– Starali się umrzeć w najbardziej odrażający sposób. Musieli.
Bishop zmarszczył brwi.
– Myślisz, że mieli jeszcze jakiś motyw? Kulek przytaknął.
– Zawsze jest jakaś przyczyna samobójstwa lub morderstwa. Nawet szaleńcy mają swoje powody.
– Zazwyczaj samobójcy chcą się uwolnić od problemów, jakie niesie ze sobą życie.
– Albo od ograniczeń.
Bishopa zdziwiła ostatnia uwaga Kuleka, poprzednio Jessica mówiła o śmierci jako sposobie wyzwolenia. Ale był zbyt wyczerpany, aby zastanawiać się nad tym.
– Jakiekolwiek były motywy, pojutrze to nie będzie miało znaczenia. Ten dom nie będzie już tam dłużej stał – zakończył Bishop.
Poruszyło to ich.
– Co masz na myśli? – z lękiem spytał Kulek.
– Zanim tu przyjechałem, zadzwoniłem do panny Kirkhope – wyjaśniał Bishop. – Powiedziałem jej, że w domu, z wyjątkiem przejmującego zimna, nie ma nic szczególnego i poradziłem jej, aby jak najszybciej zrealizowała plan zburzenia go. Odparła, iż w tej sytuacji przesunie termin na dzień jutrzejszy.
– Jak mogłeś? – krzyknęła Jessica, była wściekła.
– Chris, nie wiesz, co zrobiłeś! – Kulek poderwał się na nogi.
– Prawdopodobnie ma rację. – Jessica i jej ojciec ze zdziwieniem spojrzeli na Edith Metlock. – Prawdopodobnie zniszczenie Beechwood uwolni ich biedne dusze. Wierzę, że dom i wszystko, co się w nim dzieje, zatrzymuje je na tym świecie. Teraz odzyskają wolność. Będą mogły odejść.
Jacob Kulek opadł na fotel i wolno potrząsał głową.
– Żeby tylko tak się stało – to było wszystko, co mógł powiedzieć.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Lucy umarła w trzy dni po swoich piątych urodzinach.
Bishop powiedział te słowa bez emocji, jakby odciął się od smutku, jaki ze sobą niosły. Jednak w środku, w najtajniejszych zakamarkach jego duszy tlił się jeszcze słaby, ale wciąż żywy, powoli zamierający ból. Jessica, idąca obok niego przez zimny londyński park, nie odezwała się. Różnica w ich wyglądzie symbolizowała w jakimś sensie ich wzajemną wrogość, która w ciągu tych paru dni ich znajomości czasami słabła, a później na nowo nasilała się wraz z rosnącą w nich zawziętością. Teraz, słysząc jak opowiada o córce, chciała zniszczyć dzielącą ich przepaść, ale nie miała w sobie dość siły, by zbliżyć się do niego.
Bishop zatrzymał się, żeby popatrzeć na szare jezioro, na którym kaczki zbiły się w stado, jakby bały się ciemnej tafli wody.
– Laryngotracheo-bronchitis był pośrednią przyczyną – powiedział, wciąż nie patrząc na Jessikę. – Kiedy byłem dzieckiem, nazywaliśmy to krupem. Dusiła się, brakowało jej tchu. Długo nie mogliśmy przekonać lekarza, by tej nocy opuścił ciepłe łóżko i przyszedł ją zbadać. Nawet wtedy niewielu chętnie zgadzało się na domową wizytę. Telefonowaliśmy do niego trzy razy – za drugim razem grożąc, za trzecim błagając, żeby przyszedł. Może byłoby lepiej, gdyby w ogóle się nie zjawił.
Jessica stała obok, obserwując jego profil. Grubym materiałem płaszcza musnęła jego rękę.
