Zaczął atakować na oślep, nie dbając o to, kogo uderza, wiedząc, że musi się od nich uwolnić, że jest inny – nie był z nimi. Oni to także wyczują!
Czyjeś ręce wyciągnęły się ku niemu, chwytając go za ubranie, ściągając mu z głowy wełnianą czapkę, trafiając do jego oczu. Upadł i leżąc pod tratującymi go stopami, pogrążony w ciemności, zaczął poddawać się cichym, pulsującym głosom, pragnąc przyłączyć się do nich, jeśli dałoby mu to ukojenie, zgadzając się być jednym z nich bez względu na ich zamiary. Zbyt późno zdał sobie sprawę, że nie ofiarowywali mu spokoju.
Zwierzak skończył z dziewczyną. Chcieli dostać ją inni, chociaż jej ciało było bezwładne, bez życia. Pozwolił, by upadła i zaczął przepychać się przez tłum, wolno, ale stanowczo posuwając się do przodu, nic odrywając oczu od wystającej z masy ludzkich ciał metalowej konstrukcji, wznoszącej się nad nią jak bezduszny strażnik.
Na boisku przerwano mecz; gracze, sędziowie liniowi i sędzia główny patrzyli ze zdziwieniem na kłębiący się w tej części stadionu tłum. Policjanci zerwali się z ławek i spiesząc ze wszystkich stron gromadzili się pod sektorem, w którym rozpoczęła się bójka. Ale nie było już jednego pola walki, gdyż potyczki rozszerzyły się, złączyły, zlały w jedną wielką bitwę, w którą wszyscy z tej strony stadionu zostali wciągnięci. Żaden z policjantów nie zamierzał interweniować, a dowodzący oficer nie zachęcał ich do tego. Samobójstwo nie należało do ich obowiązków.
Zwierzak dotarł w końcu do podstawy wieży z reflektorami; pokonanie tego krótkiego odcinka wśród masy stłoczonych ciał wymagało wysiłku nawet od takiego siłacza jak on. Ale adrenalina krążyła już w jego żyłach i wiedział, co ma robić – ta perspektywa podniecała go. Pchnięto go na metalową konstrukcję, której powierzchnia była śliska od deszczu, sięgnął do skrzynki przyłączowej, z której wychodziły dokładnie zaizolowane kable, szybujące w górę ku rzędom eksplodujących świateł. Pokrywa skrzynki nawet nie drgnęła, zbudowano ją bowiem tak, by oparła się niszczycielskim porywom kibiców. Zwierzak wszedł po dwóch pierwszych szczeblach konstrukcji i wepchnął nogę do środka. Kopał w skrzynkę, rysując i wyginając jej powierzchnię ciężkim butem. Trwało to długie minuty, nim pokrywa zaczęła się ruszać, ale Zwierzak chyba po raz pierwszy w życiu miał cierpliwość do tego, co robił. Kopał zawzięcie i w końcu krzyknął z radości, gdy pokrywa odskoczyła. Następnie włożył swą wielką łapę do środka i zacisnął ją na dwóch grubych kablach. Otoczony gęstym tłumem zaczął je szarpać; padający deszcz moczył wszystkich i wszystko.
W końcu kable zostały wyrwane, albowiem Zwierzak był silny, i prąd przeszedł po nim na mokrą, zbitą ciżbę ludzką, posuwając się z paraliżującą prędkością, rozszerzając jak śmiertelny wirus. Setki osób poraził, zanim stracił swą moc, pogrążając stadion w całkowitej, wyjącej ciemności.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Bishop przyglądał się drobnej twarzyczce Lucy, trzymając oprawioną fotografię w jednej ręce, drugą opierając się o kominek. Myśli o córce zastygły w jego umyśle, stawały się martwą naturą jak to zdjęcie, pojedynczymi obrazami, które zachowała jego pamięć. Wciąż słyszał jej wesoły chichot, spazmatyczne łkanie, ale to były już tylko dźwięki nie związane z Lucy. Tęsknił do niej i z pewnym poczuciem winy uświadomił sobie, że brakuje mu jej o wiele bardziej niż Lynn. Pewnie dlatego, że jego żona wciąż żyła: umarł tylko jej umysł. Czy to oznaczało to samo? Czy można kochać osobę, która zamieniła się w kogoś innego? W coś innego? Chyba tak, ale nie jest to łatwe i Bishop nie miał pewności, czy jest do tego zdolny.
