Sufit nad schodami i na końcu kondygnacja schodów buchały żarem; płomienie w dole falowały ku górze, wysuszone drewno chętnie się im poddawało. Ogromna kula ognia przetoczyła się przez hol, obejmując znajdujące się na jej drodze biało odziane postacie, osmalając inne, które były zbyt blisko.
Kłęby czarnego dymu zbliżały się do trzech mężczyzn, którzy zaczęli się dusić; ich oczy szczypał już żar ognia.
Bishop został dociągnięty do okna, jego ciało unosiło się, gdy płuca próbowały wyrzucić przełknięty dym. Został wepchnięty w róg, podczas gdy mężczyźni walczyli, by otworzyć okno i stworzyć sobie szansę ucieczki. Pożar szybko się rozprzestrzeniał i pacjenci wpadali w otwarte po obu stronach korytarza drzwi, na wielu z nich płonęły już koszule.
– Zamknięte, cholera jasna! – Bishop usłyszał krzyk jednego z mężczyzn.
– Strzel w tę cholerną szybę – podpowiedział mu kolega.
Obaj mężczyźni odsunęli się od dużego, pojedynczego okna, podnieśli ręce, by osłonić oczy, i wystrzelili w szybę grad kuł. Szkło rozleciało się na kawałki i do środka wpadł podmuch zimnego powietrza, wciąganego coraz dalej przez płomienie.
Bishop został wyrwany z rogu i podprowadzony do okna. Wciągnął głęboko powietrze i gdy wychylił się w noc, poczuł, że zaczęła mu wracać zdolność logicznego myślenia.
– To nie jest… to nie jest wyjście ewakuacyjne – zdołał wysapać.
– Skacz! To tylko jedno piętro!
Wdrapał się na parapet i skoczył. Wydawało mu się, że minęły wieki, zanim poczuł pod stopami miękką ziemię.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Peck popatrzył na wolno poruszające się po ulicy pojazdy i zaciągnął się głęboko dymem z papierosa. Zastanawiał się, czy ci ludzie na dole, zamknięci w malutkich jak zabawki samochodach, mają prawdziwe pojęcie o tym, co dzieje się w ich mieście. Nie było możliwe utrzymanie w całkowitej tajemnicy makabrycznych wydarzeń ostatnich tygodni; środki masowego przekazu już jakiś czas temu powiązały wypadki na stadionie z Willow Road, ale zgodziły się nie opisywać całej historii, dopóki władze nie znajdą jakiegoś sensownego rozwiązania, by stłumić narastający niepokój opinii publicznej. Ta współpraca prasy z władzami była bardzo przykra i na pewno skończy się, gdy znów coś poważniejszego się wydarzy. Trudno zmusić dziennikarzy, by tak długo milczeli.
Wskazującym palcem i kciukiem wyjął z ust na wpół wypalonego papierosa i teraz trzymał go w zwiniętej dłoni. Janice zawsze mu powtarzała, że nigdy nie zostanie komisarzem, jeśli w taki sposób będzie palił papierosy. Czasami zdawało mu się, że jego żona mówi to poważnie.
Peck odwrócił się od okna i opadł na krzesło przy biurku, gasząc papierosa o brzeg kosza na papiery i wrzucając do środka niedopałek. Maniery? Dziesięć lat zajęło jej przekonywanie go, by przestał sam skręcać papierosy. Z szyi zwisał mu luźno związany krawat, rękawy koszuli miał podwinięte aż do łokci. Potarł ręką twarz, słysząc chropawy dźwięk zarośniętego policzka, i bacznie się przyjrzał ostatniej stronie raportu, który właśnie zakończył. Lepiej szybko się ogolę, zanim pokażę to zastępcy komisarza, powiedział do siebie. Nawet gdybyś właśnie zaaresztował Kubę Rozpruwacza, nie miałoby to znaczenia dla tego napuszonego skurwysyna, jeśli byłbyś nie ogolony.
