Rozdział 34
Każdy proces ma swój gwóźdź programu. Świadka czy dowód, który ostatecznie przechyla szalę w jedną albo drugą stronę. W tej sprawie gwóźdź programu nazywał się Regina Campo, ofiara i oskarżycielka, której występ i zeznanie miało rozstrzygnąć wszystko. Ale dobry adwokat zawsze ma w zanadrzu dublera. I miałem – świadka ukrytego za kulisami i czekającego, by ostatecznie przesądzić o wyniku procesu.
Mimo to, kiedy po przerwie Minton wezwał na świadka Reginę Campo, oczy wszystkich zwróciły się na nią i śledziły ją od wejścia na salę aż do wyznaczonego miejsca. Przysięgli po raz pierwszy mieli okazję ujrzeć ją osobiście. Ja też zobaczyłem ją pierwszy raz.
Zdziwiłem się, ale niemile. Jej niepewny krok i filigranowa, krucha sylwetka zupełnie nie pasowały do wizerunku podstępnej intrygantki, jaki mozolnie odmalowywałem przed przysięgłymi.
Trzeba przyznać, że Minton szybko się uczył. Podczas przesłuchania Campo doszedł do wniosku, że mniej znaczy lepiej. Starał się być oszczędny w słowach. Zanim przeszedł do przebiegu wypadków z szóstego marca, zadał kilka ogólnych pytań dotyczących jej osoby.
Historia życia Reginy Campo była banalna i smutna, i to właśnie Minton chciał wykorzystać. Atrakcyjna młoda kobieta przed dziesięcioma laty przyjechała do Hollywood z Indiany, marząc o sławie gwiazdy filmowej. Na początku kariery udało się jej wystąpić w paru programach telewizyjnych. Była nową twarzą i zawsze znalazł się ktoś gotów obsadzić ją w małej, nieważnej rólce. Kiedy jednak przestała być nową twarzą, znalazła pracę w filmach nadawanych przez telewizje kablowe, gdzie często musiała pokazywać się nago.
Dorabiała jako modelka, pozując nago i od czasu do czasu odwdzięczając się za różne przysługi seksem. W końcu porzuciła wszelkie pozory i zaczęła uprawiać seks za pieniądze. Feralnego wieczoru trafiła do baru, gdzie spotkała Louisa Rouleta.
Wersja zdarzeń przedstawiona przez Reginę Campo na sali rozpraw nie odbiegała od relacji poprzednich świadków. Była jednak skrajnie odmienna w formie. Campo, o drobnej twarzy i ciemnych, kręconych włosach, wyglądała jak bezbronna mała dziewczynka.
W trakcie drugiej części zeznania wydawała się zalękniona i bliska płaczu. Kiedy wskazała mężczyznę, w którym rozpoznała napastnika, jej usta i palec drżały ze strachu. Roulet patrzył na nią z obojętną miną.
– To on – wyrzuciła z siebie. – Taką bestię powinno się zamknąć!
Postanowiłem nie zgłaszać sprzeciwu. Czekałem na swoją kolej.
Min ton kontynuował przesłuchanie, skupiając się przez chwilę na jej ucieczce, a potem zapytał, dlaczego nie powiedziała prawdy funkcjonariuszom z patrolu, że wie, kim jest mężczyzna, który ją zaatakował, i po co przyszedł.
– Nie miałam odwagi – powiedziała. – Nie byłam pewna, czy mi uwierzą, gdybym im powiedziała, po co przyszedł. Chciałam tylko, żeby go aresztowali, bo bardzo się go bałam.
– Czy teraz żałuje pani tej decyzji?
– Tak, żałuję, bo wiem, że mógłby to wykorzystać, by go zwolniono, a wtedy mógłby zrobić to samo komuś innemu.
Zaprotestowałem, uznając odpowiedź za szkodzącą mojemu klientowi, a sędzia podtrzymała sprzeciw. Minton zadał jeszcze kilka pytań, ale chyba wiedział, że ma już za sobą punkt kulminacyjny i powinien zakończyć, dopóki przysięgli mają w pamięci drżący palec, którym wskazała winowajcę.
Campo zeznawała przez niecałą godzinę. Dochodziło wpół do dwunastej, ale sędzia nie ogłosiła przerwy na lunch, jak się spodziewałem. Oznajmiła przysięgłym, że chce przeprowadzić jak najwięcej przesłuchań podczas pierwszej sesji, po której wszyscy udadzą się na spóźniony i krótki lunch. Zastanawiałem się, czy wiedziała o czymś, czego ja nie wiedziałem. Czyżby w trakcie krótkiej przerwy dzwoniła do niej policja z Glendale, ostrzegając, że mam zostać aresztowany?
– Panie Haller, świadek czeka – przynagliła mnie.
