– Mówisz o tym, że niby zamordowałem Raula Levina?
– Haller, to coś poważnego?
Kuchnia była za mała, aby wstawić do niej stół i krzesła. Przez krótki kabel nie mogłem odejść za daleko, przysiadłem więc na blacie. Przez okno nad zlewem widziałem mrugające w oddali światła centrum miasta i łunę na horyzoncie nad stadionem Dodgersów.
– Przypuszczam, że tak, sytuacja jest poważna. Wrabiają mnie w morderstwo Raula.
– O Boże, Michael, jak to możliwe?
– Jest kilka składników – zły klient, gliniarz z urazem na punkcie prawników, głupi adwokat. Wystarczy doprawić solą i pieprzem – palce lizać.
– Chodzi o Rouleta? To przez niego?
– Nie mogę z tobą rozmawiać o swoich klientach, Maggie.
– Co więc zamierzasz zrobić?
– Nie martw się. Panuję nad sytuacją. Wszystko będzie dobrze.
– A Hayley?
Wiedziałem, o co pyta. Ostrzegała mnie, żeby moje kłopoty w żaden sposób nie dotknęły Hayley. Żeby nie musiała słuchać w szkole, że jej ojciec jest podejrzany o morderstwo, a jego twarz pokazują w telewizji i na pierwszych stronach gazet.
– Możesz być spokojna. Hayley o niczym się nie dowie. Nikt się nie dowie, jeżeli dobrze to rozegram.
Maggie milczała, a ja nie mogłem wymyślić nic innego, aby ją uspokoić. Zmieniłem temat. Starałem się, żeby w moim głosie zabrzmiał ton pewności siebie, a nawet beztroski.
– A jak po rozprawie wyglądał dzisiaj wasz Minton?
Z początku nie odpowiedziała, nie mając chyba ochoty zmieniać tematu.
– Nie wiem. Wyglądał normalnie. Ale Smithson wysłał do niego obserwatora, bo to jego pierwszy występ solo.
Skinąłem głową. Liczyłem na to, że Smithson, szef prokuratury w Van Nuys, przyśle kogoś, by miał oko na Mintona.
– Były jakieś wnioski z obserwacji?
– Nie, jeszcze nie. W każdym razie nic nie słyszałam. Słuchaj, Haller, naprawdę się tym martwię. Podobno doręczyli ci dzisiaj w sądzie nakaz. To prawda?
– Tak, ale nie przejmuj się. Powtarzam, panuję nad sytuacją.
I wszystko dobrze się skończy. Obiecuję.
Wiedziałem, że nie zdołałem rozwiać jej obaw. Myślała o naszej córce i prawdopodobieństwie skandalu. Być może trochę myślała też o sobie i o tym, jakie miałaby szanse na awans, gdyby jej były mąż został wykluczony z adwokatury i oskarżony o morderstwo.
– Poza tym, gdyby wszystko się rozpieprzyło, masz być moją pierwszą klientką, pamiętasz?
– O czym ty mówisz?
– O firmie „Wynajem Limuzyn Adwokackich”. Miałaś skorzystać z jej usług, pamiętasz?
– Haller, to naprawdę nie pora na żarty.
– Nie żartuję, Maggie. Myślałem o tym, żeby rzucić tę robotę. Zanim jeszcze wdepnąłem w to gówno. Mówiłem ci tamtego wieczoru.
Dłużej nie mogę.
W słuchawce zapadła cisza.
– Bez względu na to, co postanowisz, Hayley i ja przyjmiemy twój wybór.
Skinąłem głową.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem wam za to wdzięczny.
Westchnęła.
– Nie wiem, jak to robisz, Haller.
– Co takiego?
– Jesteś wrednym adwokatem, masz dwie byłe żony i ośmioletnią córkę. I wszystkie ciągle cię kochamy.
Teraz ja zamilkłem. Mimo wszystko musiałem się uśmiechnąć.
– Dziękuję, Maggie McPershing – powiedziałem wreszcie. – Dobranoc.
I odłożyłem słuchawkę.
Wtorek, 24 maja
Rozdział 33
Drugi dzień procesu zaczął się od wezwania Mintona i mnie do gabinetu sędzi. Constance Fullbright chciała porozmawiać tylko ze mną, ale zgodnie z przepisami procesowymi nie mogła spotykać się na osobności tylko ze mną w żadnej sprawie, jeśli nie towarzyszył nam przedstawiciel oskarżenia. Miała przestronny gabinet, w którym stało biurko, krzesła dla gości i trzy zajmujące całe ściany regały pełne książek prawniczych. Wskazała nam miejsce naprzeciwko biurka.
– Panie Minton – zaczęła. – Nie mogę zabronić panu słuchać, ale zamierzam porozmawiać z panem Hallerem. Oczekuję, że nie będzie się pan wtrącał do naszej rozmowy, ponieważ nie dotyczy ona ani pana, ani, o ile wiem, sprawy Rouleta.
Zaskoczony Minton nie bardzo wiedział, jak zareagować. Otworzył tylko bezradnie usta. Sędzia zwróciła się w moją stronę, kładąc dłonie na blacie biurka.