Gdy jeszcze raz czytał ostatnie linijki raportu, nieświadomie przesunął ręką po głowie i dotyk zimnych palców gwałtownie wyrwał go z rozmyślań. Zrozumiał, że znów me zdarzył się cud i ani jeden nowy włos nie wyrósł mu w ciągu nocy, W gruncie rzeczy, pomyślał – jego uwaga była już całkowicie zaprzątnięta badającymi łysinę palcami – parć następnych pożegnało się z nim na zawsze. Szybko opuścił rękę, żeby żaden z jego nowych ludzi nie zobaczył go przez szybę. Już wolałby raczej, żeby go złapali na tym, jak gmera w spodniach, niż na sprawdzaniu, jak postępuje jego łysina. Starzeję się i czuję to, mruknął cicho. Ale mówią, że łysina oznacza męskość. Nie mógł powiedzieć, żeby to ostatnio zauważył.
Zamknął raport i wygodnie usadowił się na krześle, wyciągając kolejnego papierosa z leżącej na biurku paczki. Prztyknął zapalniczką i patrzył na wydobywającą się z ust chmurę dymu.
Co, do cholery, się dzieje? – spytał się w duchu.
Jak dotychczas, najpoważniejsze były wydarzenia na stadionie, ale były też inne, równie niepokojące. Pożar w Fairfiekl – to raz. Bunt chłopców w zakładzie poprawczym – to dwa. Ci mali gówniarze rzucili się na strażników, a później sami na siebie. Szesnastu zabitych, dwudziestu czterech poważnie rannych. A reszta? Gdzie była reszta? Pensjonariusze innego domu dla psychicznie chorych, który podlegał państwowej służbie zdrowia i dlatego był znany jako szpital dla obłąkanych, najpierw zaatakowali personel, a później, podobnie jak chłopcy w poprawczaku, sami siebie. Na szczęście podniesiono alarm, zanim wyrządzono zbyt wicie szkód, ale nim przybyły posiłki kolejne pięć osób już nic żyło.
Pozostaje tajemnicą, dlaczego kilkanaście osób z personelu przyłączyło się do buntu.
Doszło też do wielu drobniejszych incydentów i często budziły one jeszcze większy niepokój niż te poważniejsze zajścia. Może dlatego, że byli w nie zamieszani zupełnie normalni ludzie – w każdym razie uważano ich za normalnych, dopóki nie dopuścili się tego szaleństwa. Właściciel sklepu zoologicznego wymordował wszystkie zwierzęta, jakie posiadał, zabierając ze sobą do łóżka szczęśliwca, któremu darował życie, perłę jego kolekcji: długiego na dziesięć stóp, południowoamerykańskiego boa dusiciela. Znaleziono go martwego, z wężem owiniętym, jak szalik, dookoła szyi. W klasztorze trzy zakonnice wpadły w szał; skradając się w nocy po korytarzach, próbowały udusić poduszkami kilkanaście śpiących sióstr: w dwóch przypadkach im się to udało, zanim je odkryto. Lekarz na nocnym dyżurze – w śledztwie ustalono, że dwa dni i dwie noce pracował bez przerwy – obszedł oddziały swojego szpitala, wstrzykując pacjentom śmiertelną dawkę insuliny. Tylko dzięki interwencji dyżurującej pielęgniarki nie udało mu się zabić więcej niż dwanaście osób – pielęgniarka też zginęła, gdyż podczas walki lekarz zdążył zrobić jej zastrzyk. Robotnik, pracujący dłużej, by skończyć pilną pracę w biurowcu, w którym przeprowadzano modernizację, ogłuszył swojego majstra, następnie przytwierdził go do ściany za pomocą pistoletu na kołki. Pistolet wstrzeliwał sześciocalowe kołki z wystarczająco dużą siłą, by każdy z nich przebił beton, i zanim inni robotnicy przyszli w sukurs nieszczęsnemu majstrowi, jego ręce i nogi były już mocno przyszpilone. Oszalały robotnik zdołał przestrzelić sobie kołkiem głowę, zanim udało im się dotrzeć do niego, a inny robotnik ledwo uniknął przebicia, kiedy kołek wystrzelił z drugiej strony głowy samobójcy. Najbardziej szalony ze wszystkich był chyba rzeźnik, który sprzedawał klientom swoją poćwiartowaną żonę – „Dziś wyjątkowa okazja, wyłącznie dla stałych klientów”. W dalszym ciągu brakuje części uda i policja rozpaczliwie szuka śladu nieszczęsnej gospodyni, która kupiła, „korzystnie” mięso.