Podszedłem do pulpitu, zaglądając do notatek. Jeśli miałem użyć do obrony tysiąca brzytew, to przynajmniej połowa z nich musiała zadać rany temu świadkowi. Byłem gotów.
– Pani Campo, czy zatrudniła pani adwokata w celu złożenia pozwu cywilnego przeciw panu Rouletowi w związku z rzekomym zdarzeniem szóstego marca?
Odniosłem wrażenie, jakby spodziewała się tego pytania, ale nie na początku przesłuchania.
– Nie.
– Czy rozmawiała pani z adwokatem o tej sprawie?
– Nikogo nie zatrudniłam i nie złożyłam pozwu. Zależy mi tylko na tym, żeby spotkała go zasłużona…
– Pani Campo – przerwałem jej. – Nie pytałem, czy zatrudniła pani adwokata ani na czym pani zależy. Pytałem, czy rozmawiała pani z adwokatem – jakimkolwiek adwokatem – o tej sprawie i możliwości wszczęcia postępowania cywilnego przeciwko panu Rouletowi.
Patrzyła na mnie z uwagą, starając się odgadnąć, co się za tym kryje. Mówiłem z przekonaniem, jak gdybym coś wiedział, jak gdybym miał na nią haka. Minton prawdopodobnie wyuczył ją najważniejszej zasady składania zeznań: nie daj się przyłapać na kłamstwie.
– Owszem, rozmawiałam z adwokatem. Ale to była tylko rozmowa. Nie zatrudniłam go.
– Czy dlatego, że prokurator poradził pani nie zatrudniać prawnika przed zakończeniem procesu karnego?
– Nie, nic takiego nie mówił.
– Po co rozmawiała pani o sprawie z adwokatem?
Zaczynała się wahać przed udzieleniem każdej odpowiedzi. Nie miałem nic przeciwko temu. Większość ludzi uważa, że kłamstwo wymaga chwili namysłu. Szczerych odpowiedzi udziela się od razu.
– Rozmawiałam z nim, bo chciałam znać swoje prawa i upewnić się, że jestem chroniona.
– Czy pytała go pani o możliwość zaskarżenia pana Rouleta o odszkodowanie?
– Sądziłam, że rozmowy z adwokatem są poufne.
– Jeśli pani zechce, może pani powiedzieć przysięgłym, o czym rozmawiała pani z adwokatem.
Pierwsze głębokie cięcie brzytwy. Campo znalazła się na straconej pozycji. Bez względu na odpowiedź.
– Wolałabym zachować to dla siebie – odrzekła w końcu.
– Dobrze, wróćmy zatem do szóstego marca, ale chciałbym cofnąć się nieco dalej niż pan Minton. Wróćmy do baru „Morgan's”, gdzie pierwszy raz rozmawiała pani z oskarżonym, panem Rouletem.
– Dobrze.
– Co robiła pani tego wieczoru w „Morgan's”?
– Byłam z kimś umówiona.
– Z Charlesem Talbotem?
– Tak.
– Spotkała się pani z nim, żeby ocenić, czy chce go pani zaprowadzić do siebie i uprawiać z nim płatny seks, zgadza się?
Zawahała się przez chwilę, ale skinęła głową.
– Proszę odpowiedzieć – pouczyła ją sędzia.
– Tak.
– Określiłaby pani tę praktykę jako środek bezpieczeństwa?
– Tak.
– Forma bezpiecznego seksu, tak?
– Chyba tak.
– W swoim zawodzie utrzymuje pani intymne stosunki z obcymi osobami, a więc musi się pani chronić, zgadza się?
– Tak, zgadza się.
– Osoby trudniące się tą profesją nazywają to „testem świra”, prawda?
– Ja tego tak nie nazywam.
– Ale prawdą jest, że zanim zaprosi pani potencjalnego klienta do mieszkania, spotyka się z nim pani w miejscach publicznych takich jak „Morgan's”, aby go zobaczyć i upewnić się, że nie jest niebezpieczny i nie ma żadnych odchyleń, tak?
– Można tak powiedzieć. Ale nigdy nie można być nikogo pewnym.
– To prawda. Czyli będąc w „Morgan's”, zwróciła pani uwagę na pana Rouleta, który siedział przy tym samym barze co pani i pan Talbot?
– Tak, rzeczywiście tam był.
– I nigdy wcześniej go pani nie widziała?
– Owszem, widywałam go tam i w innych lokalach.
– Czy kiedykolwiek pani z nim rozmawiała?
– Nie, nie rozmawialiśmy.
– Zauważyła pani, że nosi zegarek Rolex?
– Nie.
– Czy kiedykolwiek widziała pani, jak przyjeżdża lub odjeżdża porsche lub range roverem?
– Nie, nigdy nie widziałam go w samochodzie.
– Ale widywała go pani wcześniej w „Morgan's” i podobnych lokalach.
– Tak.
– I nigdy z nim pani nie rozmawiała.