Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Daliśmy tym chłopcom życie. Wydaliśmy ich na świat i jesteśmy za nich odpowiedzialni.

– Dobrze, już dobrze – mruknął Jim.

– Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiał. Jeśli któremuś z nich spadnie choć włos z głowy, przysięgam na Boga, że odstrzelę ci łeb, Jim.

Podszedł do nich kelner.

– Czy panowie życzą sobie jakiś deser? – zapytał.

Berrington puścił Jima, który wygładził gniewnym ruchem marynarkę.

– Przysięgam – powtórzył Berrington. – Przysięgam.

– Niech pan przyniesie rachunek – powiedział Preston do kelnera.

17

Steve Logan nie zmrużył oka przez całą noc.

Prosiak Butcher spał jak dziecko, co jakiś czas lekko pochrapując. Steve siedział na podłodze, nie spuszczając go z oczu, obserwując trwożnie każdy jego ruch i rozmyślając o tym, co będzie, kiedy facet w końcu się ocknie. Czy będzie chciał z nim walczyć? Czy będzie próbował go zgwałcić albo pobić?

Miał powody do obaw. Mężczyźni zawsze biją się w więzieniu. Wielu odnosi rany, zdarzają się zabójstwa. Społeczeństwo nie bardzo się tym przejmuje, wychodząc z założenia, że jeśli więźniowie będą się tłukli między sobą, zostanie im mniej sił, żeby rabować i mordować porządnych obywateli.

Musiał zrobić wszystko, aby nie sprawiać wrażenia łatwej ofiary. Wiedział, że ludzie często niewłaściwie go oceniają. Ten błąd popełnił między innymi Tip Hendricks. Steve miał łagodny charakter. Chociaż był duży, wydawało się, że nie potrafi skrzywdzić muchy.

Nie zachowując się w sposób prowokacyjny, powinien dać do zrozumienia, że nie da sobie grać na nosie. Przede wszystkim nie może pozwolić, żeby Prosiak wziął go za grzecznego studenta. To uczyniłoby go łatwym celem docinków, żartobliwych razów, a w końcu otwartej agresji. Musiał, jeżeli to możliwe, udawać zatwardziałego przestępcę. A jeśli się nie uda, zdeprymować Prosiaka, wysyłając niejasne sygnały.

A jeśli nic z tego nie odniesie skutku?

Prosiak był wyższy i cięższy od Steve'a i sprawiał wrażenie zahartowanego w bojach bandziora. Steve był bardziej wysportowany i prawdopodobnie szybszy, ale od siedmiu lat nie uderzył nikogo w gniewie. Na otwartej przestrzeni mógł uprzedzić jego atak i uciec bez większych obrażeń. Ale tu, w celi, zapowiadało się na krwawą walkę bez względu na to, kto wygra. Jeśli wierzyć detektywowi Allastonowi, w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin Prosiak dowiódł, że jest urodzonym mordercą. Czy ja też mam instynkt mordercy? – pytał sam siebie Steve. Czy w ogóle jest coś takiego jak instynkt mordercy? o mało nie zabiłem Tipa Hendricksa. Czy to upodabnia mnie do Prosiaka?

Rozmyślając o tym, co oznaczało wygranie bójki z Prosiakiem, poczuł, jak przechodzi go dreszcz. Wyobraził sobie leżącego na podłodze, zalanego krwią wielkiego mężczyznę, samego siebie, stojącego nad nim, tak samo jak stał nad Tipem, i głos Spike'a: „Jezu Chryste, on chyba jest martwy”. Z dwojga złego wolał chyba dać się pobić.

Może powinien być pasywny. Najlepiej było chyba zwinąć się bez ruchu na podłodze i pozwolić, żeby Prosiak kopał go tak długo, aż się zmęczy. Ale nie wiedział, czy potrafi to zrobić. Siedział więc z wyschniętym gardłem i walącym szybko sercem, przyglądając się śpiącemu psychopacie i wyobrażając sobie różne warianty bójki, którą zawsze przegrywał.

Domyślał się, że gliniarze często stosują ten numer. Polecenie Allastona wcale nie zdziwiło strażnika. Zamiast katować podejrzanych w pokoju przesłuchań, wygodniej było pozwolić, aby robili to za nich inni więźniowie. Zastanawiał się, ilu ludzi przyznało się do nie popełnionych zbrodni tylko dlatego, że nie chcieli znaleźć się w jednej celi z kimś takim jak Prosiak.

Przyrzekał sobie, że nigdy tego nie zapomni. Kiedy zostanie adwokatem i będzie bronić ludzi oskarżonych o różne przestępstwa, nigdy nie potraktuje przyznania się do winy jako ostatecznego dowodu. Wyobrażał sobie, jak przemawia do ławy przysięgłych: „Byłem raz oskarżony o czyn, którego nie popełniłem, i o mały włos nie przyznałem się do winy”.

