– Pani Metlock? – rozległ się znów metaliczny głos.
– Cicho bądź, Marinker – ostro powiedział Bishop i po chwili łagodnie: – Edith? Czujesz coś?
Odezwała się słabym głosem, ciągle patrząc przed siebie.
– Jest tutaj, Chris… to jest… o mój Boże! – Jej głos zadrżał. – Nie czujesz? To narasta. Otacza nas.
Bishop oderwał od niej oczy i szybko rozejrzał się po terenie. Nic nie czuł, a ciemne okulary, przez które patrzył, zamazywały widok. Szybko odpiął i podniósł przesłonę.
Żołnierze i technicy, rozmieszczeni wokół placu, popatrzyli na siebie niepewnie, wyczuwając instynktownie, że niedługo coś się wydarzy. Jessica czuła ogarniającą ją słabość, słabość, której źródłem był strach. Przeczucie podobne do intuicji, lecz silniejsze, bardziej zdecydowane, powiedziało jej, że zagrożenie jest nawet większe niż poprzednio, że wszyscy są bardziej podatni na Ciemność, a ich opór kruchy. Chwyciła się Pecka w obawie, że za chwilę osunie się na ziemię. Odwrócił się zdziwiony, mimo nocnego chłodu czoło pokrywały mu krople potu. Podtrzymał ją, a następnie znów spojrzał na dwie postacie, siedzące w pobliżu wykopu. Bishop z odsuniętą przesłoną rozglądał się dookoła, jakby czegoś szukał.
W baraku, w centrum dowodzenia akcją, Marinker mówił podnieconym głosem do radiotelegrafisty:
– Nie możesz usunąć tych cholernych trzasków? Nie słyszę, co oni tam mówią.
– Próbuję, sir, ale niewiele mogę zrobić. Boję się, że to są zakłócenia atmosferyczne, mamy kłopoty z nawiązaniem łączności z helikopterami.
Marinker unikał wzroku Sicklemore’a, aby nie zdradzić trawiącego go od środka niepokoju. Przeklął w duchu własną głupotę, mając nadzieję, że nikt nie zauważył drżenia ręki, którą ponownie nacisnął przycisk.
– Bishop, coś nie w porządku? Słyszysz mnie?
Odpowiedział mu jedynie nieprzerwany trzask.
Bishop wyciągnął z ucha słuchawkę, nie mógł już dłużej wytrzymać ciągłych trzasków. Zmrużył oczy i dokładnie badał teren. Czy ciemność spowodował wyłącznie zapadający zmrok, który rozjaśniały tylko nieliczne światła? Czy też powietrze było nasycone czymś jeszcze? Zamrugał oczami, ale w dalszym ciągu nie mógł sprecyzować, na czym polega różnica w oświetleniu. Zaczai się zastanawiać, czy wywołane napięciem halucynacje powstały w umysłach wszystkich obecnych tu osób, czy nie jest to rodzaj masowej histerii, zrodzonej z lęku?
– Edith, nic nie widzę.
– Jest tutaj, Chris, jest tutaj.
Kątem oka Bishop dostrzegł jakiś wir i szybko odwrócił głowę, by zobaczyć, co te jest. Nie było niczego. Następny ruch, tym razem z prawej strony. I znów nic…
Edith wciskała się coraz mocniej w oparcie krzesła, kurczowo trzymając się siedzenia. Oddychała ciężko, z trudem.
Bishop czuł zimno na odsłoniętej twarzy, szczypanie zamykających się porów i ściągającej się skóry. Chłód przeniknął całe jego ciało. Znów coś się poruszyło, tym razem dojrzał jakiś cień. Mignął mu przed oczami jak przezroczysty welon, znikając, gdy usiłował skupić na nim wzrok. Towarzyszył mu dźwięk, przypominający nagły poryw wiatru wokół domu. Nagle umilkł. Cisza. Światła przygasły.
Bishop odezwał się w nadziei, że mikrofon przekaże jego słowa.
– Zaczęło się – powiedział tylko.
Ale w centrum dowodzenia słychać było wyłącznie irytujące trzaski. Wszyscy patrzyli przez ogromne okno na dwie białe postacie, dopóki Marinker nie powiedział:
– Sprawdźcie te światła, wydaje mi się, że siadają.
Technik przekręcił przełączniki, po chwili światła rozbłysły. Ale powoli, prawie niedostrzeżenie, znów zaczęły przygasać.
Edith jęknęła cicho i Bishop już miał wyciągnąć do niej rękę, kiedy zastygł w bezruchu. Coś go dotknęło. Coś przesuwało ręką po jego ciele.
Spojrzał na nogi i zobaczył, że pomarszczone fałdy białego kombinezonu wygładzają się, wyrównują. Ale materiał sam się poruszał, nic go nie dotykało. Biel kombinezonu w słabym, przyćmionym świetle przybrała ciemnoszary odcień. Zimno, które przeniknęło ciało Bishopa, zaczęło wkradać się do jego mózgu, powodujący drętwienie mróz szukał dróg, którymi mógłby przekradać się dalej, a znajomy przypływ strachu sprzyjał jego postępom. Bishop próbował coś powiedzieć, ostrzec innych przed tym, co się dzieje, ale nie mógł wydobyć głosu z zaciśniętego gardła. Zstępowała ciemność, niewyraźna czerń, której moc gasiła wszystkie światła.
