Funkcjonariusz twierdził, iż zawsze miał przeczucie, że gwałcicielem był ktoś z branży. Wiedział, jak się dostać do domów i jak zwabić tam agentki, tak by były same. Mimo podejrzeń, że gwałciciel może pracować na rynku nieruchomości, nikogo nie aresztowano i sprawa nigdy nie wyszła poza etap hipotez.
Sprawdzając informacje o gwałtach, Levin nie znalazł nic, co mogłoby potwierdzać, że jedną z ofiar była Mary Alice Windsor. Matka Rouleta porozmawiała z nimi i zgodziła się złożyć zeznanie, w którym wyjawi swoją bolesną tajemnicę, ale tylko pod warunkiem, że okaże się to absolutnie konieczne. Podana przez nią data gwałtu zgadzała się z udokumentowanym okresem działania wampira, poza tym Mary Alice Windsor przekazała nam swój terminarz i inne dokumenty, z których wynikało, że istotnie w tym czasie miała się zająć sprzedażą domu w Bel – Air, gdzie, jak twierdziła, doszło do napaści. Ale na dowód mieliśmy tylko jej słowa. Nie było żadnych protokołów z badań medycznych wskazujących, że padła ofiarą gwałtu.
Mimo to historia opowiedziana przez Mary Windsor prawie co do joty zgadzała się z wersją, jaką usłyszeliśmy od Rouleta. Levinowi i mnie wydało się trochę dziwne, że Louis tak dokładnie zna przebieg napaści. Jeżeli matka postanowiła utrzymać sprawę w tajemnicy i nie zgłaszać się na policję, dlaczego zdradziła synowi tyle szczegółów swojego koszmarnego przeżycia? Levin postawił wówczas hipotezę, odrażającą i intrygującą jednocześnie.
– Wie tak dużo, bo chyba tam był – oświadczył Levin, gdy po rozmowie z Mary Windsor zostaliśmy sami.
– Myślisz, że wszystko widział i nie zrobił nic, żeby drania powstrzymać?
– Nie. Myślę, że to on mógł być draniem w goglach i kominiarce.
Zamilkłem. Gdzieś w podświadomości miałem chyba podobne podejrzenia, ale były zbyt koszmarne, by przedostać się na powierzchnię.
– O kurczę… – powiedziałem.
Levin, w przekonaniu, że się z nim nie zgadzam, zaczął wyliczać argumenty na poparcie swojej teorii.
– To bardzo silna kobieta – powiedział. – Stworzyła firmę od zera, a w tym mieście rynek nieruchomości jest zbójecki. Twarda z niej sztuka, dlatego nie wyobrażam sobie, żeby nie zgłosiła gwałtu i nie chciała złapać faceta, który jej to zrobił. Dla mnie są dwie kategorie ludzi. Jedni wyznają zasadę „oko za oko”, drudzy nadstawiają drugi policzek. Mary zdecydowanie należy do pierwszej i nie wyciszyłaby takiej sprawy – chyba że chciała ochronić sprawcę.
Chyba że twój klient i on to ta sama osoba. Mówię ci, Roulet to samo zło. Nie wiem, skąd się to u niego bierze, ale im dłużej mu się przyglądam, tym częściej widzę diabła.
Wszystkie te informacje utrzymywaliśmy w ścisłej tajemnicy.
W żadnym razie nie mogłem ich wykorzystać w obronie. Należało je wyłączyć z dowodów podlegających ujawnieniu, dlatego niewiele z tego, co zdołaliśmy z Levinem ustalić, zostało utrwalone na piśmie. Ale musiałem to wszystko mieć na uwadze, podejmując decyzje przed procesem i przygotowując strategię jego rozegrania.
Kiedy pięć po jedenastej nakładałem przed lustrem czapkę Dodgersów, odezwał się dzwonek domowego telefonu. Zanim odebrałem, zerknąłem w okienko wyświetlacza. Dzwoniła Lorna Taylor.
– Dlaczego masz wyłączoną komórkę? – zapytała.
– Bo mam wolne. Mówiłem ci, że nie przyjmuję dzisiaj żadnych telefonów. Wybieram się na mecz z Mishem i właśnie wychodzę, bo umówiłem się z nim trochę wcześniej.
– Kto to jest Mish?
– Raul. Czemu zawracasz mi głowę?
Zadałem to pytanie bez cienia nieżyczliwości.
– Wydaje mi się, że akurat tym powinnam ci zawracać głowę.
Poczta przyszła dzisiaj wcześniej i dostałeś zawiadomienie z Drugiego.
Drugi Okręgowy Sąd Apelacyjny rozpatrywał wszystkie sprawy wychodzące z okręgu Los Angeles. Stanowił pierwszy szczebel drabiny odwoławczej prowadzącej do stanowego sądu najwyższego. Ale nie podejrzewałem, by Lorna zadzwoniła, chcąc poinformować mnie o przegranej apelacji.
– W której sprawie?
Zazwyczaj Drugi rozpatrywał cztery czy pięć prowadzonych przeze mnie spraw.
