– Wiem tylko, że nie zrobiłem żadnej z rzeczy, które według niej zrobiłem. Jedynym wyjaśnieniem jest to, że skłamała. To nie ja.
– O tym zdecydują przysięgli, zgodzi się pan?
– Tak.
– Wróćmy do noża, który kupił pan rzekomo dla własnego bezpieczeństwa. Chce pan wmówić przysięgłym, że ofiara tego przestępstwa wiedziała, że ma pan przy sobie nóż, i użyła go w spisku?
– Nie wiem, co wiedziała. Nigdy nie pokazywałem jej noża ani nie wyciągałem go przy niej w barze. Dlatego nie rozumiem, skąd mogłaby się dowiedzieć. Przypuszczam, że znalazła go, kiedy sięgnęła do mojej kieszeni po pieniądze. Zawsze noszę nóż i pieniądze w tej samej kieszeni.
– Ach, więc mamy jeszcze kradzież pieniędzy z kieszeni. Jakich jeszcze rewelacji się od pana dowiemy, panie Roulet?
– Miałem przy sobie czterysta dolarów. Kiedy mnie aresztowano, zniknęły. Ktoś je zabrał.
Zamiast skupić się na sprawie pieniędzy, Minton wolał nie ryzykować, wiedząc, że bez względu na to, jak sobie z nią poradzi, w najlepszym razie wyjdzie na zero. Gdyby próbował dowodzić, że Roulet nie miał żadnych pieniędzy i od początku zamierzał zaatakować i zgwałcić Campo, zamiast jej płacić, domyślał się, że przedstawiłbym zeznania podatkowe Rouleta, które kazałyby poważnie wątpić, czy nie byłoby go stać na prostytutkę. Taką pułapkę w zeznaniu prawnicy nazywali „sajgonem” i Minton trzymał się od niej z daleka. Postanowił zakończyć.
Dramatycznym gestem uniósł zdjęcie zmasakrowanej twarzy Reginy Campo.
– A więc Regina Campo kłamie – powiedział.
– Tak.
– Kazała to sobie zrobić, a może nawet sama to sobie zrobiła.
– Nie wiem, kto to zrobił.
– Ale nie pan.
– Nie, nie ja. Nie zrobiłbym czegoś takiego żadnej kobiecie. Nie skrzywdziłbym kobiety.
Roulet wskazał na fotografię, którą Minton wciąż trzymał w wyciągniętej ręce.
– Żadna kobieta na to nie zasługuje – powiedział.
Pochyliłem się nad stołem, czekając. Roulet właśnie wypowiedział kwestię, którą kazałem mu wpleść w którąś z odpowiedzi podczas zeznania. „Żadna kobieta na to nie zasługuje”. Teraz Minton miał połknąć haczyk. Nie był głupi. Musiał się zorientować, że Roulet właśnie uchylił drzwi.
– Co ma pan na myśli, mówiąc „nie zasługuje”? Uważa pan, że brutalne przestępstwa sprowadzają się do kwestii, czy ofiara dostaje to, na co sobie zasłużyła?
– Nie, nie to miałem na myśli. Chciałem powiedzieć, że bez względu na to, jak zarabia na życie, nie powinna zostać tak brutalnie pobita. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie.
Minton opuścił rękę ze zdjęciem. Przez chwilę na nie patrzył, po czym znów spojrzał na Rouleta.
– Panie Roulet, nie mam do pana więcej pytań.
Rozdział 37
Wciąż miałem wrażenie, że w pojedynku na brzytwy jestem górą.
Zrobiłem wszystko, co było możliwe, aby wmanewrować Mintona w sytuację, z której będzie miał tylko jedno wyjście. Teraz miałem się przekonać, czy wszystko, co możliwe, wystarczy. Kiedy młody prokurator usiadł, postanowiłem nie zadawać swojemu klientowi więcej pytań. Wytrzymał atak Mintona i czułem, że złapaliśmy wiatr w żagle. Wstałem i spojrzałem na zegar umieszczony wysoko na ścianie w głębi sali. Było dopiero wpół do czwartej. Potem skierowałem wzrok na sędzię.
– Wysoki sądzie, na tym obrona kończy przedstawianie stanowiska.
Fullbright skinęła głową i także zerknęła na zegar. Poleciła przysięgłym, by udali się na przerwę popołudniową. Kiedy opuścili salę, spojrzała w stronę stołu prokuratorskiego, przy którym siedział Minton i pilnie coś notował.
– Panie Minton?
Uniósł głowę.
– Sesja jeszcze się nie skończyła. Proszę uważać. Czy oskarżenie zamierza wystąpić z repliką?
Minton wstał.
– Wysoki sądzie, chciałbym poprosić o odroczenie rozprawy do jutra, aby oskarżenie miało czas na powołanie świadków w ramach repliki.
– Panie Minton, mamy jeszcze półtorej godziny. Mówiłam, że chcę efektywnie wykorzystać ten dzień. Gdzie są pańscy świadkowie?
