– Jest coś nowego w śledztwie? – zapytałem.
– Niewiele. W każdym razie niewiele, o czym mogę mówić. Na razie porządkujemy dowody. Zrobiliśmy analizę balistyczną i…
– Była już sekcja? – przerwałem jej. – Trzeba przyznać, że szybko.
– Nie, sekcja zostanie przeprowadzona dopiero jutro.
– No to jak zrobiono analizę balistyczną?
Nie odpowiedziała, ale sam się domyśliłem.
– Znaleźliście łuskę. Został zastrzelony z automatu, który wyrzuca łuski.
– Nieźle, panie Haller. Owszem, znaleźliśmy łuskę.
– Broniłem w niejednym procesie. Proszę mi mówić Mickey. Zabawne, morderca przeszukał dom, ale zostawił łuskę.
– Pewnie dlatego, że potoczyła się po podłodze i wpadła do wylotu ogrzewania. Morderca musiałby mieć śrubokręt i dużo czasu.
Skinąłem głową. Szczęśliwy zbieg okoliczności. Nie zdołałbym policzyć, ilu moich klientów wpadło przez szczęśliwy dla glin zbieg okoliczności. Z drugiej strony wielu klientów uniknęło kary, bo im szczęście sprzyjało. Wszystko się ostatecznie wyrównywało.
– Czyli pani partner miał rację, przypuszczając, że to dwudziestkadwójka?
Milczała przez moment, zastanawiając się, czy może ujawnić informacje ze śledztwa osobie, która wprawdzie jest osobiście zainteresowana sprawą, ale jest równocześnie wrogiem – adwokatem.
– Miał rację. A dzięki śladom na łusce wiemy nawet, jakiej broni dokładnie mamy szukać.
Z przesłuchiwania podczas procesów ekspertów balistyki i analityków broni palnej wiedziałem, że ślady pozostawione na łusce pocisku w momencie strzału pozwalają zidentyfikować broń, nawet jeżeli policja jej nie odnalazła. W automacie iglica, rygiel zamka, wyciąg i wyrzutnik zostawiają na łusce ślady, które analizowane razem mogą wskazać markę i model broni.
– Okazuje się, że dwudziestkędwójkę miał pan Levin – powiedziała Sobel. – Ale znaleźliśmy ją w sejfie i to nie był woodsman.
Nie znaleźliśmy tylko jego telefonu komórkowego. Wiemy, że miał komórkę, ale…
– Dzwonił do mnie tuż przed śmiercią.
Na chwilę zapadła cisza.
– Przecież mówił nam pan wczoraj, że ostatni raz rozmawialiście w piątek wieczorem.
– Zgadza się. Właśnie w tej sprawie dzwonię. Raul zadzwonił do mnie wczoraj siedem po jedenastej przed południem i zostawił wiadomość. Dopiero dzisiaj ją odsłuchałem, bo wczoraj poszedłem się upić. Potem zasnąłem, nie wiedząc, że mam od niego wiadomość.
Dzwonił z informacją o mojej sprawie, nad którą pracował trochę na boku. Chodzi o apelację, a klient jest w więzieniu. Nic pilnego.
W każdym razie treść nie jest ważna, ale godzina. W dodatku kiedy nagrywał wiadomość, słychać, jak zaczyna szczekać jego pies.
Szczeka, kiedy ktoś podchodzi do drzwi. Wiem, bo byłem u niego parę razy i pies zawsze ujadał.
Znów przed odpowiedzią na moment zamilkła.
– Czegoś tu nie rozumiem, panie Haller.
– Czego?
– Wczoraj twierdził pan, że był w domu prawie do południa, a potem wyszedł na mecz. Teraz mówi pan, że pan Levin zostawił wiadomość siedem po jedenastej. Dlaczego nie odebrał pan telefonu?
– Bo w tym czasie rozmawiałem z kimś innym. Nie mam usługi połączeń oczekujących. Możecie sprawdzić w billingach. Rozmawiałem ze swoją sekretarką, Lorną Taylor. Wtedy zadzwonił Raul. Nie zorientowałem się. A on pomyślał, że już wyszedłem na mecz, więc nagrał wiadomość.
– Dobrze, już rozumiem. Prawdopodobnie będziemy potrzebowali pańskiej pisemnej zgody na sprawdzenie billingów.
– Nie ma sprawy.
– Gdzie pan teraz jest?
– W domu.
Podałem jej adres, a Sobel powiedziała, że zaraz u mnie będą.
– Proszę się pospieszyć. Za godzinę muszę jechać do sądu.
– Już jedziemy.
Odłożyłem słuchawkę, czując niepokój. Broniłem kilkunastu morderców, miałem więc kontakt z wieloma detektywami od zabójstw. Ale sam nigdy nie byłem przesłuchiwany w sprawie morderstwa. Lankford, a teraz także Sobel traktowali podejrzliwie każdą moją odpowiedź. Zastanawiałem się, co mogą przede mną ukrywać.
