– Panie Talbot, czy mógłby pan powiedzieć, w jakim stanie fizycznym była pani Campo, kiedy wychodził pan od niej krótko przed dziesiątą wieczorem szóstego marca?
– Była całkowicie zaspokojona.
Na sali gruchnął gromki śmiech, a dumny z siebie Talbot rozpromienił się w uśmiechu. Zerknąłem na człowieka z Biblią, który mocno zaciskał szczęki.
– Panie Talbot – powiedział Minton. – Mam na myśli stan fizyczny. Czy kiedy pan wychodził, była ranna i krwawiła?
– Nie, miała się doskonale. Kiedy wyszedłem, była zdrowa jak ryba. Wiem, bo miałem ją na haczyku.
Znów się uśmiechnął, zadowolony z wyrażenia. Tym razem nie było słychać śmiechu, a sędzia miała już dosyć jego dwuznacznych uwag. Upomniała go, aby zachował dla siebie bardziej nieprzyzwoite określenia.
– Przepraszam, wysoki sądzie – odrzekł.
– Panie Talbot – ciągnął Minton. – Gdy opuścił pan jej mieszkanie, pani Campo nie miała żadnych ran na ciele?
– Nie. Żadnych.
– Nie krwawiła?
– Nie.
– Nie uderzył pan jej ani nie wyrządził żadnej innej krzywdy?
– Nie. To, co zrobiliśmy, odbyło się za obopólną zgodą i było przyjemne. Zero przemocy.
– Dziękuję, panie Talbot.
Zanim wstałem, przez chwilę spoglądałem w notatki. Potrzebowałem przerwy, by wyraźnie oddzielić przesłuchanie prokuratorskie od mojego.
– Panie Haller? – zniecierpliwiła się sędzia. – Chce pan przesłuchać świadka przeciwnej strony?
Wstałem i podszedłem do pulpitu.
– Tak, wysoki sądzie.
Położyłem na blacie notatnik i spojrzałem Talbotowi prosto w oczy. Uśmiechał się do mnie uprzejmie, ale wiedziałem, że jego życzliwość niedługo się skończy.
– Panie Talbot, czy jest pan prawo – czy leworęczny?
– Jestem leworęczny.
– Leworęczny – powtórzyłem jak echo. – Czy to prawda, że wieczorem szóstego marca, zanim opuścił pan mieszkanie Reginy Campo, poprosiła pana, żeby uderzył ją kilkakrotnie w twarz?
Minton zerwał się z krzesła.
– Wysoki sądzie, nie ma żadnych podstaw do zadawania pytań tego rodzaju. Pan Haller stara się jedynie zaciemnić sprawę, składając oburzające oświadczenia i nadając im formę pytań.
Sędzia spojrzała na mnie, czekając na odpowiedź.
– Wysoki sądzie, pytanie mieści się w przyjętej przez obronę hipotezie, którą nakreśliłem w mowie wstępnej.
– Zezwalam na pytanie. Proszę jednak o zwięzłość.
Pytanie zostało odczytane z protokołu, a Talbot z uśmiechem wyższości potrząsnął głową.
– To nieprawda. Nigdy w życiu nie skrzywdziłem kobiety.
– Uderzył ją pan trzykrotnie pięścią, prawda, panie Talbot?
– Nie, nie uderzyłem. To kłamstwo.
– Twierdzi pan, że nigdy w życiu nie skrzywdził kobiety.
– Zgadza się. Nigdy.
– Zna pan prostytutkę Shaquillę Barton?
Talbot zastanowił się przed odpowiedzią.
– Nic mi to nie mówi.
– Na stronie internetowej, gdzie reklamuje swoje usługi, występuje jako Okrutna Shaquilla. Może to coś panu mówi?
– Tak, chyba tak.
– Czy kiedykolwiek uprawiał pan z nią płatny seks?
– Tak, raz.
– Kiedy to było?
– Co najmniej rok temu. Może dawniej.
– I nie skrzywdził jej pan wówczas?
– Nie.
– A gdyby weszła na tę salę i powiedziała, że uderzył ją pan lewą ręką, czy byłoby to kłamstwo?
– Bezczelne kłamstwo. Spróbowałem raz i nie spodobała mi się ta ostra jazda. Wolę klasyczne sytuacje. Nawet jej nie dotknąłem.
– Nie dotknął jej pan?
– To znaczy, nie biłem jej i nie zrobiłem żadnej krzywdy.
– Dziękuję, panie Talbot.
Usiadłem. Minton nie kwapił się do pytań uzupełniających. Talbotowi pozwolono odejść, a Minton poinformował sędzię, że chciałby wezwać jeszcze tylko dwóch świadków, ale ich zeznania mogą być dłuższe. Sędzia Fullbright spojrzała na zegar i odroczyła rozprawę do następnego dnia.
