Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Światło było coraz silniejsze, coraz bardziej niebieskie, zabarwiało się na czerwono wraz ze wzrostem natężenia. Wkrótce zalało cały plac oślepiającym blaskiem; włączono inne światła i wszystkie cienie zniknęły. Blask stapiał się ze światłami padającymi z góry, helikoptery utrzymywały pozycje, uważając, by nie naruszyć swoich korytarzy powietrznych.

Cały teren skąpany był w niebiesko-fioletowym świetle, w którym ginął każdy cień, nawet metalowe ekrany podświetlone były z tyłu słabszym światłem, by nie mogła się tam ukryć ciemność.

Bishop poczuł, jak jego umysł oczyszcza się i opuszcza go strach.

– Udało im się – krzyknął do Edith. – Odeszła, zniszczyli ją!

Naukowcy przez cały czas mieli rację: Ciemność była materią, posiadała fizyczne właściwości. Można ją było zniszczyć jak każdą inną substancję chemiczną, gaz czy ciało stałe. Jacob, biedny Jacob, nie zdawał sobie sprawy z tego, co to jest; za daleko zaszedł w badaniach zjawisk paranormalnych, żeby zrozumieć, że Ciemność była tylko nie wyjaśnionym zjawiskiem fizycznym, a nie duchowym istnieniem. Ich umysły przeceniały rangę tego zjawiska, każąc im widzieć i wyobrażać sobie rzeczy nie istniejące. Jemu, Bishopowi, kiedy miał wizje w Beechwood, przekazała telepatycznie swe myśli Edith, która znała Pryszlaka, była związana z jego sektą, z jej członkami, znała ich żądzę, ich zdegenerowanie; Bishop stał się odbiorcą jej myśli, ponieważ to on odkrył martwe i okaleczone ciała. Wszystko inne było szaleństwem, narzuconym przez coś, co nazwano Ciemnością, i ziemskim złem tych, którzy byli uczniami Pryszlaka, gdy jeszcze żył. Ta wiedza przytłaczała go, nie tylko dlatego, że wyjaśniała straszne, katastroficzne wydarzenia” które ostatnio miały miejsce, ale i dlatego, że stanowiła potwierdzenie tego, w co wierzył od lat.

Bishop podszedł do Edith i wyciągnął ręce, aby jej pomóc. Pochylał się właśnie, próbując ją podnieść, kiedy na jej niebieskawym kombinezonie pojawił się cień, niczym ciemna plama na świeżym śniegu.

Odsunął się od niej, opadł na kolana i tak pozostał, maska skrywała jego przerażoną twarz. Edith wstawała, patrząc na cień rozprzestrzeniający się po jej ciele, podniosła się, stanęła w rozkroku i wyciągnęła ręce. Uniosła głowę i krzyknęła w niebo.

Niebieskofioletowy blask stopniowo znikał pod wpływem szybko zapadającej ciemności.

Postacie powróciły wraz z cieniami, jak wstęgi czarnego dymu zwijały się, skręcały ponad znajdującymi się w dole urządzeniami oświetleniowymi, jakby urągając ich sile. Jasność cofała się do źródła, jak popychana przez niewidzialną, opadającą ścianę. Generatory z jednej strony placu zaczęły wydawać jękliwy dźwięk, który to wzmagał się, to cichł. Technicy odskoczyli od nich, kiedy zaczęły iskrzyć. Stopniowo wszystkie światła – i to zarówno reflektory, jak i szperacze czy ręczne latarki ‘- zaczęły przygasać, trzaskały żarówki, rozpryskiwało się szkło. Urządzenia pomiarowe w centrum dowodzenia zaczęły szaleć, igły wskazówek tańczyły niczym metronomy, przełączniki same się wyłączały, jakby obsługiwały je niewidoczne ręce, z nadajników i odbiorników dochodziło buczenie. W końcu zgasły wszystkie światła i barak pogrążył się w ciemności.

W górze jeden z helikopterów gwałtownie oddalał się od zamieszania na dole; jego szeroki ultrafioletowy snop światła zgasł z sykiem, podobnie jak światła innych helikopterów. Pilot poczuł, że śmigłowiec pikuje gwałtownie i starał się za wszelką cenę utrzymać wysokość, lecz nie panował już nad maszyną. Uderzył w helikopter, który wznosząc się do góry, przeciął przez nieuwagę jego korytarz powietrzny. Rozległ się ogłuszający huk eksplozji, w górę uniosła się oślepiająca, ognista kula. Splątane maszyny spadały na ziemię, ciągnąc za sobą czerwone płomienie przypominające ogon komety. Siła wybuchu obróciła oba helikoptery, rzucając je na zatłoczoną drogę. Krzyk ginących żołnierzy zagłuszyła druga eksplozja, kiedy maszyny uderzyły o ziemię. Rozpalone kawałki metalu i płonąca benzyna trysnęły na niczym nie osłoniętych ludzi.

