Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kibice stojący na końcu starali się powstrzymać napór falującego tłumu i kilkunastu z nich zobaczyło sprawcę tego nagłego ścisku: tłustą, śmiejącą się twarz, która odwróciła się od boiska i patrzyła w ich stronę, grube, odsłonięte mimo deszczu, podniesione, prowokujące ręce, szalik w barwach drużyny przeciwników owinięty wokół nadgarstka. Byli przemoczeni, ich drużyna przegrywała – a ten skurwysyn świetnie się bawił. Ruszyli do przodu ławą jak morska fala nabierająca rozpędu, przybierający na sile, spieniony bałwan. Przewalając się przez grubasa tłukli w niego jak woda w przybrzeżną skałę.

Eddie i Vicky stali między uśmiechającym się potworem a kibicami z tyłu, którzy przypuścili szturm. Dziewczyna krzyczała, gdy napierali do przodu, odrywali jej nogi od ziemi, mocno trzymali w górze jej ciało, i desperacko czepiała się Eddie’ego, który nie był w stanie powstrzymać rwącego potoku. Eddie bywał już w takim ścisku, ale nigdy przedtem nie musiał się opiekować dziewczyną. Wiedział, że taki nagły szturm może być niebezpieczny, w jego następstwie nieuchronnie wybuchają bójki. Sztuka polegała na tym, aby nie dać się zepchnąć na dół, tam mogliby zadeptać człowieka na śmierć. Cała siła uderzenia skupiała się na tych biednych skurwysynach z przodu: zmiażdżą ich, przyciskając do barierek. Jedną ręką udało mu się objąć Vicky w talii, drugą – przycisnął mocno do swego ciała. Krzykiem ostrzegł dziewczynę, kiedy zobaczył, co się dzieje z przodu. Ciała napierające, wszędzie dookoła ciała.

Jack Battney poczuł, że dochodzi do niego wezbrana fala. Na szczęście znajdował się poza jej głównym nurtem, który jednak wciągał i jego, i otaczających go kibiców. Utrzymywał równowagę, mając już duże doświadczenie w sztuce przetrwania meczów piłkarskich. Głupie skurwiele!, pomyślał. Nic dziwnego, że w dzisiejszych czasach najlepszym miejscem do oglądania gry jest fotel. Stojący najbliżej niego kibice zdołali odzyskać równowagę i, wspinając się na palce, próbowali zobaczyć, co się dzieje w innej części stadionu. Pojawiła się duża dziura i zorientowali się, że wiele osób upadło, a napierająca wciąż fala przewraca coraz więcej ciał.

Jack skrzywił się. W tym tłumie będzie trochę połamanych kości. Jego wełniana czapka była teraz kompletnie przemoczona, a z nosa spływały mu strugi deszczu. Zmrużył oczy i zobaczył, że piłka jest znowu na środku boiska, zawodnicy nie zważali na reakcję tłumu. Chyba i tak oślepieni ostrym światłem reflektorów niewiele mogli zobaczyć. Jack odwrócił wzrok od środkowego napastnika, który przygotowywał się, by podać piłkę pomocnikowi, i próbował zobaczyć, co się dzieje z leżącymi widzami. Dziś wieczorem atmosfera na stadionie była nerwowa i cieszył się, że kibicuje miejscowej drużynie. Wrogość wobec przyjezdnych narastała od początku meczu i zamieszanie tam w górze było tylko zapowiedzią kłopotów. Zawzięte i nieprzyjemne mecze zawsze wywoływały wściekłość kibiców, ale dzisiaj będzie się ona nasilała z każdą sekundą. Czuł to.

Migotanie z tyłu, w górze, doprowadziło go do szału. Spojrzał za siebie na wysoką, metalową wieżę wstawioną w betonowe tarasy stadionu, szesnaście oślepiających reflektorów, umocowanych na jej szczycie, pomagało trzem innym, podobnie ustawionym wokół boiska wieżom, zamienić noc w dzień. Piętnaście świateł. Jedno trzeszczało, nikło, rozjaśniało się na chwilę, strzelając w powietrze łukami szybko zamierających iskier, aż w końcu zupełnie zgasło. Cholerny deszcz. Ale i tak nie powinno się to zdarzyć. Kiedy ostatnio je sprawdzali? Z drugiej strony boiska rozległy się okrzyki, gdy nagle pękła kolejna lampa, a za chwilę następna. Coraz więcej iskier unosiło się w powietrzu i wkrótce wszystkie lampy syczały i dymiły.

Część tłumu, znajdująca się pod wieżą, zaczęła się coraz bardziej niepokoić i wycofywać spod niej, rozpychając się wśród tych, którzy ich otaczali. Nagle eksplodowały jednocześnie wszystkie światła, iskry i szkło wraz z deszczem spadały na ludzi w dole, w powietrzu unosił się ostry, przejmujący zapach. Mrok obejmujący tę część stadionu nagle zgęstniał i Jacka ogarnęła panika, gdy tłum znowu zaczął falować, tym razem widocznie, przypominając powierzchnię stawu wzburzoną przez rzucony kamień.

