Wolałbym jednak wrócić tu w przyszły poniedziałek i powiedzieć mu, że znaleźliśmy świadka i jesteśmy gotowi. Rozumiesz?
Casey z początku się nie odzywał. Odszedł w głąb celi i usiadł na ławce. Wreszcie, nie patrząc w moją stronę, powiedział:
– Muszę się tylko dostać do telefonu.
– To już brzmi lepiej. Powiem zastępcy szeryfa, że musisz zadzwonić. Zadzwoń, a potem cierpliwie czekaj. Widzimy się w przyszłym tygodniu i zabieramy się do roboty.
Szybkim krokiem skierowałem się do drzwi. Nie cierpię aresztów. Prawdę mówiąc, nie wiem dlaczego. Chyba czasami granica wydaje mi się zbyt cienka. Granica oddzielająca obrońcę kryminalisty od kryminalisty. Czasem nie mam pewności, po której stronie krat właściwie jestem. I kiedy wychodzę z celi, tak samo jak wszedłem, zawsze uważam to za niepojęty cud.
Rozdział 3
W korytarzu sądowym włączyłem komórkę i zadzwoniłem do swojego kierowcy, informując go, że już wychodzę. Potem sprawdziłem pocztę głosową, gdzie znalazłem wiadomości od Lorny Taylor i Fernanda Valenzueli. Postanowiłem oddzwonić do nich już z samochodu.
Earl Briggs, mój szofer, podstawił lincolna tuż przed wyjściem.
Earl nie wysiadł ani nie otworzył mi drzwi – nic z tych rzeczy. Zawarliśmy umowę, według której miał mnie wozić, by w ten sposób odpracować honorarium, jakie był mi winien za wyrok dozoru sądowego, który otrzymał za handel kokainą. Płaciłem mu dwadzieścia dolarów za godzinę, ale połowę potrącałem na poczet zaległego honorarium. Było to wprawdzie mniej dochodowe zajęcie niż dilerka w osiedlach, ale na pewno bezpieczniejsze, legalne i znacznie lepiej wyglądało w CV. Earl twierdził, że chce zacząć porządne życie, a ja mu wierzyłem.
Podchodząc do lincolna, usłyszałem dobiegający zza zamkniętych okien pulsujący hip – hop. Ledwie jednak dotknąłem klamki, Earl wyłączył muzykę. Usiadłem z tyłu i poleciłem zawieźć się z powrotem do Van Nuys.
– Czego słuchałeś? – spytałem.
– Hm, to był Three Six Mafia.
– „Dirty south”?
– Aha.
W ciągu lat zdobyłem niezłe rozeznanie w subtelnych zróżnicowaniach rapu i hip – hopu, gatunkowych, regionalnych i innych. Tej muzyki na ogół słuchała większość moich klientów, a wielu czerpało z niej natchnienie do podejmowania decyzji w życiu.
Wziąłem pudełko po butach pełne kaset ze sprawy Boylestona i wybrałem jedną na chybił trafił. Sprawdziłem jej numer i czas w spisie nagrań, jaki miałem w pudełku. Podałem taśmę Earlowi, który załadował ją do odtwarzacza w desce rozdzielczej. Nie musiałem mu mówić, żeby ściszył, ustawiając głośność na poziomie dźwiękowego tła. Earl pracował u mnie od trzech miesięcy. Wiedział, co robić.
Roger Boyleston był jednym z niewielu moich klientów z przydziału sądowego. Postawiono mu kilka zarzutów o handel narkotykami. Dzięki podsłuchowi, jaki założyła w jego telefonach Agencja do Walki z Narkotykami, aresztowano Boylestona i zabezpieczono sześć kilogramów kokainy, którą zamierzał rozprowadzić przez sieć dilerów. Taśm było mnóstwo – ponad pięćdziesiąt godzin nagranych rozmów telefonicznych. Boyleston rozmawiał z wieloma osobami o tym, co się może zdarzyć i kiedy. Dla rządu sprawa była pestką.
Boylestona czekała długa odsiadka, a mnie nie pozostało nic innego, jak wynegocjować ugodę i postarać się o niższy wyrok w zamian za współpracę oskarżonego. To jednak nie miało żadnego znaczenia.
Ważne były kasety. Wziąłem sprawę właśnie ze względu na taśmy.
Rząd federalny płacił mi za to, żebym je przesłuchał, przygotowując się do obrony. Oznaczało to, że rząd do spółki z Boylestonem fundował mi co najmniej pięćdziesiąt pełnopłatnych godzin pracy jeszcze przed ogłoszeniem wyroku. Dlatego pamiętałem, aby podczas podróży lincolnem sumiennie wymieniać taśmy. I gdyby przyszło mi położyć dłoń na księdze i przysiąc, że będę mówił prawdę, mógłbym z czystym sumieniem oświadczyć, że wysłuchałem wszystkich kaset, za które wystawiłem rachunek Wujowi Samowi.