Uporządkowałem rzeczy na biurku i zamknąłem aktówkę. Nie chciałem, żeby widzieli coś, czego nie miałem im ochoty pokazywać. Potem przeszedłem się po domu, zaglądając do wszystkich pokoi. Na koniec wszedłem do sypialni. Pościeliłem łóżko i schowałem do szuflady pudełko płyty „Req – Wiem dla Lila Demona”. Nagle cos sobie uświadomiłem. Usiadłem na łóżku, przypominając sobie coś, co powiedziała Sobel. Wyrwało się jej, a ja z początku nie zwróciłem na to uwagi. Powiedziała, że znaleźli należącą do Raula Levina broń kalibru 22, ale że to nie była bron mordercy. Mówiła, że to nie był woodsman.
Bezwiednie zdradziła mi markę i model pistoletu, z którego zamordowano Raula. Wiedziałem, że woodsman to automat produkowany przez Colta. Wiedziałem, bo sam miałem sportowy model woodsmana. Odziedziczyłem go wiele lat temu po ojcu. Gdy dorosłem na tyle, by móc się nim posługiwać, ani razu nie wyciągnąłem go z drewnianej kasetki.
Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy. Poruszałem się jak w gęstej mgle. Stawiałem ostrożne kroki, dotykając ściany, a potem skrzydła szafy, jak gdybym musiał szukać drogi. Kasetka z lśniącego drewna leżała na tej półce co zawsze. Zdjąłem ją i zaniosłem do sypialni.
Położyłem kasetkę na łóżku i otworzyłem mosiężny zamek. Zdjąłem ceratową osłonkę, uniosłem wieczko.
Pistoletu nie było.
CZĘŚĆ II. Świat bez prawdy
Poniedziałek, 23 maja
Rozdział 27
Wpłynął czek od Rouleta. Pierwszego dnia procesu miałem na koncie więcej pieniędzy niż kiedykolwiek w życiu. Gdybym chciał, mógłbym dać sobie spokój z ogłoszeniami na przystankach autobusowych i zacząć się reklamować na billboardach. Albo zamiast połowy strony w książce telefonicznej mógłbym wykupić miejsce na okładce. Byłoby mnie na to stać. Nareszcie miałem sprawę licencyjną, która mi się opłaciła. Przynajmniej pod względem finansowym. Śmierć Raula Levina była stratą, przez którą moja licencja na zawsze miała pozostać przegraną sprawą.
Po trzech dniach kompletowania ławy przysięgłych byliśmy już gotowi do wyjścia na scenę. Proces został zaplanowany najwyżej na trzy dni – dwa dla oskarżenia i jeden dla obrony. Oznajmiłem sędzi, że wystarczy mi dzień na przedstawienie dowodów przysięgłym, ale tak naprawdę większość pracy miał za mnie wykonać prokurator.
Rozpoczęciu procesu zawsze towarzyszy uczucie elektryzującego napięcia. Człowiek zmienia się w kłębek nerwów. W grę wchodzi wysoka stawka. Na próbę zostaje wystawiona moja reputacja, wolność, a także integralność samego systemu. Perspektywa, że dwunastu obcych ludzi ma oceniać twoje życie i pracę, zawsze przyspiesza tętno. Mam na myśli siebie, adwokata – sądzenie oskarżonego to coś zupełnie innego. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję i prawdę mówiąc, wcale nie chcę. Mogę to tylko przyrównać do niepokoju i niepewności w chwili, gdy człowiek stoi pośrodku kościoła w dniu własnego ślubu. Przeżyłem to dwa razy i przypominam sobie tamto uczucie, ilekroć sędzia prosi o spokój na sali.
Mimo znacznie większego doświadczenia procesowego od swojego przeciwnika nie łudziłem się co do układu sił. Występowałem sam przeciw gigantycznej paszczy systemu. Nie było wątpliwości, że stoję na straconej pozycji. To prawda, że dla prokuratora miał to być pierwszy poważny proces. Ale tę słabość równoważyła władza i potęga stanu. Prokurator miał do dyspozycji siły całego systemu prawnego. Ja tylko siebie. I winnego klienta.
Siedziałem przy stole obrony obok Louisa Rouleta. Byliśmy sami. Nie miałem asystenta, a za moimi plecami nie było detektywa – z powodu lojalności wobec Raula Levina nie zdecydowałem się zatrudnić żadnego zastępcy. Zresztą nie musiałem. Levin dał mi wszystko, czego potrzebowałem. Proces i jego wynik miał być ostatnim świadectwem jego zdolności śledczych.
W pierwszym rzędzie na miejscach dla publiczności siedzieli CC. Dobbs i Mary Alice Windsor. Zgodnie z decyzją wydaną przez sąd w postępowaniu przedprocesowym, matka Rouleta mogła być obecna na sali tylko podczas mów wstępnych. Została zgłoszona na świadka obrony, dlatego nie wolno jej było słuchać żadnych zeznań.