Pożegnałem się z nią i poszedłem do swojego gabinetu po numer komórki Teddy'ego Vogla, pozostającego na wolności herszta „Road Saints”. Przekazałem mu dobre wieści, sugerując, że potrafi zawiadomić Hardziela znacznie szybciej ode mnie. Członkowie gangu są w każdym więzieniu. Systemu łączności mogliby im pozazdrościć ci z CIA i FBI. Vogel odparł, że się tym zajmie. Dodał, że dziesięć kawałków, które dał mi miesiąc wcześniej na drodze przy Vasquez Rocks, okazało się dobrą inwestycją.
– Dzięki, Ted – powiedziałem. – Nie zapomnij o mnie, kiedy następnym razem będziesz potrzebował adwokata.
– Zrobi się, mecenasie.
Rozłączyliśmy się. Z szafki w korytarzu wyciągnąłem swoją rękawicę pierwszego bazowego i ruszyłem do drzwi.
Dałem Earlowi wolne, zaliczywszy mu dzień do tygodnia pracy, więc sam pojechałem lincolnem do centrum. Ruch był niewielki, dopóki nie zacząłem się zbliżać do stadionu Dodgersów. Na otwarcie zawsze sprzedaje się komplet biletów, mimo że mecz odbywa się w dzień powszedni w godzinach pracy. Początek sezonu to wiosenny rytuał przyciągający tysiące ludzi ze śródmieścia. To jedyna impreza sportowa w znanym ze swobodnego stylu życia Los Angeles, gdzie można zobaczyć mężczyzn w sztywnych białych koszulach i krawatach. Wszyscy są na wagarach. Nic nie może się równać z początkiem sezonu, aż przyjdzie czas na jednopunktowe porażki, przerwane passy dobrych rzutów i stracone okazje. Aż zaskrzeczy rzeczywistość.
Byłem pierwszy na trybunie. Mieliśmy miejsca trzy rzędy od boiska – na krzesełkach w części dobudowanej przed sezonem. Levin musiał wybulić mnóstwo forsy na bilety. Przynajmniej mógł to sobie odliczyć z funduszu reprezentacyjnego.
Plan był taki, że mieliśmy się spotkać z Levinem wcześniej.
Dzwonił poprzedniego dnia wieczorem, mówiąc, że chce chwilę pogadać w cztery oczy. Oglądając trening i podziwiając zmodernizowany przez nowego właściciela stadion, mieliśmy omówić przebieg mojej wizyty u Glorii Dayton, a Raul miał mi przekazać najnowsze odkrycia, jakich dokonał w trakcie kilku dochodzeń związanych z osobą Louisa Rouleta.
Ale Levin nie zdążył na trening. Zjawili się czterej pozostali adwokaci – trzech pod krawatem, prosto z sądu – i nie było już okazji do rozmowy na osobności.
Znałem wszystkich czterech adwokatów z tak zwanych spraw statków, w których występowaliśmy na procesach. Właściwie od tych spraw zaczęła się tradycja wspólnych wypraw na mecze Dodgersów. Korzystając ze swoich szerokich uprawnień do powstrzymania napływu narkotyków do Stanów Zjednoczonych, straż przybrzeżna zaczęła zatrzymywać statki w każdym miejscu oceanu.
Gdy natrafiali na żyłę złota – a raczej kokainy – konfiskowali statek i aresztowali załogę. Wiele aktów oskarżenia trafiało do sądu okręgowego Los Angeles. Dochodziło więc do procesów, w których czasem skarżono jednocześnie dwanaście albo więcej osób. Każdy podsądny dostawał własnego adwokata, na ogół z urzędu, a honorarium płacił Wuj Sam. Spraw było dużo, mieliśmy z nich niezłe pieniądze i niezłą zabawę. Ktoś wpadł na pomysł, żebyśmy urządzali zebrania na stadionie Dodgersów. Raz na mecz z Cubsami złożyliśmy się nawet na prywatną lożę. Skończyło się jednak na tym, że dyskutowaliśmy nad sprawą przez kilka minut pod koniec siódmej rundy.
Rozpoczęły się uroczystości otwarcia, a Levina wciąż nie było widać. Z koszyków poszybowały w niebo setki gołębi, które ku radości widzów utworzyły szyk i zatoczyły koło nad stadionem, po czym odleciały. Chwilę później nad stadionem przeleciał lotem koszącym bombowiec B – 2, co wzbudziło jeszcze większy entuzjazm. To było Los Angeles. Dla każdego coś miłego, plus szczypta ironii.
Kiedy zaczął się mecz, Levina nadal nie było. Włączyłem komórkę i usiłowałem się do niego dodzwonić, mimo że trudno było cokolwiek usłyszeć. Tłum hałaśliwie witał nowy sezon w nadziei, że tym razem nie skończy się kolejnym rozczarowaniem. W słuchawce odezwała się poczta głosowa.
– Mish, gdzie jesteś? Jesteśmy na meczu, miejsca są fantastyczne, ale jedno ciągle puste. Czekamy na ciebie.
Zamknąłem telefon, spojrzałem na towarzyszy i wzruszyłem ramionami.