– To była potwornie zimna noc. Może Lucy zaszkodził pośpiech, w jakim odwoziliśmy ją do szpitala. Czekaliśmy dwie godziny: godzinę na lekarza, żeby ją zbadał, godzinę zanim podjęli decyzję, co dalej robić. Przeprowadzili tracheotomię, ale córka nabawiła „się już zapalenia płuc. Nie wiem, czy była tak osłabiona, że nie wytrzymała operacji, czy zabiła ją sama choroba, nigdy się nie dowiedzieliśmy. Winiliśmy siebie, lekarza, który nie chciał od razu przyjść, szpital, ale przede wszystkim mieliśmy pretensję do Boga. – Uśmiechnął się gorzko. – Oczywiście, wtedy jeszcze Lynn i ja wierzyliśmy w Boga. – A teraz już nie wierzysz?
Jessica wydawała się być zdumiona i Bishop odwrócił głowę w jej kierunku.
– Czy możesz uwierzyć, by jakikolwiek Bóg pozwolił na takie cierpienie?
Wskazał głową na wysokie budynki, jakby miasto było siedliskiem ludzkiej męki.
– Lynn była katoliczką, ale myślę, że odrzuciła Boga jeszcze silniej niż ja. Może na zasadzie: im bardziej w coś wierzysz, tym bardziej tego nienawidzisz, jeżeli twoja wiara zostaje zachwiana. Przez cały pierwszy rok musiałem pilnować Lynn w dzień i w nocy. Myślałem, że się zabije. To chyba troska o nią pochłonęła mnie do tego stopnia, że przez to wszystko przebrnąłem – sam nie wiem. Później już mi się wydawało, że pogodziła się z losem. Stała się spokojna, ale ten spokój przepełniony był smutkiem i rezygnacją, tak jakby poddała się, straciła zainteresowanie otaczającym ją światem. Z jednej strony odbierało mi to odwagę, ale z drugiej – dawało bodziec do działania. Mogłem na nowo, już bez histerii, planować nasze życie. Ja robiłem plany, ona słuchała. To już coś było. Po paru tygodniach ożywiła się, miałem wrażenie, że wraca do życia. I wtedy odkryłem, że bierze udział w seansach spirytystycznych.
Bishop rozejrzał się dokoła i wskazał ławkę za nimi, po przeciwnej stronie ścieżki.
– Może usiądziemy na chwilę? Nie jest za zimno? Jessica pokręciła głową.
– Nie, nie jest.
Usiedli i przysunęła się do niego. Był roztargniony, prawie nie zauważał jej obecności.
– Czy wtedy wierzyłeś w spirytyzm? – spytała.
– Co? Och nie, właściwie to nie. Nigdy przedtem o tym nie myślałem. Ale dla Lynn był jakby nową religią; zastąpił jej Boga.
– Jak trafiła do tego spirytysty?
– Prawdopodobnie w dobrej wierze powiedziała jej o nim przyjaciółka. Sama przed laty straciła męża i przypuszczam, że ponownie nawiązała z nim kontakt poprzez tego mężczyznę. Lynn przysięgała, że odnalazł dla niej Lucy. Mówiła, że z nią rozmawiała. Na początku byłem wściekły, ale później zauważyłem zmianę, jaka zaszła w Lynn. Nagle znowu odnalazła sens życia. Trwało to długo i muszę przyznać, że moje argumenty przeciwko jej wizytom u spirytysty były mało przekonujące. Oczywiście płaciła mu za każdy seans, ale nie tyle, bym mógł podejrzewać go, że zbija na niej fortunę. – Bishop zaśmiał się cynicznie. – Ale czyż oni nie postępują w ten sposób? Zdobywają dużą klientelę, biorą od każdego małe „datki” i szybko nabijają kabzę.
– Nie wszyscy są tacy, Chris. Tylko nieliczni wyłącznie dla pieniędzy zajmują się spirytyzmem.
Jessica stłumiła gniew, nie chcąc wszczynać kolejnej kłótni.
– Być może działają z różnych pobudek, Jessico – starał się dać do zrozumienia, że każdy inny motyw jest tak samo zły jak chęć zdobycia pieniędzy, ale Jessica nie podjęła tego wątku.