Trzeci pilot miał więcej szczęścia, gdyż udało mu się wyprowadzić maszynę nad puste ulice i dopiero tam stracił nad nią panowanie. Helikopter roztrzaskał się o ziemię, ale ani pilot, ani jego towarzysz nie odnieśli ciężkich obrażeń. Wyskakując ze zniszczonej maszyny, nie zauważyli nawet zbliżających się do nich w ciemnościach ludzi.

Bishop zdjął maskę z twarzy; plac oświetlały teraz słabe światła z wykopu i czerwona poświata pożaru z odległej drogi. Po policzkach spływały mu łzy wściekłości, bezradności; na nowo opanował go strach. Wokół wybuchały mniejsze pożary, wywoływane przez płonące części rozbitych w górze helikopterów. Ponieważ maszyny spadały z dużej wysokości, doszło do znacznego rozprzestrzenienia się ognia.

Edith Metlock była ledwie widoczna w słabym świetle dochodzącym z wykopu. Wciąż stała z wyciągniętymi rękami, a z jej ust ciągle wydobywały się krzyki. Bishop próbował się podnieść, ale znów poczuł przygniatający ciężar, przykuwający go do ziemi, miażdżący mu ręce i nogi. Czarne zjawy krążyły wokół niego, wyłaniając się z ciemności; zbliżając się nabierały wyraźnych kształtów. Coś go uderzyło i upadł na ziemię, powalony bardziej przerażeniem niż ciosem. Uniósł się na łokciu, ale nic wokół siebie nie zauważył. Poczuł na czole kolejne uderzenie; skóra piekła go tak, jakby ktoś tarł ją lodem. Pojawił się przed nim mężczyzna. To był Pryszlak. Złość na jego twarzy widać było nawet w panujących ciemnościach. Wysunął głowę, zionąc cuchnącym oddechem, pokazując czarne zęby w uśmiechu, na widok którego Bishop krzyknął i próbował zasłonić oczy. Z Pryszlakiem byli inni – znajome twarze, zniekształcone własnym zepsuciem. Mężczyzna, który próbował go zastrzelić. Brodaty mężczyzna z wizji w Beechwood. Wysoka kobieta z płonącymi triumfalną nienawiścią oczami. I jej niska towarzyszka szyderczo chichocząca. Innych nie rozpoznawał. Jedna z tych twarzy przypominała Lynn, lecz była tak zniekształcona, że nie miał pewności. Podchodzili do niego, dotykając go, poszturchując. Ale jego wzrok przenikał przez nich; widział Edith, słyszał jej krzyki, widział przyćmione światło z wykopu.

Nagle wybuchły znajdujące się w dole urządzenia świetlne, w górę poleciało szkło, wystrzeliły iskry i płomienie; maszyny zniszczyło coś, co nie znało ograniczeń, coś, co rosło w siłę. W powietrzu zawirowało szkło – skorupy błyskały czerwonym światłem, obracając się, odbijając odległy pożar – ogromne płyty specjalnie wzmocnione dla ochrony znajdujących się pod nimi delikatnych, lecz potężnych włókien żarzenia. Bishop widział, jak jeden z takich kawałów leci w kierunku Edith, jego błyszcząca powierzchnia wielkości drzwi przecina jej ciało na pół i zamknął oczy, zanim jej nogi, które nie podpierały już ciała, z wolna się przewróciły.

Ręce zacisnęły mu się na gardle i zdawało się, że każda z postaci ma udział w tym uścisku, ich twarze płynęły przed nim, masa, która była umysłem ich wszystkich, wciągała jego umysł, nie sondując już, nie szukając, lecz wyciągając to, czego potrzebowała, by dalej istnieć i szerzyć zło. Jeszcze nim zapanowała całkowita ciemność, zobaczył tłumy wdzierające się na plac: skrzeczących szaleńców, którzy atakowali każdego, kto nie był jednym z nich. Ku niemu biegła Jessica, ledwo widoczna w mroku. Opadła zasłona i nic już nie było widać. Zamknął oczy przed Ciemnością.

A potem je otworzył, zastanawiając się, skąd pochodzi oślepiające białe światło, które biło znikąd i omiatało teren, na którym kiedyś było Beechwood; oślepiającymi promieniami oczyszczało każde wyżłobienie, wspaniała, intensywna jasność wyzwalała z cienia każdą cegłę, każdy kamień, wypędzając Ciemność.

Światło przeszyło jego oczy, mimo że zamknął je raz jeszcze.

…Senne koszmary opuściły mnie, czas zatarł grozę tamtych straszliwych dni. Nawet Jessica nie boi się już nocy. Jesteśmy teraz razem, jeszcze nie jako mąż i żona, ale i na to przyjdzie czas. Musimy najpierw się przyzwyczaić do naszego nowego życia, formalna ceremonia nastąpi później.

86
{"b":"108253","o":1}