Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Gdy używa pan słowa „razem”, co ma pan na myśli?

– No, trzymaliśmy się blisko siebie, bo byliśmy jedynymi białymi w całej grupie.

– Czy przez cały ten czas rozmawialiście ze sobą?

Corliss przytaknął, a Roulet w tym samym momencie przecząco pokręcił głową. Dotknąłem ramienia klienta, dając mu znak, żeby powstrzymał się od demonstracyjnych zachowań.

– Tak, rozmawialiśmy – rzekł Corliss.

– O czym?

– Przede wszystkim o papierosach. Obaj mieliśmy ochotę zapalić, ale w areszcie nie pozwalają.

Corliss rozłożył ręce w geście „cóż można na to poradzić?”, a kilku przysięgłych, prawdopodobnie palaczy, uśmiechnęło się ze zrozumieniem.

– Czy w rozmowie poruszyli panowie temat, za co pan Roulet trafił do aresztu? – zapytał Minton.

– Tak.

– Co powiedział?

Zerwałem się z miejsca i zgłosiłem sprzeciw, który równie szybko został oddalony.

– Co panu powiedział, panie Corliss? – powtórzył Minton.

– Najpierw zapytał, za co ja siedzę, i mu powiedziałem. A kiedy spytałem, za co on, powiedział: „Za to, że dałem dziwce to, na co zasłużyła”.

– Dokładnie tak brzmiały jego słowa?

– Tak.

– Czy uzupełnił je jakimiś szczegółami?

– Nie, raczej nie. Tego tematu nie rozwinął.

Wychyliłem się, czekając, by Minton zadał następne, oczywiste w tej sytuacji pytanie. Ale nie zadał. Przeszedł do kolejnej kwestii.

– Panie Corliss, czy ja lub ktokolwiek inny z prokuratury obiecał coś panu w zamian za to zeznanie?

– Nie. Sam pomyślałem, że trzeba o tym powiedzieć.

– Jak przedstawia się pańska sprawa?

– Dalej mam zarzuty, ale kiedy skończę terapię, chyba część mi odpuszczą. Przynajmniej narkotyki. Nie wiem jeszcze, co będzie z włamaniem.

– Ale ja nie składałem panu żadnych obietnic w związku z ciążącymi na panu zarzutami?

– Nie, nie składał pan.

– Czy ktoś inny z prokuratury składał panu jakiekolwiek obietnice?

– Nie.

– Nie mam więcej pytań.

Siedziałem bez ruchu, wpatrując się w Corlissa. Starałem się wyglądać jak człowiek głęboko urażony, który nie za bardzo wie, jak się zachować. Wreszcie sędzia pobudziła mnie do działania.

– Panie Haller, chce pan przesłuchać świadka?

– Tak, wysoki sądzie.

Wstałem, oglądając się na drzwi, jak gdybym oczekiwał, że wejdzie przez nie jakiś cudotwórca i w mgnieniu oka wszystko zmieni.

Potem zerknąłem na zegar, który pokazywał pięć po dziesiątej. Na sali wciąż był Kurlen. Siedział w ostatnim rzędzie z tym samym szyderczym uśmieszkiem. Pomyślałem, że być może to jego normalny wyraz twarzy.

Odwróciłem się do świadka.

– Panie Corliss, ile pan ma lat?

– Czterdzieści trzy.

– Znajomi zwracają się do pana Dwayne?

– Zgadza się.

– Używa pan innych imion?

– Kiedy dorastałem, nazywali mnie D.J. Wszyscy tak do mnie mówili.

– Gdzie się pan wychowywał?

– W Mesa w Arizonie.

– Panie Corliss, ile razy był pan aresztowany?

Minton zaprotestował, ale sędzia oddaliła sprzeciw. Wiedziałem, że będę miał pewną swobodę w przesłuchaniu świadka, ponieważ to ja rzekomo padłem ofiarą podstępu oskarżenia.

– Ile razy był pan aresztowany? – powtórzyłem.

– Chyba z siedem.

– Czyli zwiedził pan w życiu wiele aresztów, prawda?

– Można tak powiedzieć.

– Wszystkie aresztowania zostały dokonane w okręgu Los Angeles?

– Przeważnie tak. Ale wcześniej byłem też aresztowany w Phoenix.

– A więc zna pan działanie wymiaru sprawiedliwości?

– Próbuję tylko przeżyć.

– I czasem wymaga to donoszenia na innych więźniów, prawda?

– Wysoki sądzie… – zaczął Minton, wstając.

– Proszę usiąść, panie Minton – odrzekła Fullbright. – Okazałam panu dużą wyrozumiałość, pozwalając powołać tego świadka. Pan Haller korzysta teraz z podobnych względów. Świadek może odpowiedzieć.

Protokolant odczytał Corlissowi pytanie.

– Chyba tak.

– Ile razy denuncjował pan innych więźniów?

– Nie wiem. Parę razy.