– W każdym razie – kontynuował Bishop – Lynn w końcu przekonała mnie, abym wziął udział w jednym z takich spotkań. Może znów chciałem zobaczyć lub usłyszeć Lucy. Tak bardzo mi jej brakowało, że gotów byłem chwycić się każdej szansy. I przez pierwszych pięć minut prawie dałem się nabrać temu mężczyźnie.
Był w średnim wieku. Mówił z miękkim irlandzkim akcentem. Miał łagodny, ale przekonywający sposób bycia. Podobnie jak Edith Metlock, wyglądał jak każdy inny, zwykły uczestnik spotkania. Nie podkreślał przesadnie swoich umiejętności, nie starał się nawet przekonać mnie do tego, co robił. Powiedział, że mogę wierzyć lub nie, do mnie należy wybór. Mówił z taką obojętnością, że prawie uwierzyłem w szczerość jego intencji.
Po krótkim wstępie zaczął się seans. Pokój był zaciemniony, trzymaliśmy się za ręce, siedząc dookoła stołu – tego się spodziewałem. Na początku poprosił nas, żebyśmy razem z nim odmówili krótką modlitwę i, ku mojemu zdziwieniu, Lynn chętnie to uczyniła. W seansie brały udział także inne osoby, między innymi przyjaciółka Lynn, która ją przedstawiła medium; każdy po kolei wchodził w kontakt ze swoim zmarłym krewnym lub przyjacielem. Szczerze mówiąc, trochę się bałem. Atmosfera była – nie wiem, jak to określić – ciężka, naładowana? Musiałem sobie powtarzać, że to wszystko dzieje się w pokoju, wśród żywych ludzi.
Kiedy usłyszałem głos Lucy, zesztywniałem z przerażenia. Lynn mocno ściskała moją rękę i wiedziałem, nie patrząc na nią, że płacze. Wiedziałem także, że roniła łzy, gdyż była szczęśliwa. Głos był cienki, odległy, wydawało się, że dochodzi z powietrza. Dziecięcy głosik, ale mógł przecież należeć do innego dziecka. Gdy usłyszałem, o czym mówi, uwierzyłem, że to Lucy. Cieszyła się, że wreszcie przyszedłem. Tęskniła do mnie, ale teraz była szczęśliwa. Kiedy umierała, nie czuła bólu, tylko smutek, a później wielką radość. Teraz w swoim świecie ma wielu nowych przyjaciół i martwi się tylko tym, że my, mama i tata, jesteśmy nieszczęśliwi. Już prawie miałem łzy w oczach, ale nagle zdałem sobie sprawę, że nie wszystko brzmi prawdziwie. Lucy, kiedy umarła, miała zaledwie pięć lat, a sposób, w jaki mówiło to dziecko, wskazywał na kogoś o wiele starszego. Jeżeli naprawdę chciałbym w to uwierzyć, musiałbym przekonać siebie, że tak to wygląda na tamtym świecie – mądrość zdobywa się tam bez względu na to, w jakim wieku się umarło. Jednak trudno mi było coś takiego zaakceptować. Zaskoczyła mnie, gdy zaczęła mówić o sprawach, które znaliśmy tylko my troje: ja, Lucy i jej matka. Ale wtedy spirytysta popełnił pierwszy błąd. Głos przypomniał mi, jak kiedyś, gdy Lynn wyszła po zakupy, szamotaliśmy się z Lucy w salonie. W czasie walki stłukła się ulubiona ozdóbka Lynn. To chyba była osiemnastowieczna statuetka kurtyzany, ale tylko kopia, bez większej wartości. Lynn uwielbiała ją jednak i wiedzieliśmy, że sytuacja jest kłopotliwa. Odpadła tylko głowa i następne pół godziny spędziłem przyklejając ją. Lynn niczego nie zauważyła, aż do chwili, gdy chciała wytrzeć ją z kurzu. Głowa znowu odpadła. Niestety, gdy to się stało, byliśmy razem z Lucy w salonie, wpadliśmy w histerię, widząc twarz Lynn. W każdym razie ja przyznałem się do winy i na tym sprawa się zakończyła. Dopiero chichoczący w pokoju głos przypomniał mi o tym.