– Kurwa, co ty wyrabiasz?
– Spokojnie, Mick. Po prostu pomyślałem, że powinniśmy sobie wyjaśnić…
– Skurwysynu. Zabiłeś Raula, a on dla ciebie pracował! Próbował ci pomóc!
Miałem ochotę zacisnąć mu ręce na szyi i udusić na miejscu.
– Tu akurat masz rację. Jestem skurwysynem. Ale co do reszty, bardzo się mylisz, Mick. Levin nie próbował mi pomóc. Próbował mnie pogrążyć i zapomniał o ostrożności. Dostał to, na co zasłużył.
Przypomniałem sobie ostatnią wiadomość od Levina. Mam dla Jesusa wypiskę z San Quentin. Mandat wolnego człowieka. Cokolwiek znalazł, odkrycie kosztowało go życie. A przed śmiercią nie zdążył mi przekazać tej informacji.
– Jak to zrobiłeś? Jeżeli już się przyznajesz, chcę wiedzieć, jak to zrobiłeś. Jak zmyliłeś GPS? Bransoletka pokazała, że nie byłeś nawet w pobliżu Glendale.
Uśmiechnął się z miną chłopczyka, który nikomu nie odda swojej zabawki.
– Powiedzmy, że to informacja zastrzeżona, i na tym poprzestańmy – Nigdy nie wiadomo, może jeszcze raz będę musiał odegrać numer w stylu Houdiniego.
Usłyszałem w jego głosie ton groźby, a w oczach dostrzegłem zło, które zauważył Raul Levin.
– Nie próbuj żadnych sztuczek, Mick – powiedział. – Jak się domyślasz, mam polisę ubezpieczeniową.
Przycisnąłem go mocniej, zbliżając twarz do jego twarzy.
– Posłuchaj, gnoju. Chcę dostać pistolet z powrotem. Myślisz, że masz mnie w garści? Gówno prawda. To ja mam cię w garści. Jeżeli nie dostanę broni, zapamiętasz ten tydzień do końca życia. Dotarło do ciebie?
Roulet złapał mnie za przeguby i wolno odsunął od siebie moje ręce. Zaczął poprawiać koszulę i krawat.