Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Co się stało z pani bratem? – zainteresowała się Jessica. – Czy wrócił kiedyś do tego domu? Z wyjątkiem oczywiście… ostatniego razu.

– Nie wiem. Możliwe. Prawdopodobnie. Jak mówiłam, Beechwood fascynowało go w szczególny sposób. Po tym skandalu tak naprawdę spotkałam się z Dominikiem tylko raz, kiedy umarł ojciec. Niech pomyślę… to mógł być rok 1948. Przyszedł po należną mu część spadku. Chętnie zrezygnował ze wszystkich praw do rodzinnych interesów, ale był zmartwiony tym, że pozbawiono go nieruchomości. Ojciec, raczej rozsądnie, pozostawił wszystko mnie. Pamiętam, że brat chciał kupić ode mnie Beechwood, ale odmówiłam, przypomniawszy sobie, co przydarzyło się tam w przeszłości. Był wściekły, jak niegrzeczny mały chłopiec, który nie dostał obiecanej zabawki. – Uśmiechnęła się, ale to było smutne wspomnienie. – Później nie widywałam go często, zresztą nie miałam na to ochoty. Nie podobało mi się to, co się z nim stało.

– Co to było, panno Kirkhope?

Poważnie, choć z uśmiechem, spojrzała na Bishopa.

– To moja tajemnica, panie Bishop. Ja tylko słyszałam opowieści rozmaitych ludzi i nie mam dowodów, że mówili prawdę; ale bez względu na to, czy mieli rację, czy nie, nie chcę już na ten temat rozmawiać. – Jej szczupłe, białe dłonie ścisnęły szklankę, palce złączyły się ze sobą. – Dom przez wiele lat pozostawał pusty, dopóki nie zdecydowałam się wystawić go na sprzedaż z innymi nieruchomościami, które posiadałam. Nie byłam już w stanie w skuteczny sposób prowadzić interesów i przekazałam obowiązki w bardziej odpowiednie ręce. W dalszym ciągu byłam nominalnym członkiem zarządu, ale praktycznie nie miałam wpływu na prowadzenie spółki. Sprzedałam nieruchomości, gdy firma potrzebowała szybkiego zastrzyku gotówki, ale obawiam się, że przyniosło to jej tylko chwilową ulgę. Mimo to urządziłam się dostatecznie wygodnie. Niewiele spraw finansowych dotyczy mnie w tych ostatnich latach. Jest jedna pozytywna strona starości – nie trzeba się martwić o przyszłość.

– Ale nie sprzedała pani Beechwood.

– Nie mogłam, panie Bishop, po prostu nie mogłam. Jak na ironię nikt nie chciał kupić tej jedynej posiadłości, której chciałam się pozbyć! – Potrząsnęła głową z rozbawieniem. – Można to nazwać „Szaleństwem Kirkhope’ów” lub „Przekleństwem Kirkhope’ów”. Zgodziłam się nawet na całkowity remont domu, ale w dalszym ciągu nikt go nie chciał. Agenci kładli to na karb „złej atmosfery”. Widocznie zdarza się to od czasu do czasu w handlu nieruchomościami. Dlatego wezwaliśmy pana, panie Bishop, żeby oficjalnie „oczyścił” pan dom.

– Powiedziałem wtedy agentowi, że nie jestem egzorcystą.

– Ani nie wierzył pan w duchy. Dlatego właśnie wybrali pana. Agenci poinformowali mnie, że często żyły wodne przechodzące pod domem, osiadanie terenu czy nawet kurczenie się materiałów budowlanych mogą spowodować te trudne do wytłumaczenia zjawiska.

– Wiele dziwnych zdarzeń można wytłumaczyć przez dokładne zbadanie terenu, panno Kirkhope. Stukanie, otwieranie się drzwi bez powodu, skrzypienie, jęki, pojawiające się kałuże wody, dziwny chłód w niektórych miejscach – zazwyczaj wszystkie te zjawiska można logicznie wyjaśnić.

– No tak, agenci mieli pewność, że odkryje pan przyczynę.

– Niestety, nie miałem okazji.

– Nie. Ale teraz chce pan znowu spróbować? Skinął głową.

– Za pani pozwoleniem.

– Ale pana motywy nie są zupełnie takie same jak panny Kulek i jej ojca.

– Nie. Jacob Kulek i Jessica uważają, że jest coś złowieszczego w Beechwood. Chcę udowodnić, że się mylą.

– A ja myślałam, że robisz to dla pieniędzy – z sarkazmem w głosie powiedziała Jessica.

– To także.

Agnes Kirkhope zignorowała tę nagłą wrogość pomiędzy swymi gośćmi.

– Nie sądzi pan, że Willow Road nadano już dostateczny rozgłos? Naprawdę uważa pan za konieczne ponowne rozgrzebywanie tej makabrycznej afery w Beechwood?