A potem zdał sobie sprawę, że jeśli zostanie skazany, wyrzucą go z uczelni i nigdy już nie będzie nikogo bronił.

Powtarzał sobie, że nie mogą go skazać. Oczyści go z winy test DNA. Koło północy zabrano go w kajdankach z celi i zawieziono do szpitala Mercy, kilka przecznic od komendy. Tam pobrano mu krew, z której mieli wyekstrahować DNA. Zapytał pielęgniarkę, jak długo to potrwa, i dowiedział się z przerażeniem, że wyniki nie będą znane przed upływem trzech dni. Wrócił do celi zupełnie załamany. Umieszczono go z powrotem z Prosiakiem, który na szczęście w dalszym ciągu spał.

Oceniał, że może nie spać przez jakieś dwadzieścia cztery godziny. Nie mogli go przetrzymywać dłużej bez nakazu sądowego. Został aresztowany mniej więcej o szóstej po południu, więc wolno im było trzymać go w celi do tej samej godziny. Wtedy albo nawet wcześniej będzie mógł się zwrócić o zwolnienie za kaucją. Będzie miał szansę na wydostanie się stąd.

Usiłował rozpaczliwie przypomnieć sobie wykład na temat kaucji. „Jedynym pytaniem, które rozważa sąd, jest to, czy oskarżony stawi się na rozprawie”, tłumaczył profesor Rexam. Wtedy wydawało się to nudne jak flaki z olejem; teraz zależało od tego wszystko. Zaczął odtwarzać w pamięci szczegóły. Pod uwagę brało się dwa czynniki. Pierwszym była wysokość ewentualnego wyroku. Jeśli wysunięto poważne oskarżenie, zwolnienie za kaucją było bardziej ryzykowne; oskarżony o morderstwo łatwiej decydował się na ucieczkę niż drobny złodziejaszek. Ten sam czynnik wchodził w grę, gdy podejrzany figurował w rejestrze skazanych i groził mu wysoki wyrok jako recydywiście. Steve nie figurował w rejestrze; chociaż sądzono go za ciężkie pobicie, działo się to, nim ukończył osiemnaście lat i wyrok uległ zatarciu. Stanie przed sądem z czystym kontem. Ciążące na nim zarzuty były jednak bardzo poważne.

Drugi czynnik to „więzi oskarżonego ze społecznością”: rodzina, dom, praca. Ktoś, kto od pięciu lat mieszkał z żoną i dziećmi pod tym samym adresem i pracował w firmie za rogiem, miał większe szansę od kogoś, kto nie miał w mieście rodziny, wprowadził się do obecnego mieszkania przed sześcioma tygodniami i w rubryce „zawód” podał, że jest bezrobotnym muzykiem. Pod tym względem Steve czuł się pewniejszy. Mieszkał razem z rodzicami i studiował na drugim roku prawa; decydując się na ucieczkę, wiele by tracił.

Sąd nie powinien rozważać, czy zwolnienie oskarżonego stanowi zagrożenie dla społeczeństwa, przesądzałby bowiem w ten sposób o jego winie. W praktyce jednak często się to zdarzało. Osoba zamieszana w nie zakończone jeszcze przestępcze porachunki miała mniejsze szansę od kogoś, kto dopuścił się pojedynczego przestępstwa. Gdyby Steve'a oskarżano nie o jeden, lecz o całą serię gwałtów, jego szansę na zwolnienie byłyby bliskie zeru.

Uwzględniwszy to wszystko, oceniał swoje szansę na pięćdziesiąt procent. Obserwując Prosiaka, układał w myśli coraz dłuższe mowy, które miał zamiar wygłosić w sądzie.

Zdecydowany był bronić się sam. Nie poprosił o rozmowę telefoniczną, do której miał prawo. Aż do chwili gdy będzie mógł powiedzieć, że oczyszczono go z zarzutów, starał się nie mieszać w to rodziców. Nie wyobrażał sobie, że mógłby powiedzieć im, co go spotkało: byliby zbyt wstrząśnięci i zrozpaczeni. Podzielenie się złą wieścią przyniosłoby mu ulgę, ale za każdym razem, gdy o tym myślał, stawały mu przed oczyma ich twarze, gdy przed siedmiu laty weszli na posterunek po bójce z Tipem Hendricksem. Wiedział, że rozmowa z nimi zraniłaby go o wiele bardziej niż kiedykolwiek był go w stanie zranić Prosiak Butcher.

W ciągu nocy do aresztu trafili kolejni mężczyźni. Część była apatyczna i posłuszna, inni krzyczeli, że są niewinni, a jeden stawiał opór strażnikom i został w związku z tym profesjonalnie pobity.

Koło piątej zrobiło się cicho. O ósmej zmiennik Spike'a przyniósł w styropianowych pojemnikach śniadanie z knajpy o nazwie Mother Hubbard. Więźniowie w innych celach ożywili się na widok jedzenia i hałas obudził Prosiaka.

33
{"b":"101270","o":1}