– Nie wiem – powiedziałem. – Nie odbiera.
Zostawiwszy włączony telefon, przypiąłem go z powrotem do paska.
Jeszcze przed końcem pierwszej rundy zacząłem żałować tego, co mówiłem Lornie o przegranej dwadzieścia do zera, która nie mogła mi zepsuć nastroju. Gianti prowadzili pięć do zera, zanim Dodgersi zdążyli pierwszy raz w sezonie odbić piłkę, i publiczność zaczynała się denerwować. Słyszałem, jak ludzie narzekają na ceny, remont i nadmierną komercjalizację stadionu. Jeden z adwokatów, Roger Mills, rozejrzał się po stadionie i zauważył, że upchali tu więcej reklam niż na samochodzie wyścigowym serii NASCAR.
Dodgersi w pewnym momencie byli bliscy zdobycia przewagi, ale w czwartej rundzie wszystko się posypało i kiedy rzucał Jeff Weaver, Gianti zdobyli trzy punkty po potężnym wybiciu za ogrodzenie. Wykorzystałem chwilę spokoju podczas zmiany i pochwaliłem się kolegom, jak szybko dostałem decyzję z Drugiego w sprawie Caseya. Wszyscy byli pod wrażeniem, choć Dan Dały przypuszczał, że sąd apelacyjny zareagował tak prędko, bo trzech sędziów jest na mojej liście bożonarodzeniowej. Odciąłem się Daly'emu, mówiąc, że chyba nie czytał notatki korporacji na temat podejrzliwości przysięgłych wobec adwokatów noszących koński ogon. Jego kitka sięgała połowy pleców.
Podczas tej samej przerwy w grze usłyszałem dzwonek telefonu.
Chwyciłem komórkę i odebrałem, nie patrząc na ekran wyświetlacza.
– Raul?
– Nie, proszę pana, mówi detektyw Lankford z Departamentu Policji Glendale. Czy rozmawiam z Michaelem Hallerem?
– Tak – odrzekłem.
– Ma pan dla mnie chwilę?
– Mam, ale nie jestem pewien, czy będę pana słyszał. Jestem na meczu Dodgersów. Ta sprawa nie może zaczekać? Oddzwonię do pana.
– Nie, nie może czekać. Zna pan Raula Aarona Levina? Obawiam się…
– Tak, znam. Coś się stało?
– Przykro mi, ale pan Levin nie żyje. Został zamordowany we własnym domu.
Pochyliłem się w przód tak gwałtownie, że głową uderzyłem w plecy widza siedzącego przede mną. Po chwili wyprostowałem się i zasłoniłem dłonią jedno ucho, przyciskając do drugiego słuchawkę. Wyłączyłem się z otoczenia.
– Co się stało?
– Nie wiemy – odrzekł Lankford. – Dlatego tu jesteśmy. Wygląda na to, że ostatnio pracował dla pana. Mógłby pan tu przyjechać, żeby odpowiedzieć nam na kilka pytań i w miarę możności nam pomóc?
Wyrównałem oddech i starając się panować nad głosem, powiedziałem:
– Już jadę.
Rozdział 23
Ciało Raula Levina leżało w głębi bungalowu stojącego kilka przecznic od Brand Boulevard. Pierwotnie miał to być zapewne pokój telewizyjny albo przeszklona weranda, lecz Raul urządził w nim swój domowy gabinet. Podobnie jak ja nie potrzebował zbyt dużej przestrzeni do pracy. Nie przyjmował tu klientów. Nie reklamował się nawet w książkach telefonicznych. Otrzymywał zlecenia od adwokatów, którzy polecali go sobie nawzajem. O jego umiejętnościach i powodzeniu najlepiej świadczył fakt, że umówił się na mecz baseballowy z pięcioma prawnikami.
Powitali mnie umundurowani policjanci i kazali mi zaczekać w salonie, aż zjawią się detektywi, aby ze mną porozmawiać. W korytarzu czuwał jeden z funkcjonariuszy, na wypadek gdybym nagle zerwał się z miejsca i popędził w głąb domu albo do wyjścia. Zajął taką pozycję, że był przygotowany na obie możliwości. Siedziałem, czekając i rozmyślając o swoim przyjacielu.
W drodze ze stadionu doszedłem do wniosku, że wiem, kto zabił Raula Levina. Nie musiałem iść do pokoju w głębi domu, żeby zobaczyć dowody lub o nich usłyszeć i dowiedzieć się, kim był morderca.
W głębi duszy już wiedziałem, że Raul znalazł się za blisko Louisa Rouleta. I to na moje polecenie. Pozostawało pytanie, co mam teraz z tym zrobić.
Po dwudziestu minutach z głębi domu wyłoniło się dwoje detektywów. Podniosłem się z miejsca i rozmawialiśmy, stojąc. Mężczyzna przedstawił się jako Lankford – to on do mnie dzwonił. Był starszy i bardziej doświadczony. Jego partnerka nazywała się Sobel. Nie wyglądała na policjantkę, która od dawna prowadzi śledztwa w sprawach zabójstw.