– Jednego z „Road Saints”. Harolda Caseya. Wygrałeś!
Byłem w szoku. Nie zaskoczyło mnie zwycięstwo, ale tempo wydania orzeczenia. Składając odwołanie, starałem się działać szybko.
Napisałem streszczenie sprawy, zanim jeszcze dostałem wyrok i dopłaciłem za przyspieszenie wydania stenogramów procesu. Złożyłem wniosek o apelację dzień po wyroku, prosząc o przyspieszone rozpatrzenie sprawy. Mimo to spodziewałem się wiadomości o Caseyu najwcześniej za dwa miesiące.
Poprosiłem Lornę, żeby przeczytała mi przez telefon decyzję sądu, i słuchając jej, uśmiechałem się coraz radośniej. Było to przepisane niemal słowo w słowo moje streszczenie, włącznie z opinią, że przelot helikoptera nad ranczem Caseya na niedozwolonej wysokości stanowił naruszenie jego prywatności. Sąd uchylił wyrok skazujący, argumentując, że przeszukanie, w którym ujawniono hydroponiczną plantację trawki, było nielegalne.
Stan musiał teraz zdecydować, czy wszcząć drugie postępowanie przeciw Caseyowi, ale realistycznie rzecz biorąc, powtórny proces nie wchodził w grę. Oskarżenie nie miało dowodów, ponieważ sąd apelacyjny odrzucił wszystko, co zebrano w wyniku rewizji rancza.
Orzeczenie Drugiego było wyraźnym zwycięstwem obrony, a wygrane apelacje należały do rzadkości.
– To wielki dzień dla tej ofiary!
– A w ogóle gdzie on jest? – zapytała Lorna.
– Być może jeszcze w tymczasowym areszcie, ale mieli go przenieść do Corcoran. Posłuchaj, zrobisz jakieś dziesięć kopii orzeczenia, włożysz do koperty i wyślesz do Caseya do Corcoran. Adres powinnaś mieć.
– Chyba teraz go wypuszczą?
– Jeszcze nie. Naruszył przepisy zwolnienia warunkowego, a apelacja nie ma na to żadnego wpływu. Wyjdzie dopiero wtedy, gdy zgłosi się w radzie do spraw zwolnień warunkowych i przekona ją, że zatrzymano go na podstawie dowodów zdobytych niezgodnie z prawem. Wszystko potrwa pewnie około sześciu tygodni.
– Sześciu tygodni? Wierzyć się nie chce.
– Jeśli nie chcesz w pudle gnić, lepiej w zgodzie z prawem żyć.
Zanuciłem to jak Sammy Davis.
– Mick, proszę, nie śpiewaj mi przez telefon.
– Przepraszam.
– Po co mam mu wysyłać dziesięć kopii? Nie wystarczy jedna?
– Bo jedną zatrzyma sobie, a dziewięć rozda innym więźniom i twój telefon zaraz się rozdzwoni. Adwokat, który potrafi wygrać apelację, to skarb. Tylu ich zacznie do ciebie wydzwaniać, że będziesz mogła przebierać w klientach i wyszukiwać tych, którzy mają rodziny i będzie ich na mnie stać.
– Nie marnujesz żadnej okazji, co?
– Staram się. Coś jeszcze się działo?
– To co zwykle. Było parę telefonów, których i tak podobno nie chciałeś dzisiaj odbierać. Odwiedziłeś wczoraj w szpitalu Glory Days?
– Glorię Dayton. Owszem, odwiedziłem. Wygląda na to, że najgorsze ma już za sobą. Został jej jeszcze ponad miesiąc.
Prawdę mówiąc, Gloria Dayton wyglądała o niebo lepiej. Od lat nie widziałem jej tak ożywionej i radosnej. Wprawdzie poszedłem do szpitala okręgowego – USC spotkać się z nią w konkretnym celu, ale miło było zobaczyć, że powoli wychodzi na prostą.
Jak mogłem się spodziewać, Lorna znów weszła w rolę Kasandry.
– I kiedy znowu zadzwoni do mnie i powie: „Jestem w pudle, potrzebny mi Mickey”?
Ostatnie zdanie wymówiła marudnym, nosowym głosem Glorii Dayton. Mimo że nieźle ją naśladowała, zirytowała mnie. Na dodatek zaczęła śpiewać do melodii z kreskówki Disneya.
– M – I – C… do zobaczenia. K – E – Y… bo nie bierzesz ani grosza!
M – O – U – S – E. Mickey Mouse… Mickey Mouse, adwokat, co nigdy…
– Lorno, proszę, nie śpiewaj mi przez telefon.
Roześmiała się do słuchawki.
– Chciałam tylko, żebyś znał moje zdanie.
Uśmiechałem się, ale próbowałem zachować surowy ton.
– No więc już poznałem. Muszę kończyć.
– Baw się dobrze… Mickey Mouse.
– Nawet gdybyś mi to śpiewała cały dzień, a Dodgersi przegrali dwadzieścia do zera, i tak zamierzam się dobrze bawić. Co może pójść źle po takim wyroku?