Wsłuchiwał się w sygnał przez pełne dwie minuty, zanim odłożył słuchawkę.
– Uwierzyłabyś? – powiedział zdziwiony do żony, która weszła za nim do pokoju. – Cały czas, cholera, zajęte. Ale muszą do nich dzwonić. Chyba że mają popsute telefony.
Pokiwał z żalem głową.
– Wygląda na to, że te biedaczyska są zdane tylko na siebie.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
Dotarli dopiero do szóstego lub siódmego piętra – Bishop stracił już rachubę – kiedy usłyszeli kroki na schodach w dole.
Oparł się o poręcz, łapiąc oddech i nasłuchując. Dźwigał teraz Kuleka na plecach jak wprawny ratownik i z każdym krokiem niewidomy mężczyzna wydawał mu się cięższy.
– Są w budynku.
Popatrzył w ciemność pod nimi, ale niczego nie dostrzegł. Gryzący dym z płonącego wraku wypełniał klatkę, choć wydawało się, że pożar już się kończy.
Edith Metlock skierowała latarkę w dół i zobaczyli białe, niewyraźne kształty, przesuwające się po poręczy; po chwili zorientowali się, że to ręce wchodzących ludzi, resztę ich sylwetek zasłaniały schody. Widok był makabryczny, ręce, jakby oderwane od ciał, przypominały koszmarną armię maszerujących szponów.
– Nigdy się nam nie uda! – krzyknęła Jessica. – Dopadną nas, nim dojdziemy na górę!
– Nie, posuwają się bardzo wolno, jeszcze mamy szansę. Bishop ponownie się wyprostował, poprawiając opartego na jego ramieniu na wpół przytomnego mężczyznę.
– Wyjmij mi z kieszeni pistolet, Jessico. Jeśli za bardzo się zbliżą, strzelaj!
Poszli dalej za Edith, która latarką oświetlała drogę. Bishop czuł, jak szybko słabną mu nogi, jak opada z sił pod przygniatającym ciężarem Kuleka. Z wysiłku zagryzł dolną wargę, mięśnie na plecach protestowały przeciw tej udręce. Gdy weszli na następne piętro, Bishop z osłabienia opadł na kolana. Kulek ześlizgnął mu się z ramion, lecz Jessica zdążyła złapać ojca, zanim upadł na beton. Pierś Bishopa unosiła się ciężkim oddechem. Oparł o balustradę spoconą twarz.
– Jak daleko są od nas? – spytał sapiąc. Edith raz jeszcze poświeciła w dół latarką.
– Trzy piętra niżej – powiedziała cicho. Chwycił się poręczy i znów stanął na nogach.
– Pomóżcie mi – poprosił, schylając się po Kuleka.
– Nie. – Kulek miał otwarte oczy i próbował usiąść. – Mogę iść sam. Tylko podnieście mnie.
Bishop był bardziej zaniepokojony tym, że Kulek raz traci, raz odzyskuje przytomność, niż gdyby pozostawał nieprzytomny cały czas. Gdy stawiali go na nogi, Kulek jęknął głośno i chwycił się za żołądek. Z trudem się wyprostował.
– Nic mi nie będzie – zapewnił podtrzymującą go Jessikę. Po chwili drżącą ręką dotknął Bishopa. – Gdybyś tylko pomógł mi iść – powiedział.
Bishop zarzucił sobie rękę mężczyzny na szyję i zaczęli wchodzić na następną kondygnację. Widział, jak przy każdym stopniu Kulek krzywi się z bólu.
– Już niedaleko, Jacob – zapewnił go. – Jesteśmy prawie na samej górze.
Kulek nie miał siły odpowiedzieć.
– ZOSTAW GO BISHOP, TERAZ NIC CI PO NIM! – Zamarli, gdy dobiegły do nich te słowa. Bishop wiedział, że głos ten należy do wysokiej kobiety imieniem Lillian.
– Nie widzisz, że on umiera? – Nie krzyczała już, na klatce odbił się echem syczący szept. – Po co zawracacie sobie głowę trupem? Zostawcie go, inaczej nigdy nam nie uciekniecie. Nie chcemy ciebie, Bishop, tylko jego.
Bishop patrzył w dół, w nieprzenikniony mrok, i wiedział, że zewsząd otacza ich Ciemność, unosząca się w nocnym powietrzu jak niewidoczny pasożyt. Czuł, jak swoim chłodem pieści jego ciało, zamieniając krople potu w kuleczki lodu. Zobaczył białe, niewyraźne twarze w czarnym szybie klatki schodowej pod nimi.
– Zostaw go. Zostaw go. – Dudniły mu w głowie inne głosy. – Na co ci on. Tylko ci zawadza. Martwy ciężar. Umrzesz, jeśli będziesz go trzymał przy sobie.
Mocniej ścisnął poręcz. Bez Kuleka może się uratować. Może wydostać się na dach. Tam go nie dostaną. Będzie mógł ich powstrzymać.
Czyjaś szorstka ręka chwyciła go za włosy.
– Nie słuchaj, Chris – ostro powiedziała Edith Metlock, świecąc mu w oczy latarką. – Słyszę głosy. One też chcą, abym im pomogła. Nie rozumiesz? To Ciemność, głosy próbują zamącić nam w głowach. Musimy iść, Chris.