Odłożył fotografię i usiadł w fotelu przed pustym kominkiem. Narastało w nim nowe poczucie winy, mieszające się z poprzednimi, miało związek z Jessiką. Pewnie dlatego, że była jedyną kobietą, z którą od długiego, długiego czasu tak naprawdę przestawał. Nie brakowało mu towarzystwa kobiet. Śmierć Lucy i załamanie się Lynn wyczerpały go tak bardzo, że pozostała tylko złość, resztki jego własnego smutku. Ta złość przerodziła się w gwałtowny gniew, który wyładował na nowej, znalezionej przez siebie pracy. Ale nawet i to zaczęło słabnąć, zostawiając gorycz, która przylgnęła do niego jak więdnąca winorośl do kruszącego się muru. Teraz coś, co było w nim utajone przez wiele lat, na nowo zaczęło ożywać, najpierw nieznacznie, poruszając się delikatnie, później rozwijając i stając się coraz silniejsze. Dawne uczucie odsunęło się nieco, robiąc miejsce nowemu. Czy stało się to z powodu Jessiki, czy z powodu gojącego rany upływu czasu? Czy każda atrakcyjna kobieta, która pojawiłaby się na tym etapie jego życia, zrobiłaby na nim takie samo wrażenie? Nie znał odpowiedzi i nie chciał zastanawiać się nad tym pytaniem. Może kiedyś Lynn dojdzie do siebie. A jeżeli nie… w dalszym ciągu jest jego żoną.
Zniecierpliwiony dźwignął się z fotela i poszedł do kuchni po puszkę piwa. Wyjął ją z lodówki, otworzył i nie odrywając od niej ust wypił połowę zawartości. Pogrążony w myślach wrócił na fotel.
To było szaleństwo. Wszystko, co się działo, było szalone. Obłęd powiększał się, wrogość szerzyła się jak dżuma. Przesada? Wszystko się zaczęło od zbiorowego samobójstwa w Beechwood. Rok później wybuchło szaleństwo, które szybko ogarnęło prawie wszystkich mieszkańców Willow Road. Próba dokonania morderstwa na nim i Jacobie Kuleku. Zabójstwo Agnes Kirkhope i jej służącej. I wczoraj wieczorem te ekscesy na stadionie. Zginęło prawie sześćset osób! Setki porażonych prądem – przewody wysokiego napięcia zostały wyrwane i rzucone na przemoczony deszczem tłum. Setki pobitych, skopanych przez tłum na śmierć. Reszta popełniła samobójstwo. Na wiele różnych sposobów. Wspinając się i następnie rzucając z wieży lub dźwigarów wspierających osłonę trybun dla stojących. Lub wieszając się na własnych szalikach w klubowych barwach. Sprzączki pasków, metalowe kastety – inna broń, którą kibice zawsze przemycają na stadion – używali wszystkiego, co było wystarczająco ostre, by rozerwać tętnice. Jak na mecz w środku tygodnia na małym drugoligowym boisku przyszła rekordowa liczba kibiców – dwadzieścia osiem tysięcy. Prawie sześciuset zginęło! Jaki koszmar musiał rozegrać się na tym pogrążonym w ciemnościach stadionie!? Bishop nie mógł opanować dreszczy, wstrząsających jego ciałem. Gdy znów podniósł do ust puszkę, piwo wylało się na brodę i poczuł, że ręka mu się trzęsie.
Inni wybiegli na ulicę, większość – by uciec z tego domu wariatów, wielu – by szukać innych sposobów samozniszczenia. Rękami rozbijali sklepowe szyby, aby kawałkami szkła przeciąć sobie żyły. Dwudziestu młodych ludzi wbiegło na pobliską stację i jednocześnie rzuciło się z peronu pod pędzący ekspres. Wciąż dragowano znajdujący się w pobliżu kanał, poszukując ciał tych, którzy postanowili się utopić. Niektórzy skakali z dachów wysokich budynków, inni rzucali się pod koła ciężarówek lub autobusów. Samochody stały się narzędziem samozniszczenia. Zagłada trwała całą noc. Sześćset trupów!
Gdy w końcu nastał dzień, znaleziono dziesiątki ludzi włóczących się po ulicach, z pobladłymi twarzami i widoczną pustką w oczach. Żywe trupy – przemknęło Bishopowi przez myśl określenie, które w przeszłości wydawało mu się zabawne, ale teraz nabrało prawdziwego, groźnego znaczenia. Tym właśnie stali się ci ludzie. Żywe trupy! Pochód umarłych!
Ilu znaleziono w takim stanie, jeszcze nie było wiadomo, ale zgodnie z tym, co podawała prasa, było ich znacznie więcej. Czy wciąż błąkali się z pustką w głowie? Martwi, ale bez świadectwa zgonu? Czy znaleźli miejsce, by się ukryć? Okropność tej sytuacji nie dawała Bishopowi spokoju przez cały dzień, bowiem znalazł logiczne powiązanie, oczywisty związek. Podobnie jak Jacob Kulek, który już opuścił szpital, i Jessica – Bishop rozmawiał już z nią dzisiaj. Szaleństwo nie ograniczyło się do Willow Road, przeniosło się prawie o milę, na stadion piłki nożnej.
Zastanawiał się, czy ten sam obłęd dotknął Edith Metlock. Gdy dwa dni temu znaleźli się razem z Jessiką w jej domu, bez przerwy mamrotała coś o ciemności, jakby się bała, że noc może wejść do mieszkania i pochłonąć ją. Bishop chciał zabrać ją do szpitala, ale Jessica powiedziała mu, że często widywała medium w takim stanie i że Edith zagubiła się w sobie i sama musi znaleźć drogę do siebie.