Dwóch świadków. Wiedziałem, że chodzi o detektywa Bookera i Reggie Campo. Wyglądało na to, że Minton postanowił zrezygnować z powoływania na świadka kapusia, którego ukrył w szpitalu okręgowym – USC w ramach przedprocesowego programu terapeutycznego. Nazwisko Dwayne'a Corlissa nie figurowało na żadnej liście świadków ani w innych dokumentach oskarżenia. Pomyślałem, że może Minton dowiedział się o Corlissie tego, co zdołał ustalić Raul Levin. W każdym razie było jasne, że oskarżenie nie zamierza wykorzystać jego zeznań. Musiałem to zmienić.
Zbierając papiery i dokumenty, zebrałem się w sobie i postanowiłem porozmawiać z Rouletem. Spojrzałem na niego. Siedział, czekając na sygnał do wyjścia.
– Co o tym myślisz? – zapytałem.
– Myślę, że dobrze ci poszło. Było parę momentów uzasadnionych wątpliwości.
Zatrzasnąłem zamki aktówki.
– Dzisiaj tylko zasiałem ziarno. Jutro zacznie kiełkować, a w środę zakwitnie. Jeszcze nie widziałeś najlepszego.
Wstałem, zdejmując ze stołu aktówkę. Była ciężka od dokumentów i laptopa.
– Do jutra.
Wyszedłem przez bramkę w barierce. W korytarzu przed drzwiami sali czekali na Rouleta Cecil Dobbs i Mary Windsor. Kiedy wyszedłem, chcieli ze mną porozmawiać, ale minąłem ich.
– Do jutra – powiedziałem.
– Zaraz, zaraz – zawołał za mną Dobbs.
Odwróciłem się.
– Tkwimy na korytarzu i nic nie wiemy – rzekł, podchodząc do mnie z Mary Windsor. – Jak idzie?
Wzruszyłem ramionami.
– Na razie oskarżenie przedstawia materiał – odparłem. – Robię uniki, nie opuszczam gardy i uchylam się od ciosów. Myślę, że jutrzejsza runda będzie nasza. A w środę przyjdzie pora na nokaut.
Muszę się do tego przygotować.
Zmierzając do windy, zobaczyłem grupkę przysięgłych, którzy mnie ubiegli i czekali już w kolejce. Była wśród nich kronikarka.
Skręciłem do toalety obok wind, aby uniknąć wspólnej jazdy z nimi. Postawiłem aktówkę między umywalkami i umyłem twarz i ręce. Patrząc w swoje odbicie w lustrze, szukałem oznak stresu i śladów, jakie mogła pozostawić sprawa. Wyglądałem jednak normalnie i spokojnie jak na adwokata, który równocześnie gra po stronie klienta i oskarżenia.
Zimna woda orzeźwiła mnie i odświeżony wyszedłem z toalety, mając nadzieję, że przysięgli już zjechali na dół.
W korytarzu ich nie było. Ale przy drzwiach windy stali Lankford i Sobel. Lankford trzymał w ręku złożony plik dokumentów.
– A, jest pan – powiedział. – Właśnie pana szukamy.
Rozdział 30
Dokument, jaki wręczył mi Lankford, był nakazem rewizji dającym policji prawo przeszukania mojego domu, biura i samochodu w celu znalezienia pistoletu Colt Woodsman Sport Model kalibru 22 o numerze seryjnym 656300081 – 52. Według upoważnienia wymieniona w nim broń miała rzekomo zostać użyta do dokonania zabójstwa Raula A. Levina dwunastego kwietnia. Lankford z dumą podał mi nakaz, uśmiechając się z wyższością. Czytałem pismo z obojętną miną, jak gdybym załatwiał podobne sprawy co drugi dzień, a w piątki nawet i dwa razy. Ale prawdę mówiąc, nogi się pode mną ugięły.
– Jak to zdobyliście?
Było to niedorzeczne pytanie zadane w niedorzecznym momencie.
– Podpisano, opieczętowano, doręczono – odparł Lankford. – To od czego zaczynamy? Ma pan tutaj samochód, prawda? Tego lincolna, którym się pan wozi jak luksusowa panienka?
Spojrzałem na podpis na ostatniej stronie nakazu. Zgodę na rewizję wydał sędzia sądu miejskiego z Glendale, o którym nigdy nie słyszałem. Detektywi zwrócili się do lokalnego urzędnika, któremu zapewne zależało na poparciu policji w najbliższych wyborach. Powoli otrząsnąłem się z szoku. Może ta cała rewizja to jakiś blef.
– To kompletna bzdura – oświadczyłem. – Nie ma uzasadnionej przyczyny. Mógłbym unieważnić ten świstek w dziesięć minut.
– Sędzia Fullbright nie miała do dokumentu żadnych zastrzeżeń – rzekł Lankford.
– Fullbright? Co ona ma z tym wspólnego?
– Wiedzieliśmy, że uczestniczy pan w procesie, więc pomyśleliśmy sobie, że powinniśmy ją zapytać, czy można doręczyć nakaz. Takiej kobiety lepiej nie drażnić. Powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu, pod warunkiem że zrobimy to po rozprawie, i nie czepiała się żadnych uzasadnionych przyczyn.