Zwierzak był na ziemi, kopiąc dookoła swoimi ciężkimi butami, próbując zdobyć dla siebie trochę przestrzeni. Zrobiło się jeszcze ciemniej i, co dziwne, zamiast bać się ciemności, przywitał ją z ulgą. Ktoś był na nim, udało mu się silną ręką złapać mężczyznę za brodę. Pchnął mocno do góry, był zachwycony, gdy usłyszał nad sobą wrzask widzów i – czy tylko mu się wydawało? – coś pękło. Ciało miękko opadło na niego i Zwierzak poczuł się świetnie. To mu się podobało. Coś zachichotało w ciemnościach jego umysłu, ale to nie on zachichotał.

Czyjaś noga stanęła mu na policzku i machnął głową, by ją zepchnąć, dźwignął leżące na nim ciało i zrzucił je z siebie, ale byli jeszcze inni, żywi i młócący nogami, którzy mogli zająć miejsce mężczyzny. Czyjeś ciało zwaliło się obok niego – mężczyzny lub chłopaka, nie wiedział – i tym razem na pewno usłyszał, jak głowa trzasnęła o beton. Podniósł za włosy głowę miłośnika futbolu, pchnął mocno, by raz jeszcze usłyszeć ten dźwięk. Przyjemny odgłos.

Eddie starał się mocniej przyciągnąć do siebie Vicky, ale był przygwożdżony do czyichś pleców. Ciało pod nim, wijąc się, zdołało się uwolnić, ale na Eddiem leżeli inni. Wyraźnie słyszał krzyki Vicky, dominujące nad męskimi wrzaskami, pełnymi przerażenia i złości. Mocniej objął ją w talii, zdecydowany nie puszczać. Poczuł cios za uchem, jeden, po chwili następny. O kurwa, ktoś go bił! Wijąc się zepchnął z siebie dwóch facetów, łokciem życząc im dobrej drogi. Potoczył się na kogoś i zobaczył, że to Vicky.

Przepychając się do góry i nie zważając na to, czy po kimś depcze, pociągnął za sobą dziewczynę, uwalniając ją częściowo z walczącego kłębowiska.

Kiedy wściekle się go chwyciła, w jej oczach widać było histerię.

– Uspokój się, Vicky! – krzyknął. – Wyciągnę cię.

Z tyłu coś zwaliło się na niego, powodując utratę niepewnej równowagi. Później ktoś chwycił go za gardło i przy akompaniamencie wrzasków Vicky uderzył pięścią w twarz. Jego strach zamienił się w furię, gdy oddał cios napastnikowi. Nie pozwoli, aby ktoś go bezkarnie atakował! I kiedy walczył, zdawało się, że powoli wypełnia go ciemność.

Dziewczyna czuła brutalność tłumu. To nie była tylko fizyczna agresja; było coś jeszcze, coś, co wolno, potajemnie dusiło wszystkich. Szarpnęła głową, kiedy czarne, lodowate palce zapukały do mózgu, palce, które chciały przedrzeć się przez jego powłokę i zbadać wnętrze. Znowu krzyknęła, bardziej bojąc się czarnej ręki niż oszalałego tłumu. Ktoś ciągnął ją do góry i otworzyła oczy, wdzięczna za ten mocny uchwyt pod pachami. Czyjaś twarz uśmiechała się do niej – tylko tyle mogła zobaczyć w mroku. Ale wyczuła instynktownie, że ten uśmiech nie był przyjazny. To była wielka, nadęta gęba, z krótko ostrzyżonymi, mokrymi od deszczu, przylepionymi do głowy włosami. Miał ogromne ciało i nagie ramiona, trzymał ją ponad otaczającym ich oszalałym tłumem. Wiedziała, że zło, które czaiło się w powietrzu, było także i w nim. Ciemne palce znalazły dostęp do tego mężczyzny.

Zwierzak wyszczerzył zęby w uśmiechu, gdy wewnętrzny głos powiedział mu, co ma robić.

Coś napierało na Jacka Bettneya i nie miało to nic wspólnego z widzami, którzy próbując wydostać się z tłoku walczyli ze sobą. To było coś, co dławiło jego myśli. Nie – to było cos, co dławiło jego wolę – był tego pewien. Gdzieś czytał o zbiorowej histerii, o tym jak panika, czy nawet euforia, może ogarnąć tłum przeskakując z umysłu na umysł, dotykając każdego, dopóki nie okryje wszystkich ciasnym kokonem emocji. To działo się właśnie tutaj! Ale to było coś więcej niż panika. To okrucieństwo walki wciągało ludzi. Nie wszystkich, gdyż wielu po prostu broniło się przed napaścią innych; ale wcześniejsza wrogość ujawniła się we wszechogarniającym szaleństwie. To szaleństwo napierało na niego!

34
{"b":"108253","o":1}