Były inne zbrodnie, inne samobójstwa, ale nie wiadomo, czy mają związek z tamtymi dziwacznymi wydarzeniami. I jaki właściwie może być ten związek, poza tym że każdy straszliwy czyn dokonywany był nocą? Czy ciemność, jak to sugerował Jacob Kulek, naprawdę może mieć coś wspólnego z tym szaleństwem?
Peck dołączył do raportu teorię niewidomego mężczyzny, ale jako osobną część, nie dodając do niej swoich uwag. Kusiło go, by ją całkowicie pominąć, i gdyby mógł sam przedstawić jakąkolwiek logicznie uzasadnioną teorię, to wtedy może by tak zrobił. Bał się pomyśleć, jak komisarz to wszystko przyjmie, ale on, Peck, był teraz tylko małym trybikiem w całej tej operacji; sprawę przejęli wielcy bogowie. Mógł jedynie dostarczać im wszelkich informacji, jakie udało mu się zdobyć. Kilka tygodni temu Peck uważał, że Kulek jest trochę stuknięty, teraz zbyt wiele się wydarzyło, by zbyć go tak lekceważąco. Gdyby tylko mogli dowiedzieć się czegoś więcej o Borisie Pryszlaku. Pryszlak zajmował mieszkanie w ogromnym bloku, w pobliżu Marylebone, ale, jak mówili sąsiedzi, rzadko tam bywał. Samo mieszkanie nie dostarczyło żadnych nowych informacji; było ono przestronne, lecz niezbyt komfortowo umeblowane. Na ścianach nie wisiał ani jeden obraz, tylko parę ozdób, nie było też półek na książki. Nieliczne meble były kosztowne, ale funkcjonalne i mało zniszczone. Oczywiste było, że Pryszlak używał mieszkania tylko jako bazy, jego działalność – a licho wie, co robił – powodowała, że większość czasu spędzał poza domem. Nawet informacje zebrane wtedy, kiedy popełniono masowe samobójstwo w Beechwood, niewiele ujawniły. Jeżeli Pryszlak był głową jakiejś zwariowanej sekty religijnej, to jego organizacja działała tak, by nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Wydaje się, że nie mieli ustalonego miejsca spotkań i nie wiadomo, w jaki sposób pozyskiwali nowych członków. Nie było także żadnych notatek dotyczących pracy – naukowej czy innej – w którą wciągnięty był Pryszlak. Kilka osób spośród znalezionych w tamtym domu było bardzo zamożnych, Dominie Kirkhope jest tego najlepszym przykładem, i – zdaniem Pecka – uzasadnione było przypuszczenie, że w jakiś sposób sponsorowali oni projekt Pryszlaka. Czy mieli prawdziwe aspiracje, czy byli tylko bandą zboczeńców, którzy lubili przy każdej nadarzającej się okazji organizować orgie? Zebrane do tej pory informacje na temat Kirkhope’a i paru innych osób wskazują, że ich upodobania seksualne były dość dziwaczne. Dominie Kirkhope posiadał kiedyś farmę w Hampshire, którą zainteresowała się policja na skutek skarg mieszkańców sąsiednich posiadłości. Wydawało się, że zwierzęta, które tam trzymano, nie były wykorzystywane w naturalnych celach. Skandal zatuszowano, gdyż oburzeni właściciele ziemscy okolicznych majątków nie chcieli zakłócać swej spokojnej egzystencji tak szkodliwym rozgłosem. Przeciwko Kirkhope’owi i jego gościom nie wniesiono oskarżenia, ale wkrótce po najeździe policji farma zmieniła właściciela. Potem Kirkhope’a obserwowano przez jakiś czas i jeśli w dalszym ciągu pozwalał sobie na tak karygodne czyny seksualne, robił to bardzo dyskretnie.