– Ile razy składał pan w sądzie zeznanie korzystne dla oskarżenia?

– Czy chodzi też o moje sprawy?

– Nie, panie Corliss. O zeznania na korzyść oskarżenia. Ile razy zeznawał pan przeciw innemu więźniowi, dostarczając argumentów oskarżeniu?

– To chyba jest czwarty raz.

Zdumiałem się teatralnie, choć odpowiedź bynajmniej mnie nie zdziwiła.

– A więc jest pan zawodowcem. Można wręcz powiedzieć, że pracuje pan jako uzależniony od narkotyków donosiciel więzienny.

– Po prostu mówię prawdę. Jeżeli ktoś mówi mi o czymś złym, mam obowiązek zgłosić to komu trzeba.

– Ale namawia pan ludzi do tego, żeby zdradzali panu takie rzeczy, prawda?

– Nie, raczej nie. Rozmawiają ze mną, bo jestem życzliwy.

– Życzliwy. Oczekuje pan więc, że przysięgli uwierzą, iż nieznany panu człowiek ni stąd, ni zowąd przyzna się panu – całkiem obcemu człowiekowi – że dał dziwce to, na co zasłużyła. Zgadza się?

– Tak właśnie powiedział.

– Czyli wyznał to, a potem obaj wróciliście do rozmowy o papierosach, tak?

– Niezupełnie.

– Niezupełnie? Co pan przez to rozumie?

– Powiedział mi też, że już wcześniej zrobił coś takiego. Mówił, że uszło mu to na sucho i teraz też ujdzie. Chwalił się, że ostatnim razem udało mu się nawet zabić sukę i nic mu nie zrobili.

Zastygłem na moment. Potem spojrzałem na Rouleta, który siedział nieporuszony jak głaz z wyrazem zaskoczenia na twarzy.

– Powiedział pan…

Urwałem w pół słowa, jak gdybym znalazł się na polu minowym i usłyszał ostrzegawczy trzask zapalnika pod butem. Kątem oka dostrzegłem, jak Minton wyprężył się czujnie.

– Panie Haller? – zniecierpliwiła się sędzia.

Oderwałem wzrok od Corlissa i spojrzałem na nią.

– Wysoki sądzie, na razie nie mam więcej pytań.

Rozdział 40

Minton zerwał się z miejsca jak bokser z narożnika nacierający na krwawiącego rywala.

– Chce pan uzupełnić przesłuchanie, panie Minton? – spytała Fullbright.

– Oczywiście, wysoki sądzie.

Spojrzał na przysięgłych, dając im do zrozumienia, jak ważne odpowiedzi zaraz padną, po czym zwrócił się do Corlissa.

– Panie Corliss, powiedział pan, że oskarżony się chwalił. Dlaczego się chwalił?

– Powiedział mi, że raz zabił dziewczynę i nic mu za to nie zrobili.

Wstałem.

– Wysoki sądzie, to nie ma nic wspólnego z rozpatrywaną sprawą i nie stanowi repliki na żaden argument wysunięty poprzednio przez obronę. Świadek nie może…

– Wysoki sądzie – wtrącił Minton. – Tę informację uzyskał w przesłuchaniu przedstawiciel obrony. Oskarżenie ma prawo ją zbadać.

– Zezwalam na pytanie – odparła Fullbright.

Usiadłem z miną człowieka pognębionego. Minton drążył dalej.

Zmierzał dokładnie tam, gdzie chciałem go zaprowadzić.

– Panie Corliss, czy pan Roulet zdradził jakieś szczegóły tamtego zdarzenia, w którym, jak twierdził, nie został ukarany za zabójstwo kobiety?

– Mówił, że dziewczyna była tancerką z wężem. Występowała w jakiejś knajpie, gdzie scena wyglądała jak jama węży czy coś w tym rodzaju.

Poczułem, jak palce Rouleta oplatają moje ramię i mocno się zaciskają. Jego oddech musnął moje ucho.

– Kurwa, co to ma znaczyć? – zapytał szeptem.

Odwróciłem się do niego.

– Nie wiem. Coś ty naopowiadał temu facetowi?

Odpowiedział przez zaciśnięte zęby:

– Nic mu nie powiedziałem. To jakaś cholerna pułapka. I ty ją zastawiłeś!

– Ja? Co ty wygadujesz? Mówiłem, że nie udało mi się do niego dotrzeć, bo zamknęli go w szpitalu. Jeżeli nic mu nie powiedziałeś, to musiał to zrobić ktoś inny. Lepiej pomyśl kto.

Ponownie spojrzałem na Mintona stojącego przy pulpicie i kontynuującego przesłuchanie.

– Czy pan Roulet mówił coś jeszcze o tancerce, którą, jak twierdzi, zamordował? – zapytał.

– Nie. To wszystko, co mi powiedział.

Minton zajrzał do notatek, sprawdzając, czy ma coś jeszcze, po czym skinął głową.

77
{"b":"115317","o":1}