– Panie Haller, czy ma mi pan coś do zakomunikowania? Proszę pamiętać, że siedzi pan obok prokuratora.
– Nie, wszystko jest w absolutnym porządku. Przepraszam, że wczoraj była pani przeze mnie niepokojona.
Przywołałem na twarz uśmiech skruchy, który miał świadczyć, że nakaz rewizji był tylko kłopotliwym i niewartym uwagi szczegółem.
– Nie chodzi o mój spokój, panie Haller. Poświęciliśmy już tej sprawie dużo czasu. Przysięgli, oskarżenie, wszyscy. Mam nadzieję, że ten czas nie okaże się zmarnowany. Nie mam ochoty powtarzać wszystkiego od początku. Mój terminarz pęka w szwach.
– Przepraszam – włączył się Minton. – Czy mogę zapytać…
– Nie, nie może pan – ucięła sędzia. – Nasza rozmowa nie dotyczy meritum procesu, tylko czasu jego trwania. Jeśli pan Haller zapewnia mnie, że nic nam nie przeszkodzi, wierzę mu na słowo. Nie sądzę, żeby potrzebował pan bliższych wyjaśnień.
Utkwiła we mnie znaczące spojrzenie.
– Czy mam pańskie słowo, panie Haller?
Zawahałem się przez moment. Sędzia dawała mi do zrozumienia, że jeśli złamię słowo i śledztwo policji z Glendale spowoduje przerwanie procesu Rouleta, nie ujdzie mi to na sucho.
– Ma pani moje słowo – powiedziałem.
Natychmiast wstała i skierowała się do wieszaka w rogu pomieszczenia. Wisiała tam jej czarna toga.
– Doskonale, panowie, a więc bierzmy się do pracy. Przysięgli czekają.
Razem z Mintonem opuściliśmy gabinet i weszliśmy do sali rozpraw, przechodząc obok biurka asystentki. Roulet siedział przy stole, czekając na mnie.
– Cholera, o co chodziło? – spytał mnie szeptem Minton.
Udawał głupiego. Na pewno słyszał krążące po prokuraturze plotki, o których wspominała Maggie.
– O nic, Ted. Takie tam bzdury związane z inną sprawą. Zamierzasz dzisiaj skończyć?
– To zależy od ciebie. Im dłużej będziesz wciskał kit, tym dłużej będę go musiał wydłubywać.
– Kit, co? Leżysz i krwawisz, i nawet o tym nie wiesz.
Uśmiechnął się pobłażliwie.
– Nie sądzę.
– Umierasz powoli, Ted, jak gdyby pocięło cię tysiąc brzytew.
Jedna rana to głupstwo, ale tysiąc to koniec. Witaj w sądzie karnym.
Oddaliłem się od niego, podchodząc do stołu obrony. Gdy tylko usiadłem, Roulet nachylił się do mojego ucha.
– Po co była ta narada u sędzi? – spytał szeptem.
– Po nic. Ostrzegała mnie tylko, żebym podczas przesłuchania nie potraktował ofiary zbyt brutalnie.
– Kogo, tej kobiety? Nazwała ją ofiarą?
– Louis, po pierwsze, staraj się nie podnosić głosu. A po drugie, ona naprawdę jest ofiarą w tej historii. Masz taką rzadką zdolność, że potrafisz sam się przekonać do wszystkiego, ale musimy – to znaczy, ja muszę – przekonać przysięgłych.
Nagana spłynęła po nim jak woda po gęsi.
– Co ci dokładnie powiedziała?
– Że nie da mi zbyt dużej swobody w przesłuchaniu. Przypomniała mi, że Regina Campo jest w tej sprawie ofiarą.
– Liczę, że rozedrzesz ją na strzępy, że zacytuję twoje własne słowa z pierwszego dnia naszej współpracy.
– Cóż, od pierwszego dnia naszej współpracy wiele rzeczy się zmieniło, nie sądzisz? Przez twój sprytny plan z pistoletem za chwilę wszystko mi się zawali. Ale oświadczam ci, że nie zamierzam iść do pudła. Jeżeli przez resztę życia będę musiał wozić ludzi na lotnisko, chętnie się na to zgodzę, jeśli nie będę miał innego wyjścia. Rozumiesz, Louis?
– Rozumiem, Mick – odparł gładko. – Jestem pewien, że coś wykombinujesz. Cwaniak z ciebie.
Spojrzałem na niego. Na szczęście nie musiałem mu odpowiadać. Woźny zarządził ciszę i sędzia Fullbright zajęła swoje miejsce.
Tego dnia pierwszym świadkiem Mintona był detektyw z Departamentu Policji Los Angeles Martin Booker. Oskarżenie nie mogło sobie wymarzyć lepszego świadka. Był jak opoka. Odpowiadał na pytania zwięźle, precyzyjnie i bez wahania. Booker przedstawił kluczowy dowód rzeczowy – nóż z inicjałami mojego klienta – i pod kierunkiem Mintona zdał przysięgłym relację z przebiegu śledztwa w sprawie napaści na Reginę Campo.