– Szczerze mówiąc, wysoki sądzie, nie spodziewałem się, że obrona ograniczy się do przesłuchania tylko trojga świadków i nie…
– Usłyszeliśmy od pana Hallera taką zapowiedź już w mowie wstępnej.
– Tak, ale mimo to wystąpienie obrony trwało krócej, niż można się było spodziewać. Wyprzedziliśmy przewidywany czas rozprawy o pół dnia. Proszę o wyrozumiałość. Miałbym ogromne trudności ze sprowadzeniem świadka do sądu przed osiemnastą.
Odwróciłem się, by spojrzeć na Rouleta, który wrócił już na swoje miejsce obok mnie. Skinąłem głową i mrugnąłem lewym okiem, żeby sędzia nie mogła tego zauważyć. Wyglądało na to, że Minton połknął haczyk. Teraz trzeba było się tylko postarać, aby nie wypluł go pod naciskiem sędzi. Wstałem.
– Wysoki sądzie, obrona nie sprzeciwia się zwłoce. Moglibyśmy wykorzystać ten czas na przygotowanie mowy końcowej i wskazówek dla przysięgłych.
Sędzia posłała mi zdziwione spojrzenie. Rzadko się zdarzało, by obrona nie protestowała przeciwko opieszałości oskarżenia. Ale zasiane przeze mnie ziarno właśnie zaczęło kiełkować.
– To chyba rzeczywiście dobry pomysł, panie Haller. Jeżeli odroczymy rozprawę do jutra rana, mam nadzieję, że bezpośrednio po replice oskarżenia przystąpimy do mów końcowych. I nie będzie żadnych opóźnień poza czasem koniecznym do pouczenia przysięgłych. Czy to jasne, panie Minton?
– Tak, wysoki sądzie, będę gotowy.
– Panie Haller?
– To był mój pomysł. Też będę gotowy.
– Doskonale. A zatem wszystko ustalone. Kiedy tylko przysięgli wrócą po przerwie, zwolnię ich na dziś. Przynajmniej unikną korków, a jutro wszystko potoczy się tak sprawnie, że z pewnością zaczną obrady jeszcze przed popołudniową sesją.
Spojrzała groźnie na Mintona, a potem na mnie, jak gdyby chciała nas ostrzec, żebyśmy nie ważyli się sprzeciwiać. Nie słysząc żadnych protestów, wstała i opuściła salę, zapewne śpiesząc się na papierosa.
Dwadzieścia minut później, gdy przysięgli zostali wysłani do domu, a ja zbierałem dokumenty ze stołu, podszedł do mnie Minton.
– Możemy pogadać?
Poradziłem Rouletowi, żeby wyszedł ze swoją matką i Dobbsem, a gdybym czegoś od nich potrzebował, zadzwonię.
– Ale ja też chcę z tobą pogadać – oznajmił.
– O czym?
– O wszystkim. Jak twoim zdaniem wypadłem?
– Wypadłeś dobrze i wszystko dobrze idzie. Wydaje mi się, że sytuacja jest niezła.
Wskazując na stół prokuratorski, do którego wrócił Minton, zniżyłem głos do szeptu.
– On też o tym wie. Chce złożyć nową ofertę.
– Mam zostać i posłuchać, co proponuje?
Pokręciłem głową.
– Nie, nieważne, co zaproponuje. W grę wchodzi tylko jeden wyrok, prawda?
– Prawda.
Gdy wstałem, poklepał mnie po ramieniu i musiałem się powstrzymać, by się nie wzdrygnąć.
– Nie dotykaj mnie, Louis – powiedziałem. – Jeżeli chcesz coś dla mnie zrobić, to oddaj ten cholerny pistolet.
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko i ruszył w kierunku bramki. Kiedy wyszedł, odwróciłem się do Mintona. W jego oczach dostrzegłem cień rozpaczy. Pragnął tylko jednego – wyroku skazującego, jakiegokolwiek, byle tylko skazującego.
– Co jest?
– Mam nową ofertę.
– Słucham.
– Obniżę jeszcze bardziej. Do zwykłej napaści. Sześć miesięcy w okręgowym. Przy takim tempie zwolnień pod koniec każdego miesiąca, pewnie nie posiedzi nawet sześćdziesięciu dni.
Skinąłem głową. Minton mówił o zarządzeniu federalnym, które miało przeciwdziałać przeludnieniu więzień okręgowych. Nieważne, jaki werdykt zapadał na sali sądowej; konieczność często powodowała radykalne złagodzenie wyroku. Oferta była niezła, lecz niczego nie dałem po sobie poznać. Wiedziałem, że propozycja przyszła z drugiego piętra. Minton nie mógł mieć pełnomocnictw do tak znacznej redukcji zarzutów.
– Jeżeli ją przyjmie, dziewczyna oskubie go w cywilnym – powiedziałem. – Wątpię, czy się zgodzi.
– To cholernie dobra propozycja – zapewnił mnie Minton.