– Słyszę je – powiedziała Jessica. – Chcą, abym cię zastrzeliła, Chris. Ciągle powtarzają, że ściągasz na ojca jeszcze większe niebezpieczeństwo.
– BISHOP, JESZCZE NIE JEST ZA PÓŹNO, MOŻESZ PRZYŁĄCZYĆ SIĘ DO NAS – wrzeszczała wysoka kobieta. – MOŻESZ STAĆ SIĘ JEDNYM Z NAS!
– Przestań świecić mi w oczy, Edith – powiedział, odwracając się od poręczy.
Obie kobiety odetchnęły z ulgą i raz jeszcze podjęli żmudną wspinaczkę. Tupot nóg stawał się szybszy, coraz głośniejszy. Bishop już tylko siłą woli przyspieszył kroku, nieomal przenosił rannego mężczyznę nad schodami, ciągnąc go do góry. Doszli do wyższego piętra, skręcili i zaczęli wchodzić na następną kondygnację, ale kroki zbliżały się, biegnąc, szybko wdrapując się po schodach, towarzyszyły im hałasy, dźwięki, jakie mogą wydawać tylko dzikie zwierzęta. Byli teraz piętro niżej, wybiegając z ciemności niczym stwory wyłaniające się z piekła.
Jessica osłabła z przerażenia. Oparła się plecami o ścianę i próbowała wspinać się dalej, ale ledwo mogła poruszać nogami. Wyciągnęła sztywno rękę, celując w stronę dochodzących ją odgłosów szurających nóg, które zbliżały się coraz bardziej.
Nagle między nią a ciągnącym tłumem rozbłysło światło, coraz silniejsze, wypełniające ciemność na zakręcie schodów. Z podestu powiało zimnym powietrzem, gdy ktoś otworzył wahadłowe drzwi i nagle usłyszeli głosy i zobaczyli jeszcze więcej świateł.
– Kto jest na dole? – zapytał gruby głos.
– Spójrz, Harry, ktoś stoi na górze na schodach – powiedział inny głos.
Nagle Jessikę oblało jaskrawe światło.
– O Jezu! Ona ma pistolet! – krzyknął ten sam głos.
Edith schowana za zakrętem schodów szybko zeszła parę stopni w dół i oświetliła latarką miejsce, skąd dochodziły głosy.
Grupa mężczyzn i kobiet stała przy wejściu na półpiętro, przyglądając się jej i Jessice. Bez wątpienia byli to sąsiedzi, którzy dla większego bezpieczeństwa skrzyknęli się razem, gdy odcięto prąd.
– Idźcie stąd – zawołała do nich Edith. – Dla własnego bezpieczeństwa wracajcie do swoich mieszkań i pozamykajcie dobrze drzwi.
Ktoś przepchnął się obok stojącego w przejściu mężczyzny.
– Ale najpierw nam pani powie, co się tutaj dzieje. Jego latarka rzucała szeroki i silny snop światła.
– Po co tej dziewczynie pistolet?
– Muszą mieć coś wspólnego z tym wypadkiem na dole – zamruczał inny głos.
Bishop stał blisko Edith, ale ludzie na dole w dalszym ciągu go nie widzieli.
– Poświeć latarką na schody, Edith – wyszeptał. – Pokaż im ten tłum.
Edith przechyliła się przez poręcz i oświetliła przyczajone w dole postacie.
– Tam jest ich więcej!
Wszystkie światła skierowały się na niższe piętro i ludzie na schodach zakryli oczy, jęcząc z bólu.
– Jezus Maria! Jaki tłum! Ciągnie się aż do wyjścia. Jeden z mężczyzn pochylił mocno głowę i kuląc się przed światłem, zaczął piąć się w górę. Inny, poruszając się w ten sam sposób, ruszył za nim.
– Idą tutaj! – wrzasnęła kobieta.
Mężczyzna z latarką przesunął się do przodu, zszedł parę stopni i kopnął ciężkim butem skradającą się postać, która stoczyła się w dół.
– Mam już tego dosyć – skomentował.
W tym momencie zaczęło się piekło. Inni mężczyźni i kobiety, którzy na chwilę zatrzymali się na schodach, nagle rzucili się do przodu, osłaniając oczy przed światłem i wrzeszcząc jak opętani. Stratowali człowieka, który ośmielił się im przeciwstawić. Przyjaciele pospieszyli mu na pomoc. Na wyższych i niższych piętrach pojawiało się coraz więcej świateł. Wiele osób jak na sygnał odważyło się opuścić swoje mieszkania, gdyż ciekawość okazała się silniejsza niż ostrożność. Na widok ludzi tłoczących się na schodach wielu lokatorów czym prędzej wróciło do mieszkań, ale inni doszli do wniosku, że miarka się przebrała: jeżeli policja nie mogła sobie poradzić z intruzami, to zrobią to oni, mieszkańcy. Pewnie mieliby większą szansę w tej szalonej i brutalnej walce, do której później doszło, gdyby część ich sąsiadów siedząc przy zgaszonych światłach nie uległa już Ciemności. Mieszkańcy tego domu nie mogli już rozpoznać, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem.