Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W oknie sąsiadującego z korytarzem mieszkania Bishop dostrzegł niewyraźny kształt w pomieszczeniu, które najprawdopodobniej było kuchnią. Zniknął mu z oczu i znowu Bishopowi wydawało się, że za przyciemnionym szkłem drzwi holu coś się rusza.

Simpson spojrzał na Bishopa i powiedział:

– Tym razem mieliśmy szczęście.

Usłyszeli hałasy w środku, ktoś odciągał rygiel, zdejmował łańcuch. W końcu przekręcił się klucz w zamku i drzwi uchyliły się nieznacznie. Bishopowi zdawało się, że widzi wpatrzoną w nich twarz, która zniknęła, kiedy policjant podszedł bliżej.

– Halo? – powiedział Simpson. – Proszę się nie niepokoić, nikt nie ma zamiaru zrobić państwu krzywdy:

Popchnął lekko drzwi. Otworzyły się szerzej i wsadził głowę w szparę.

– Czy jest tu telefon? – spytał.

Policjant otworzył drzwi na całą szerokość i wszedł do ciemnego przedpokoju. Przez chwilę Bishop nie widział go, później pojawił się znowu, cofając się do wyjścia. Wolno odwrócił się, błagalnie patrząc na Bishopa, który dopiero teraz zobaczył wystającą mu z klatki piersiowej rękojeść noża rzeźnickiego. Simpson osunął się po futrynie na podłogę, jedna noga niezgrabnie ugięła się pod nim, druga pozostała wyprostowana. Głowa łagodnie opadła mu na piersi i Bishop wiedział, że Simpson nie żyje.

Szok przytępił reakcje Bishopa i gdy z ciemności wyłoniła się jakaś postać, nie sięgnął nawet do kieszeni po pistolet. Odruchowo wyciągnął dłonie, by odepchnąć chude, kurczowo zaciskające się ręce. Strącono mu okulary, które przed chwilą założył, lecz na szczęście atakujące palce trafiły na szkła, które ochroniły mu oczy przed ostrymi pazurami. Kreatura, która z nim walczyła, syczała i pluła. Zdołał się zorientować, że jest to stara kobieta. Jej ręce wydawały mu się kruche i mimo że była słaba, jak ludzie w jej wieku, walczyła z przerażającą zaciekłością. Popchnęła go tak, że przechylił się niebezpiecznie przez balkon. Jej palce zaciskały się i rozwierały jak szpony. Kres walce położyła Jessica, która zaszła staruchę od tyłu, zacisnęła ramiona na jej chudej szyi i odciągnęła od Bishopa. Bez skrupułów zacisnął pięść i z całej siły walnął oszalałą kobietę w szczękę; nie wydawała mu się już ludzką istotą, a jedynie powłoką, pożywką energii, będącej czystym złem. Krzyknęła przeraźliwie, wydarła się z uchwytu Jessiki i potknąwszy się o wyciągniętą nogę Simpsona, zwaliła się do tyłu, do własnego przedpokoju. Roztrzaskała sobie czaszkę o ścianę i padła jak kłoda. Jej ciało skręciło się niczym kupa starych szmat.

Bishop musiał odciągnąć Jessikę od sztywnego ciała policjanta. Opierając się o niego jęczała cicho.

– Ile, Chris? Ile jeszcze ofiar pochłonie?

Bał się odpowiedzieć, wszystko bowiem zależało od tego, ile jest zła i w juk wielu umysłach. Kto wie, jakie ciemne myśli ukrywa przyjaciel, sąsiad czy brat? I kogo nie nurtują takie myśli? Zaprowadził ją z powrotem do Edith i ojca.

– Daj mi latarkę, Edith. Pójdę poszukać telefonu w mieszkaniu tej kobiety. Poczekajcie tu na mnie.

– Czy nie możemy się tam zamknąć? – spytała Jessica. – Bylibyśmy bezpieczniejsi.

– Może, jeśli uda mi się zawiadomić policję. Jeszcze się wahał, ale w końcu zdecydował, że powie im prawdę.

– Na podwórzu zebrał się tłum, myślę, że chcą nas dostać, a przynajmniej Jacoba. W parę minut wyłamią drzwi lub wybiją szyby. Będziemy w pułapce.

– Ale po co im mój ojciec?

– Ponieważ się go boją – odpowiedziała Edith Metlock.

Bishop i Jessica popatrzyli na nią zdziwieni, ale odgłos kroków powstrzymał dalsze pytania. Ktoś nadchodził z drugiej strony korytarza, oświetlając sobie drogę słabym światłem. Bishop wyciągnął pistolet i wycelował w zbliżające się światło, mając nadzieję, że w komorze pozostały jeszcze naboje. Mężczyzna, trzymając przed sobą świecę, rozglądał się ostrożnie dokoła. Oślepił go błysk latarki.

– Co się tu dzieje? – zmrużył oczy przed światłem. Bishop uspokoił się trochę; mężczyzna wyglądał zupełnie normalnie.

– Proszę podejść tak, żebym mógł pana widzieć.

– Co to, pistolet?

Mężczyzna podniósł długi żelazny łom.

– Proszę się nie bać, nikt nie ma zamiaru zrobić panu krzywdy – zapewnił go Bishop. – Potrzebujemy pomocy.

– Ach tak? Ale najpierw zabierz, bracie, ten pistolet. Bishop opuścił pistolet, trzymając go przy boku tak, aby w każdej chwili móc się nim posłużyć.

– Co się stało starszej pani? Widziałem, jak uciekała przed panem.

– Zabiła policjanta, który był z nami.

– O, do diabła! Chociaż właściwie to by pasowało, zawsze była trochę stuknięta. Co pan z nią zrobi?

– Jest nieprzytomna. – Postanowił nie mówić mężczyźnie, że prawdopodobnie nie żyje. – Czy może nam pan pomóc?

– Nie, bracie. Zajmuję się sobą i rodziną. To wystarczy. Każdy skurwiel, który wejdzie mi do domu, dostanie tym. – Zamachał w powietrzu żelaznym łomem. – Nie wiem, co się ostatnio dzieje, ale nikomu nie wierzę.

– Mój ojciec jest ranny, nie widzi pan? Musi pan nam pomóc – błagała Jessica.

Mężczyzna zastanawiał się, po chwili podjął decyzję.

– Przykro mi z tego powodu, panienko, ale nie wiem, kim jesteście i co robicie. Za dużo wariatów tu się kręci, żebym ryzykował. Po pierwsze, kto rozwalił tę przeklętą ciężarówkę na dole? Myślałem, że cały dom się zawali.

– Ścigają nas.

– Coś takiego! A kto?

Bishop był coraz bardziej zirytowany podejrzliwością mężczyzny.

– Proszę posłuchać. Chcieliśmy tylko skorzystać z telefonu tej kobiety. I dalej mam zamiar to zrobić.

– Powodzenia. Ona nie ma telefonu.

– A pan? Ma pan telefon?

Mężczyzna był w dalszym ciągu ostrożny.

– Jasne, ale was nie wpuszczę. Bishop znów podniósł pistolet.

– Ja cię, bracie, pierwszy załatwię – ostrzegł mężczyzna, trzymając przed sobą łom.

– W porządku – powiedział z rezygnacją Bishop, wiedząc, że nie ma sensu dłużej się kłócić; każdy, kto sądzi, że pokona kulę łomem, musi być albo przygłupi, albo bardzo pewny siebie.

– Zawiadomi pan policję? Niech pan im powie, gdzie jesteśmy i że Jacob Kulek jest z nami. Pilnie potrzebujemy pomocy.

– Chyba są dzisiaj trochę zajęci, nie?

– Na pewno zrobią, co będą mogli. Niech pan im tylko powie, że jest tu Jacob Kulek.

– Kulek. Dobra.

– Niech się pospieszą. Na dole czeka na nas tłum. Mężczyzna szybko wyjrzał przez balkon.

– O mój Boże! – powiedział.

– Zadzwoni pan? – nalegał Bishop.

– W porządku, bracie, zadzwonię. Ale wy nie wchodźcie.

– Niech pan zamknie drzwi i zabarykaduje się. Nic się wam nie stanie, oni chcą tylko nas.

Mężczyzna cofał się, trzymając przed sobą łom i nie spuszczając z nich oczu. Usłyszeli, jak zamknął drzwi i zasunął rygiel.

– Dobrze, że duch walki w narodzie nie zginął – zauważył Bishop znużonym głosem.

– Nie powinieneś go za to winić – powiedziała Edith. – Pewnie są miliony takich jak on, kompletnie zagubionych w tym, co się dzieje. Właściwie dlaczego miałby nam wierzyć?

– Miejmy nadzieję, że przynajmniej zawiadomi policję. Bishop zerknął w dół i zobaczył, że ogień znacznie się zmniejszył.

– Lepiej chodźmy stąd – powiedział do dwóch kobiet.

– Dokąd możemy pójść? – spytała Jessica. – Nie możemy stąd wyjść.

Bishop wskazał do góry.

– Pozostało nam tylko jedno miejsce. Dach.

W mieszkaniu mężczyzna próbował uspokoić przerażoną rodzinę.

– Już dobrze, nie mamy się czym martwić, paru ludzi miało kłopot.

– Co masz zamiar zrobić, Fred? – spytała żona z oczami rozszerzonymi strachem, przyciskając mocno do siebie dziesięcioletnią córkę. – Rozbili się tym samochodem na dole?

– Nie wiem. Chcieli, żebym wezwał policję.

– Zrobisz to?

– Nic nie zaszkodzi, jak zadzwonię. Odsunął żonę, wszedł do bawialni i zbliżył się do stojącego na kredensie telefonu.

– Keith! – zawołał do dorastającego syna – zastaw czymś drzwi, czymś ciężkim.

Odłożył łom i schylił się nad telefonem, oświetlając świeczką tarczę.

75
{"b":"108253","o":1}