– Mówiłem już pani, że zdanie Jacoba Kuleka bardzo się liczy w kręgu badaczy psychiki ludzkiej. Z tego co o nim wiem, nie należy do ludzi, którzy wydają pochopne opinie czy też snują nieuzasadnione spekulacje. Uważa, że mógłbym sobie jeszcze coś przypomnieć z tego, co widziałem w Beechwood. Ja natomiast chciałbym zakończyć to, co” rozpocząłem, i z osobistych powodów udowodnić, że myli się w sprawie tego domu.

– Obiecuję, że dochodzenie utrzymamy w tajemnicy – powiedziała otwarcie Jessica. – Zanim podejmiemy jakieś działania, zdamy pani dokładną relację z tego, co tam odkryjemy.

– Jeśli to zrobicie, a ja poproszę was, żebyście już nie zajmowali się tą sprawą, czy spełnicie moją prośbę?

– Nie mogę tego obiecać, panno Kirkhope. To będzie zależało.

– Od tego, co tam odkryjecie?

– Tak.

Agnes Kirkhope głośno westchnęła i wzruszyła ramionami, a następnie raz jeszcze zaskoczyła ich, mówiąc:

– Świetnie. Tak niewiele spraw może już zainteresować starą kobietę, może to ożywi moje dość nudne życie. Zakładam zatem, że będzie pani opłacała pana Bishopa?

– Tak, oczywiście -. odpowiedziała Jessica.

– Chciałabym wiedzieć, dlaczego Dominie popełnił samobójstwo.

– Nie sądzę, żeby udało nam się to odkryć – powiedział szybko Bishop.

– Prawdopodobnie nie. Ale chyba bardziej niż pan wierzę w tajemnice życia, panie Bishop, pomimo pańskiej profesji. No, ale zobaczymy.

– Więc możemy zaczynać? – spytała Jessica.

– Tak, moja droga, możecie zaczynać. Jest tylko jeszcze jedna sprawa.

Bishop i Jessica jednocześnie się pochylili.

– Macie bardzo mało czasu na zakończenie dochodzenia. Od dziś za cztery dni Beechwood zostanie zburzone.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Powoli nadchodził zmierzch i mieszkańcy Willow Road nerwowo zasłaniali okna, obawiając się ciemności, która mogłaby zajrzeć do ich domów. Na zewnątrz panował teraz spokój, ulicę opuścili w końcu dziennikarze i reporterzy telewizyjni, zabierając ze sobą liczne notatki i materiały filmowe, zawierające opinie i obawy zamieszkałych tu ludzi. Nie było już także gapiów, którzy na tej zwyczajnej, raczej szarej ulicy nie znaleźli nic godnego uwagi. Chodnikiem przechadzało się dwóch posterunkowych – w jednym kierunku szli lewą stroną ulicy, a wracali prawą – rozmawiając cicho, uważnie obserwując każdy mijany dom. Co dwadzieścia minut jeden z nich nadawał przez krótkofalówkę meldunek do bazy, że panuje tu spokój. Latarnie słabo oświetlały ulicę i panująca między nimi ciemność budziła grozę w przechadzających się policjantach, każde zbliżenie się do strefy mroku potęgowało czujność.

Pod numerem 9 Dennis Brewer włączył telewizor prosząc żonę, by odeszła od okna, przez które zerkała na ulicę. Trójka ich dzieci, sześcioletni chłopiec i siedmioletnia dziewczynka siedzący na dywanie przed telewizorem oraz jedenastoletni chłopiec usiłujący odrabiać lekcje przy stole w salonie, z zaciekawieniem popatrzyła na matkę.

– Chcę tylko sprawdzić, czy policjanci jeszcze są tutaj – powiedziała, zasłaniając dokładnie okno.

– Nic się już nie zdarzy, Ellen – powiedział poirytowany mąż. – Do diabła, już chyba nic więcej nie może się zdarzyć.

Ellen usiadła obok niego na sofie, obserwując kolorowe sylwetki na ekranie telewizora.

– Nie wiem, to wszystko jest takie dziwne. Nie lubię już tej ulicy, Dennis.

– Mamy to już poza sobą. Nie musimy się o nic martwić. Kręciły się tu te wszystkie skurwysyny, ale, dzięki Bogu, usunięto ich za jednym zamachem. Nareszcie będziemy mieli trochę spokoju.

– Oni nie mogli wszyscy być obłąkani, Dennis. To nie ma sensu.

– A co ma sens w dzisiejszych czasach. – Na chwilę oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na dzieci, które przyglądały się im w napięciu.

– Patrz, co zrobiłaś – zaczął narzekać. – Przestraszyłaś dzieci.

Ukrywając swoją irytację, uśmiechnął się do nich uspokajająco, a następnie powrócił do oglądania telewizji.

Pod numerem 18 Harry Skeates zamknął właśnie za sobą frontowe drzwi.

– Jill, jestem już w domu! – zawołał. Żona szybko wyszła z kuchni.

13
{"b":"108253","o":1}