Najpierw zadzwoniłem do Lorny Taylor. Lorna była menedżerem moich spraw. W ogłoszeniu na pół strony książki telefonicznej i w reklamach rozlepionych na trzydziestu sześciu przystankach autobusowych w znanej z największej liczby przestępstw południowej i wschodniej części okręgu był wydrukowany numer telefonu jej dwupokojowego mieszkania przy Kings Road w West Hollywood. Ten sam adres jest znany korporacji adwokackiej Kalifornii oraz wszystkim urzędnikom sądowym.
Lorna stanowiła moją strefę buforową. Jeśli ktoś chciał się ze mną skontaktować, najpierw musiał zgłosić się do niej. Numer komórki daję niewielu osobom, a mojej prywatności strzeże Lorna.
Jest nieugięta, inteligentna, profesjonalna i piękna. Od pewnego czasu o tej ostatniej cesze mogę się jednak przekonywać zaledwie raz na miesiąc, kiedy zabieram ją na lunch albo podpisuję rachunki.
– Lorna prowadzi także moją księgowość.
– Biuro prawne – usłyszałem w słuchawce.
– Przepraszam, byłem jeszcze w sądzie – powiedziałem, tłumacząc, dlaczego nie odebrałem jej telefonu. – Co jest?
– Rozmawiałeś z Valem, prawda?
– Tak. Właśnie jadę do Van Nuys. Mam zdążyć na jedenastą.
– Dzwonił do mnie, żeby się upewnić. Wydawał się zdenerwowany.
– Uważa, że trafiliśmy na żyłę złota. Chce mieć pewność, że dostanie swoją działkę. Oddzwonię i go uspokoję.
– Sprawdziłam wstępnie tego Louisa Rossa Rouleta. Wypłacalność bez zarzutu. Nazwisko kilka razy pojawia się w archiwum „Timesa”. Same transakcje sprzedaży nieruchomości. Chyba pracuje w biurze handlu nieruchomościami w Beverly Hills. Firma nazywa się Windsor Residential Estates. I wygląda na to, że obsługuje tylko najbardziej ekskluzywne okolice – żadnych domów z tabliczkami na frontach.
– To dobrze. Coś jeszcze?
– W tej sprawie nic. Poza tym telefony jak zwykle.
Czyli miała zwykłą liczbę zgłoszeń od ludzi, którzy zobaczyli ogłoszenie w książce telefonicznej albo na przystanku i potrzebowali adwokata. Zanim jednak klient wzbudził moje zainteresowanie, musiał przekonać Lornę, że może zapłacić za usługę. Praca Lorny przypominała zadanie pielęgniarki w rejestracji izby przyjęć.
Trzeba jej było pokazać ważną polisę ubezpieczeniową, żeby udzieliła pozwolenia na wizytę u lekarza. Obok telefonu Lorna trzymała cennik rozpoczynający się od stałego honorarium w wysokości pięciu tysięcy za jazdę po pijanemu po stawki za godzinę pracy w sądzie w wypadku poważnych przestępstw. Moja menedżer sprawdza, czy każdy potencjalny klient jest wypłacalny i czy zna cenę występku, o który jest oskarżony. Powiada się: „Jeśli nie chcesz w pudle gnić, lepiej w zgodzie z prawem żyć”. Lorna ma własną wersję: „Jeśli nie chcesz płacić nic, lepiej w zgodzie z prawem żyć”. Przyjmuje MasterCard i Visę i zdobywa potwierdzenie transakcji, zanim jeszcze klient zjawi się u mnie.
– Nikt znajomy? – zapytałem.
– Z Twin Towers dzwoniła Gloria Dayton.
Jęknąłem. Twin Towers był głównym aresztem okręgowym w centrum miasta. Jedną wieżę zajmowały kobiety, drugą mężczyźni. Gloria Dayton była drogą prostytutką, która od czasu do czasu korzystała z moich usług prawnych. Pierwszy raz reprezentowałem ją co najmniej dziesięć lat temu, gdy była młodsza, nie ćpała, a w jej oczach jeszcze tliło się życie. Dziś broniłem ją gratis. Nigdy nie wystawiałem jej rachunków. Próbowałem ją tylko przekonać, żeby zaczęła żyć inaczej.
– Kiedy ją zgarnęli?
– W nocy. Właściwie dzisiaj rano. Staje przed sądem po lunchu.
– Nie wiem, czy zdążę z Van Nuys.
– Jeszcze jeden problem. Poza tym, co zwykle, jest zarzut o posiadanie kokainy.
Wiedziałem, że Gloria szuka klientów wyłącznie przez Internet, gdzie na różnych stronach występuje jako Glory Days *. Nie włóczyła się po ulicach ani podejrzanych barach. Bywała zatrzymywana zwykle przez tajniaków z obyczajówki, którym udało się pokonać jej system zabezpieczeń i umówić się na randkę. Fakt, że w chwili spotkania miała przy sobie kokainę, świadczy! albo o jej wyjątkowym zaniedbaniu, albo o tym, że narkotyk podrzucił jej gliniarz.