Bishop chciał wstać, ale przytłaczał go ogromny ciężar, ta sama zimna ręka, która dotknęła jego ciała, rozrosła się do nieprawdopodobnych rozmiarów i teraz więziła go w uścisku. Zdawał sobie sprawę, że to tylko omamy oszołomionego umysłu, każące mu wierzyć w to, co niemożliwe, ale mimo to czuł ucisk, tak jakby był prawdziwy. Raz jeszcze spróbował wyciągnąć ręce do Edith, lecz były przyciśnięte do boków, zbyt ciężkie, aby je unieść. Zobaczył, jak medium zaczyna osuwać się z krzesła, a jej jęk przeszedł w żałosne zawodzenie. Wtedy zaczęła pojawiać się postać.
Wewnątrz baraku Sicklemore pospiesznie wydawał dyspozycje Marinkerowi, i tylko lata służby w administracji państwowej powstrzymywały go przed podniesieniem głosu.
– Na miłość boską, człowieku, włącz te urządzenia. Nie widzisz, co „się dzieje na zewnątrz?
Marinker stracił całą pewność siebie, spoglądał to na palące się lampki kontrolne, to na ledwo widoczne postacie na placu.
– Bishop nie ma przesłony. Nie mogę ryzykować włączenia aparatury.
– Nie bądź głupi, człowieku! Założy maskę, gdy tylko uruchomimy lampy z ultrafioletem. Zrób to natychmiast, to rozkaz!
Postacie były tylko ciemnymi, zwiewnymi zjawami, bez określonego kształtu. Podpłynęły bliżej, skupiając się wokół dwojga ludzi na środku placu. Czarne zjawy wypływały z otaczającej ich czerni jakby były jej częścią. Zbliżyły się, majacząc nad Bishopem i Edith, mężczyzna przyciśnięty był do krzesła przez niewidzialną siłę, kobieta kuliła się na ziemi. Bishop z trudem chwytał powietrze, czując się tak, jakby tonął w gęstym, szlamowatym błocie. Jego usta i nos wypełniała cuchnąca maź. Powoli podniósł ręce, napinając ścięgna, jego zaciśnięte pięści aż drżały. Chciał chwycić niewidzialny przedmiot, który uciskał mu piersi, ale nic nie znalazł, żadnego kształtu, żadnej materii. Ale wciąż czuł ucisk.
Żołnierze wokół placu, na drodze i na ulicach, trzymali gotowe do strzału karabiny i pistolety maszynowe, wiedząc, że skończyła się bezczynność i ostatecznie pojawiło się niebezpieczeństwo. Policjanci byli całkowicie uzbrojeni i to zwiększało ich poczucie bezpieczeństwa. Z oddali dochodziły krzyki, sporadyczne strzały; gdzieś znowu coś się zaczęło. Jessica próbowała ominąć metalową tarczę i dostać się do Bishopa i Edith, ale Peck złapał ją za rękę i zmusił do cofnięcia się.
– Zostaw ich! – powiedział szorstko. – Nie możesz im pomóc! Spójrz tylko!
Jessica obrzuciła wzrokiem plac i zobaczyła nagłą jasność, wydobywającą się z wykopu. Zapalono ultrafioletowe lampy i ich blask powoli się rozszerzał. Zaczęły mrugać inne światła, z każdą sekundą świecąc coraz mocniej. W górze słychać było wirujące helikoptery i wkrótce niebo rozjarzyło się białym światłem.
– Chris nie ma przesłony! – krzyknęła Jessica i znów spróbowała się uwolnić.
– Zaraz ją założy, nie martw się. Uspokój się i patrz! Jessica przestała się szamotać i Peck ją puścił.
– Grzeczna dziewczynka. Nie wychodź tylko poza ekran.
Bishopa oślepiła nagła jasność. Zamknął oczy i próbował opuścić przesłonę. Z trudem zbliżał do niej dłonie, oddychał ciężko, czarny szlam zalewał mu gardło. Nagle zniknął przygniatający go ciężar; mógł swobodnie poruszać rękami. Opuścił przesłonę i otworzył oczy. Blask był w dalszym ciągu silny, ale chlorek srebrowy w szkle fotochromowym przesłony skutecznie tłumił jasność, umożliwiając mu rozejrzenie się dookoła. Edith, skulona na ziemi, patrzyła w stronę wykopu, jedną ręką przytrzymując się krzesła, drugą – mimo opuszczonej przesłony, przysłaniała oczy. Bishopowi zdawało się, że widzi ciemne postacie, pierzchające pod wpływem światła, obrazy, które znikały, jakby zdławione przez jasność.